Reklama

Poznańska lokomotywa pruje przed siebie. Kolejną ofiarą gliwiccy twórcy chaosu

redakcja

Autor:redakcja

18 lutego 2017, 22:46 • 3 min czytania 61 komentarzy

Kolejny mecz Piasta za nami, a my znów mamy w głowie mętlik. Bo tak jak większość zespołów ekstraklasy ma przypisane umowne ustawienie, tak gliwiczanie są dla nas swoistą enigmą. Już w starciu z Pogonią zaprezentowali niekonwencjonalne 3-3-3-1, a dziś znaków zapytania wcale nam nie ubyło. Taktyczne wariacje Radoslava Latala średnio jednak zdają egzamin. Dziś bowiem jego podopieczni zostali brutalnie znokautowani przez „Kolejorza”, a do powiedzenia mieli tyle, co dzieci i ryby w słynnym powiedzeniu.

To było 90 minut kompletnej dominacji i bezlitosnego wykorzystywania stworzonych okazji. Lech przyszedł w gości i ani myślał spokojnie siedzieć w fotelu. Herbatę zrobił sobie sam, za barek również złapał się bez pozwolenia, a opróżniona po jego wizycie lodówka tylko udowadnia jak niewdzięcznym gościem stał się dziś dla gliwiczan. To, co zaszkodziło dziś gospodarzom, to przede wszystkim lotniska pozostawione na skrzydłach. Kostevych i Kędziora wjeżdżali dziś raz po raz bokami i zwłaszcza ten pierwszy nie pierdzielił się w tańcu. Objeżdżał przeciwników, dawał kapitalne wrzutki i choć oglądamy go dopiero w drugim spotkaniu, to już nie mamy wątpliwości, ze wniesie do naszej ligi masę jakości.

Poznańska lokomotywa pruje przed siebie. Kolejną ofiarą gliwiccy twórcy chaosu

Nie on jednak otworzył wynik spotkania, bo to celna główka Sekulskiego napoczęła Piast. Tak, tak, Sekulskiego, który rzut wolny Majewskiego przerobił na sprytny rykoszet i pokonał zdezorientowanego Szmatułę. Bramka, choć nieco przypadkowa, była jednak podsumowaniem kapitalnych minut w wykonaniu Lecha. Parę chwil później Kostevych docenił, że rywale rozwinęli przed nim czerwony dywan i śmignął lewą stroną. Piłka na nos, dobry timing Majewskiego i już było 2:0.

Nie wyglądali piłkarze Piasta jak goście, którzy kumają pomysły trenera, oj nie wyglądali. Badia bez sensu kręcił się przy linii, Jankowski spartolił jedną z nielicznych sytuacji, a Szmatuła co rusz zdzierał gardło rugając kolegów. I jeśli komuś wydawało się, że po przerwie obraz gry się zmieni, to potwornie chybił. „Kolejorz” dalej robił swoje – ani myślał popuścić uchwytu, w którym unieruchomił rywala. Generalnie wciąż intensywnie atakował, nieustannie wjeżdżał w szesnastkę gospodarzy i po godzinie gry prowadził już trójką. Strzał z dystansu, fatalny błąd Szmatuły, który wypluł piłkę przed siebie i dobitka Kownackiego.

Czy gra gliwiczan miała jakiekolwiek pozytywy? Jeśli tak to piekielnie ciężko je wskazać. Sporo błędów indywidualnych, fatalna organizacja, chaos, nieporządek i mnożące się błędy. 3:0 to wynik adekwatny do tego, co obejrzeliśmy choć też mógł być wyższy. Raz przecież z linii bramkowej piłkę wybił Murawski, parę razy kapitalnie interweniował bramkarz (jak choćby przy strzale z dystansu Majewskiego), a i w pierwszej połowie należał się Lechowi rzut karny. Poznańska lokomotywa pędzi więc w najlepsze i do inauguracyjnego 3:0 z Bruk-Betem dokłada drugi identyczny rezultat. Chapeau bas, panie Bjelica, bo ogląda to się niezwykle przyjemnie.

kRxvqpj

Reklama

fot. FotoPyk

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

61 komentarzy

Loading...