Reklama

Ludzka twarz „Maszyny”

redakcja

Autor:redakcja

19 lutego 2017, 21:43 • 7 min czytania 3 komentarze

Jest czterokrotną indywidualną złotą medalistką igrzysk, Justyna Kowalczyk na najwyższy stopień olimpijskiego podium wspięła się dwa razy. Podczas gdy biegaczka z Kasiny Wielkiej sięgała po mistrzostwa świata jedynie w Libercu, Marit Bjoergen nie czyniło różnicy czy wygrywa w Val di Fiemme, Oberstdorfie, Oslo czy w szwedzkim Falun. W rozpoczynających się w czwartek mistrzowskich zmaganiach w Lahti Norweżka będzie bronić złota w sprincie oraz w sztafecie.

Ludzka twarz „Maszyny”

Urodziła się w mieście znanego kompleksu narciarskiego, ale dorastała 60 km na południe od Trondheim – w malowniczej dolinie Gauli. – Kiedyś przysnąłem w domu, Marit miała dwa, może trzy lata. Wyszła na śnieg tylko w pieluszce. Dostała zapalenia płuc – wspomina ojciec biegaczki. Oli Ivar Bjoergen wpisał się w lokalne tradycje. Hoduje owce i zajmuje się połowem łososi. Marit pomagała w gospodarstwie od najmłodszych lat, widły i grabie nie są jej obce. To właśnie tata przypiął jej pierwsze narty, miała trzy latka. Dzięki deseczkom  mogła dłużej spacerować z nim po lasach.

Biegaczkom narciarskim generalnie daleko do osób z metropolii – przekonuje Kacper Merk z Eurosportu. – Zdecydowanie nie są to dziewczyny wychowane pod kloszem. U nas to kobiety gór, w Skandynawii małych miasteczek czy wręcz wsi. Możemy rozmawiać w tym kontekście o Bjoergen, możemy równie dobrze podać przykład Charlotte Kalli.

Nazywana anty-Zlatanem Kalla wychowała się w Tarendo. To malutka miejscowość na północy Szwecji, tuż przy granicy z Finlandią. Jest tam pełno torfowisk. Jej dziadek to leśniczy, ojciec trudni się myślistwem. Szwedka zaczęła ścigać się na nartach w wieku siedmiu lat. Marit długo nie była oczarowana skandynawskim sportem narodowym. – Bardzo lubiłam trenować piłkę nożną i piłkę ręczną. Do nart przekonał mnie dopiero Idar Terje Belsvik – wraca pamięcią.

Już jako dwunastolatka rywalizowała głównie z męskimi rówieśnikami. W grupce Belsvika trenowały dwie dziewczynki i czterech chłopców. – Bardzo chciałam im dorównać i zawsze być na czele. Wiązało się to z ciężką pracą – dzieli się przeszłością Bjoergen, która zaledwie rok po dołączeniu do zespołu Belsvika wygrała w Szwecji swoje pierwsze zawody.

Reklama

12 lat później w jej otoczeniu również nie brakowało mężczyzn. Jednym z trenerów Norweżki był Fred Boerre, dzisiaj jej życiowy partner. Poznali się w 2005 r. w Oberstdorfie, trwały mistrzostwa globu. Norweżka wywalczyła na nich trzy złote medale. Boerre jeździł za Marit samochodem i pilnował jej tempa. Po czasie żartowała, że zawsze zostawał daleko z tyłu.

Mówi Przemysław Babiarz: – Nawet gdybym nie wiedział o widłach, grabiach i farmie, to na pewno oceniłbym, że Bjoergen to osoba, po której widać pewien rodzaj zrównoważenia. To znakomita atletka, jest bardzo silna. Imponujący gorset mięśniowy w połączeniu z bardzo dobrą techniką ochraniają ją przed wszystkim tym, co niespodziewane. Zwłaszcza  przed kontuzjami.

W Polsce pierwsze skojarzenia z fenomenalną biegaczką to „astmatyczka-oszustka” i  „potwór o nienaturalnie wyrośniętych bicepsach”. W najlepszym wypadku Bjoergen porównuje się do Sereny Williams, w najgorszym nawet do Caster Semenyi. Dla Norwegów Marit to uosobienie sukcesu i wzięta patriotka. Biegaczka jest wierna klubowi z Rognes, od lat patronuje lokalnym biegom. Jeden z punktów żywieniowych na trasie „Marit Bjoergenrennet” stoi w gospodarstwie jej rodziców.

Mieszkała z nimi do matury, później jej domem stał się internat norweskiej kadry. Obecnie żyje w Oslo, gdzie odwiedza regularnie oddział onkologii dziecięcej. Dokładniej w jego zalesionym przedmieściu – Holmenkollen.

W rodzinne strony planuje wrócić z gromadką dzieci. Pierwsze już ma – to półtoraroczny Marius, przyszedł na świat w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia 2015. To właśnie z jego powodu multimedalistka olimpijska zawiesiła karierę na długie 622 dni. Do sezonu 2016/17 przystąpiła niemniej nie tylko z nieprzepracowanym w pełni okresem przygotowawczym i nawracającym bólem miednicy. Norweżka ma też konkretny cel na ten sezon – zdominować rozpoczynające się w środę mistrzostwa świata w Lahti.

Uporządkowała życie osobiste, to ważne dla kobiety – odnosi się do zamierzeń biegaczki  Babiarz. – Ma stałego partnera, urodziła dziecko. To kwestie, które dręczą sportsmenki. One zwykle nie mają czasu na ciążę, założenie rodziny i to je frustruje. Powoduje rany i wahliwość osobowości. A Marit Bjoergen jest stabilna, niełatwo ją wywrócić.

Reklama

Zawodniczka Rognes IL nie jest najmłodszą mamą. Kiedy rodził się Marius, miała prawie 36 lat. – Urodzenie dziecka to dla organizmu kobiety taki wysiłek, że na pewno jest to coś poważniejszego niż ostre trenowanie. Patrzę na mój klub – Maraton Mszana Dolna. Dziewczyny wracały po urlopie macierzyńskim i biegały lepiej niż przed ciążą – zdradza Stanisław Mrowca, pierwszy trener Justyny Kowalczyk. Irena Szewińska dopiero po urodzeniu potomka została wyróżniona mianem najlepszej sportsmenki globu. Mamy biegające po stromych, zimowych trasach radziły sobie równie znakomicie. Wystarczy tu nadmienić choćby o Marję-Liisę Hamalainen-Kirvesniemi, Julię Czepałową czy jej wieloletnią  rywalkę Kristinę Smigun.

Według cytowanego wcześniej Merka  czas połogu pozwala starszym zawodniczkom nabrać większej wytrzymałości. – Do takiego biegu na 30 km jak znalazł – puentuje.

Poza „trzydziestką” stylem dowolnym, Norweżka jest w Lahti faworytką także biegu na dochodzenie i 10 km stylem klasycznym. W tej ostatniej konkurencji murowaną. Za każdą złotówkę postawioną na Bjoergen bukmacherzy płacą zaledwie 1.40. Zwycięstwo liderki klasyfikacji generalnej Pucharu Świata Heidi Weng oceniane jest już na „dyszkę”. Takie kursy zupełnie nie dziwią komentatora Eurosportu. – Być może Marit trenowała mniej wiosną i latem, ale w zasadzie wszędzie tam gdzie wystartowała, była najlepsza. Fakt, że znajduje się naprawdę w znakomitej dyspozycji najlepiej zobrazowały mistrzostwa Norwegii – podokładała wszystkim koleżankom z kadry. To już nie jest ta Marit, która przegrywa ze ścianą Alpe Cermis w Tour de Ski. Po Libercu z każdej mistrzowskiej imprezy przywozi worek medali. To zupełnie inna zawodniczka niż 8 lat temu.

W 2009 r. w zimowej stolicy Czech Bjoergen była tłem dla Justyny Kowalczyk. Sezon 2008/2009 zakończyła na 10. pozycji bez choćby jednego zwycięstwa w Pucharze Świata. „Polska Królowa Zimy” wywalczyła w Libercu dwa najcenniejsze krążki, co okazało się przystawką przed złotem olimpijskim w Vancouver. Dzisiaj wydaje się, że nie ma szans zagrozić Norweżce nawet na swoim koronnym dystansie 10 km klasykiem.

Mistrzostwa świata w Libercu były dla mnie punktem zwrotnym. To właśnie w Czechach zdałam sobie sprawę, że muszę wprowadzić jakieś zmiany, aby wrócić na szczyt. Zrobiłam całkowitą rewolucję w treningu – zadbałam o zdrowie psychiczne, ale i o równowagę, koordynację, siłę czy technikę. Byłam bardzo podekscytowana rezultatem moich działań, więc gdy w grudniu w Rogli wygrałam swój pierwszy sprint od pięciu lat, zdałam sobie sprawę, że jestem z powrotem w grze – opowiada Bjoergen.

– My kojarzymy nagłą poprawę wyników norweskich zawodników ze zbiorowym przyjmowaniem leków na astmę. Mamy wątpliwości czy środki te wyrównują szanse, czy coś dodają – zastanawia się Babiarz. W Norwegii na choroby płuc skarży się około 10% społeczeństwa. W pewnym momencie sześć na dziesięć członkiń kadry norweskich biegaczek stanowiły astmatyczki.

– Abstrahując od tego, Bjoergen po Libercu na pewno nauczyła się mądrze odpoczywać. Kiedy była bardzo zmęczona lub po prostu narażona na porażkę, odpuszczała start. Tour de Ski wygrała dopiero w 2015 r. Ewidentnie unikała tych zawodów. Wiedziała, że ostatecznie w podbiegu przy swojej masie mięśniowej nie będzie miała dużych szans z lepiej wspinającymi się Kowalczyk czy Johaug.

Babiarzowi przytakuje Merk. –  Ona wie, że Tour de Ski boli. W tym sezonie opuściła również m.in. Koreę, bo szkoda było zmieniać strefę czasową. Marit to dziś zawodniczka świadoma. Nawet ciążę udało jej się wycyrklować. Jej nieobecność na trasach przypadła na sezon bez żadnej imprezy.

Świadomość świadomością, ale czy rosnący pierworodny zbytnio nie absorbuje uwagi mistrzyni? – W przypadku Kowalczyk wychowanie dziecka byłoby problem. Ciężko pogodzić je z występami sportowymi, gdy przebywa się 280 dni w roku poza domem. A Bjoergen mieszka sobie w Oslo, ma trasę biegową pod nosem i jedynie dolatuje na zawody. Gdy wychodzi potrenować, synem zajmuje się Fred.

bjoergenstriptiz

Marit Bjoergen ma w swojej kolekcji 20 złotych medali mistrzowskich imprez. W Norwegii na jej cześć tworzy się obrazy, komponuje marsze zwycięstwa. Norweska biegaczka na królewskim dworze czuje się jak u siebie w Rognes. Podobnie jak król Harold V ma znaczek pocztowy z własną podobizną.

Pamiętam 2011 r. i mistrzostwa świata w Oslo. Justyna Kowalczyk zdobyła wówczas trzy medale, ale żaden z nich nie był złoty. Bezsprzecznie bohaterką słynnych obiektów była  Bjoergen. Przychodziły na nią całe fan cluby, po kilkadziesiąt tysięcy osób. Późniejsze pojawienie się Therese Johaug niewątpliwie odebrało doświadczonej Norweżce trochę zainteresowania. Wszyscy zakochali się w młodszej, bardziej urodziwej biegaczce. To sprawiło, że Bjoergen mogła w zaciszy realizować swoje plany – relacjonuje dziennikarz TVP.

Wiele wskazuje na to, że Marit po Lahti znów będzie na ustach kraju urzekających krajobrazów. – Przypominam sobie zawody w Szklarskiej Porębie. To była pierwsze bezpośrednia konfrontacja Bjoergen z polskimi kibicami. Ludźmi, wobec których wysuwano nieraz przeróżne oskarżenia. Wszyscy pamiętali naszym, że rzucali śnieżkami w Svena Hannawalda. Jak było podczas zawodów w biegach? Polacy dopingowali Bjoergen, a w strefie, gdzie można było prosić o autografy, tłoczyło się mnóstwo osób. Zamiast agresji pełno podziwu. Polacy zaczęli traktować Norweżkę jak gwiazdę cotygodniowego serialu. Występującą wprawdzie w roli czarnego charakteru, ale jednak w roli głównej.

HUBERT KĘSKA

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...