Zrobiłem kiedyś wywiad z Pawłem Iwanickim (KLIK), wtedy piłkarzem I-ligowej Chojniczanki Chojnice, który po treningach i meczach zajmuje się czymś znacznie poważniejszym niż kopanie piłki. Jest strażakiem, pomaga ludziom, ratuje życie. Wspominam o tym dlatego, że gdy postanowiłem wystartować z tym cyklem, od razu przypomniał mi się ten wywiad i fakt, że w gorzej opakowanej medialnie pierwszej lidze jest wiele świetnych historii, których nikt jeszcze nie opowiedział. Albo przynajmniej nie zrobił tego w sposób, na jaki zasługują bohaterowie. Tak trafiłem na Pawła Florka.
A raczej na “Floro”, bo większość tego wywiadu będzie poświęcona… muzyce. No bo Paweł to z jednej strony podstawowy bramkarz GKS-u Tychy i z pewnością utalentowany gość, bo jednak niewielu jest 20-letnich golkiperów, którzy mogą liczyć na regularną grę na tym poziomie, a z drugiej – raper, który właśnie wydaje drugą płytę. Pisze teksty, robi podkłady, gra koncerty. Jeśli mówimy o łączeniu tych dwóch dziedzin w takim zakresie, niewykluczone, że to ewenement na sporą skalę. Na pewno nietuzinkowa postać. Pogadaliśmy zarówno o pisaniu tekstów oraz “Potędze podświadomości”, jak i o testach w Borussii Dortmund czy Tomaszu Hajcie. Zapraszam.
“Ona tańczy dla mnie” czy “Ona czuje we mnie piniądz”? Tylko szczerze.
Pudło!
Miało być szczerze. W szatni zatykasz uszy?
No nie lubię disco-polo, nie moje klimaty. Ale masz rację, że w szatni takie hity to norma. Co prawda nie ma jednego gatunku, w którym się zamykamy, ale wiadomo jakie kawałki znajdują się na playlistach z Youtube’a typu “Summer Chill” i tak dalej (śmiech). Nie zatykam, ale jednym uchem wleci, drugim wyleci i tyle. Mnie nie dopuszczają do sprzętu! W GKS-ie za szafę grającą odpowiadają starsi.
A jak koledzy z drużyny odbierają muzykę, którą ty robisz?
Oczywiście chłopaki wiedzą, że właśnie nagrywam płytę. Ba, upominają się o nią, więc jest mobilizacja! Tak naprawdę ona już wyszła, ale człowiek, z którym w tym momencie współpracuję muzycznie, zaproponował mi, żeby wydać tę płytę legalnie. Będzie krążek, kod kreskowy i przede wszystkim mix mastering. Wcześniej robiłem go sobie amatorsko, teraz zajmą się tym profesjonaliści. Wszystko będzie brzmiało tak jak w radiu. Albo jeszcze lepiej.
Jak rozumiem to spory krok w porównaniu do pierwszej płyty.
Dokładnie, tamta była bardziej internetowa. Ale też nieźle rozniosła się po środowisku, głównie tym sportowym. Promocja przez GKS Tychy zadziałała. Zagrałem tutaj kilka koncertów.
No to opowiadaj, jak to się zaczęło.
W bardzo dobrym miejscu się spotkaliśmy. Wychowałem się w tych blokach po drugiej stronie ulicy. Na placu zawsze byłem najmłodszy, czyli tak naprawdę od dziecka słuchałem rapu. Wpływ podwórka, zaszczepili to we mnie. A hip-hop w Polsce nie był wtedy jeszcze tak rozwinięty jak dzisiaj. Jeden z kumpli zmontował w domu studio, zaczął nagrywać. Pomyślałem, że też bym chciał.
I zacząłeś ot tak po prostu pisać?
Nie, pisałem już wcześniej! Znajdowałem podkłady w internecie, pisałem do nich teksty i chowałem do szuflady.
Ile miałeś wtedy lat?
Zaczynałem w gimnazjum, to był chyba 2010 rok. Wtedy nagrałem swój pierwszy kawałek. Czyli mogę powiedzieć, że z hip-hopem obcuję już siedem lat.
Stary wyga!
Nagrałem wtedy kilka kawałków. Usłyszało to moje środowisko i w zasadzie tyle. Ale ciągle robiłem swoje i z czasem byłem kojarzony z tego, że jestem „tym raperem i piłkarzem”. Tak naprawdę od dziecka czułem, że mogę to zrobić. To, że zacznę pisać, to była dla mnie naturalna kolej rzeczy. Wiesz – że po prostu usiądę i coś napiszę. Jeszcze w podstawówce nabazgrałem pierwszy tekst – totalne pierdoły o piłkarzach, coś jak “Futbol” od Duże Pe. Pierwszy z tych poważniejszych tekstów powstał na zgrupowaniu kadry Śląska. Wiadomo – po treningach chłopacy spotykają się w pokojach i gadają, a ja siedziałem, wkładałem słuchawki i pisałem tekst. Pamiętam, jakby to było wczoraj.
Musieli mieć cię za dziwaka.
Nie! Czułem, że gdzieś tam głęboko jednak to szanowali. Wiadomo, że byłem za młody, by moje teksty były szczególnie mądre, ale lubili posłuchać. Najgłupsza rzecz jaką napisałem? Kurde, za dużo tego było (śmiech). No i nie będę cytował, bo za dużo przekleństw. Teraz gdy jestem starszy, nie lubię bluzgać w tekstach, staram się inaczej wyrazić to, co chcę przekazać. Pojedyncze się zdarzają, by coś podkreślić. Ale nigdy to nie jest przecinek czy kropka.
Podobno pochodzisz z bardzo muzykalnej rodziny.
Zdecydowanie bardziej z muzycznej niż ze sportowej. Choć tu też są pewne akcenty, bo mój wujek był piłkarzem i trenerem Polonii Łaziska, jest tam nawet memoriał jego imienia, a mama jeździła w szkole na wszystkie zawody. No a jeśli chodzi o muzykę, to moja mama była wokalistką, moja ciotka była wokalistką, mój ojciec był perkusistą, mój dziadek był perkusistą, mój wujek był gitarzystą. Mama występowała ze swoją kapelą w różnych klubach na jakichś dancingach, a piosenek zespołu wujka można było słuchać w radiu. Na próbach często grał z zespołem Dżem. Zresztą to zespół, który jest mi bliski. Tata zna się z Sebastianem, synem Ryśka Riedla. Dużo tej muzyki, więc siłą rzeczy musiało się też to na mnie przenieść.
Tu śpiew, tam perkusja. Hip-hop chyba nie przypadł rodzicom do gustu.
Oj, było ciężko na początku. Wiadomo, że to trochę kontrowersyjny gatunek. Przed chwilą mówiliśmy zresztą o przekleństwach. Jak kuzyn na placu pożyczył mi pierwszą kasetę z hip-hopowymi kawałkami, przyniosłem ją domu i puściłem na odtwarzaczu, to myślałem, że tata wyrzuci sprzęt przez okno a przy okazji mnie (śmiech). Ale teraz wiedzą jak jest. Gdy napiszę kawałek, albo zrobię sobie podkład, bo produkuję też bity, to z chęcią słuchają.
To co było na tej kasecie?
Na pewno Peja, na pewno Liroy, na pewno Nagły Atak Spawacza. No i Paktofonika. Swoje początki kojarzę z tym pierwszym i właśnie z tym zespołem.
To prawda, że kontuzje skłoniły cię ku temu, by zająć się muzyką poważniej?
Nie do końca, przynajmniej nie w bezpośrednim sensie. Muzyka była ze mną od zawsze i gdy zacząłem grać w piłkę, to się nie zmieniło. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że dobrze mieć alternatywę na wypadek, gdybym właśnie odniósł kontuzję lub gdyby nie powiodło mi się w piłce z innego względu. Taką alternatywą stała się dla mnie muzyka. Jeszcze poważniej zacząłem tak to postrzegać, gdy poznałem kilka znaczących osobowości z tej branży – BU to raper, który w ogóle zapoczątkował hip-hop w Tychach, DJ Feel-X z Kalibra 44 to dziś mój dobry znajomy, który oskreczował mi prawie wszystko na powstającą pytę. To właśnie on zaproponował mi jej legalne wydanie i robię teraz wszystko, by trafiła do sklepów. Gdyby nie ta oferta, już byłaby w sieci. Teraz zapinam wszystko na ostatni guzik.
Jeden numer piszesz w godzinę, więc dużo roboty nie było.
Zdarza się. Powiem więcej – teksty czasami potrafią powstać w 20-30 minut. Wena, ale bywa z nią różnie. Czasami siadasz przed kartką i po prostu piszesz – tak jak Messi bierze piłkę na boisku i nagle ni stąd, ni zowąd mija sześciu-siedmiu rywali. Ciężko to wytłumaczyć, taki odruch. Litery składają się w słowa, słowa w zdania i tak dalej, powstaje całość. Ale czasami pisałem też tygodniami.
Jak nauczyłeś się robić podkłady?
Tak jakoś, samemu. Jako dzieciak ściągnąłem sobie program „FL Studio”. To było totalne demo, wersja 6 czy 7. Zacząłem sobie stukać na myszce. Ale okazało się z czasem, że zacząłem to ogarniać. Kupiłem pełną wersję, wyłożyłem prawie tysiaka. Nie mam klawiatur, studia w domu – wszystko robię na zwykłym sprzęcie, ale to już tyle lat, że tak mi najwygodniej. No i co? Można! Jak się chce, to można.
Myślałeś o szkole muzycznej?
Dostałem taką propozycję w liceum. Nie ukrywam, że chciałbym pójść, poradziłbym sobie. Ale postawiłem na piłkę. Ciężko byłoby mi to pogodzić. Muzyka to pasja, hobby – spełniam się i mi z tym dobrze, ale piłka zawsze była priorytetem. Muszę to podkreślić, bo wiele osób mnie o to pyta. Chcę jak najwięcej osiągnąć w sporcie. Rap to pozytywny dodatek do mnie, lubię to jako całość. Wiesz, najważniejszych kawałków, które napisałem, słucham przed meczami. Pomaga. Dla niektórych to tylko muzyka, tylko tekst, ale mi to dodaje wewnętrznej mocy.
Ale nie masz oporów, gdy ktoś nazywa cię raperem, tak? Nie mówisz, że „raperem to był Tupac”.
Tak jak z piłkarzami, nie? Kariera albo przygoda z piłką. Nie mam oporów. Jestem raperem. Mam materiał na drugi album – uwierz, że nie każdy może to zrobić.
Jaki wpływ miała na ciebie książka „Potęga podświadomości”?
Powiem szczerze, że nie czytam dużo. W całym życiu tych książek było może cztery albo pięć. Po „Potęgę podświadomości” sięgnąłem, kiedy miałem pierwszy poważniejszy problem i nie wiedziałem, jak sobie z nim poradzić. Sam ją znalazłem, nawet nie pamiętam gdzie i jak. Wydaje mi się, że… Inaczej – jestem wręcz przekonany, że bez niej nie byłbym w tym miejscu. Nie nagrywałbym drugiej płyty i nie dostawałbym szans na pokazanie się w I lidze czy wcześniej w II lidze. Zmieniłem podejście do siebie i do otoczenia. Przede wszystkim przestałem się martwić o to, co ze mną będzie. Ta książka podsunęła mi parę dobrych rad. Wszystko polega na tym, żeby uwierzyć w jej sens i w to, że to zadziała. Spróbowałem i nie zawiodłem się.
O czym ty w ogóle rapujesz?
O moim życiu.
Słuchałem tych kawałków przez ostatnie kilka dni. Mam wrażenie, że to strasznie osobiste.
Cholernie osobiste. Tak podchodzę do swoich tekstów. Do podkładów zresztą też, no a nie ma nic lepszego – każdy dźwięk jest wtedy twój. Lubię pisać o tym, co się dzieje w moim życiu, o tym, o czym myślę. Mam jedno założenie – moim zdaniem bit to jest pytanie, a tekst to odpowiedź.
Ładne, muszę przemyśleć. Może zapytam inaczej – dlaczego nie rapujesz o fajnych cyckach, sportowej furze i kupie siana? Z tego co widzę, to teraz w modzie.
Szczerze? Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Ja muzykę traktuję naprawdę poważnie. W sumie mógłbym nagrać coś o kupie hajsu, dupach i o złotych kietach jak 50 Cent w Ameryce. Kurczę, mógłbym sobie nawet Cadillaca tutaj między blokami postawić i nagrać teledysk! Jednak gdzieś tam głęboko czuję, że to nie dla mnie.
Może wszystko przed tobą? Popatrz na takiego Pezeta, dziś się bawi, eksperymentuje.
Trafiłeś! Mam na półce „Muzykę klasyczną” i „Muzykę poważną”, jego dwie pierwsze płyty. I do dziś słucham właśnie tego, a nie kolejnych, choć później wydał ich chyba jeszcze z sześć. Jestem tradycjonalistą, lubię klasykę.
Generalnie nie obraź się, ale na przedstawiciela ulicznego rapu też nie wyglądasz.
Ale takiego nie robię. Jestem chłopakiem z bloków, z osiedla, ale nie wyglądam na takiego, bo tak ukształtowała mnie piłka. Jestem pewien, że gdyby nie ona, nosiłbym się całkiem inaczej, bliżej byłoby mi do tego stereotypowego rapera czy gościa z bloków. Ujmijmy to tak – muzycznie jestem chłopakiem z osiedla, ale charakter mam bardziej dzięki boisku i szatni.
Muzykę, którą ty robisz, można nazwać rapem motywacyjnym?
Dla mnie jest motywacyjny. Ale wiadomo, że każdy może doszukać się w tym czegoś innego. Jak w szkole – co poeta miał na myśli? (śmiech).
Powiem ci, że gdy słuchałem „Zawartości”, nie było łatwo na to wpaść.
Kluczem jest książka, o której rozmawialiśmy. Zaraz po niej zacząłem pracować nad sobą, swoją podświadomością. Pewnego razu leżałem i przed samym snem postanowiłem sobie, że zrobię jakiś zajebisty kawałek. No i stworzyłem podkład, napisałem trzy zwrotki, a potem okazało się, że nagrałem płytę pod nazwą „Zawartości” i teledysk do tego numeru. Krok po kroku zrealizowałem wszystko, co założyłem sobie tamtego wieczoru.
Momentami wspominasz w tekstach o dość traumatycznych przeżyciach.
Sam ich nie mam. Ale muzyka jest tak elastyczna, że można przelać na nią wszystko. Choć akurat np. to, że ktoś wyskoczył z okna na moich oczach, to jest prawda, zresztą stało się to tutaj, po drugiej stronie ulicy. Akurat wracałem ze szkoły. Znajomym bym go nie nazwał, bo to jednak starszy gość sponiewierany lekko przez życie, ale lubiany. Taka mała postać na naszym osiedlu. Ująłem to trochę sentymentalnie, tak się złożyło.
Nie masz wrażenia, że gdybyś jednak trochę zmienił swój styl na bardziej rozrywkowy, lepiej by się to sprzedało?
Możliwe. A nawet bardzo prawdopodobne. Wiadomo, jaki typ rapu jest teraz w mainstreamie. Poniekąd taki, o którym rozmawialiśmy, w skrócie o dupach i cyckach. Bardzo popularny jest na przykład Popek. Niestety, w internecie najlepiej sprzedają się głupoty. Mocno idzie też trap, którego lubię czasami posłuchać, a nawet kiedyś spróbowałem z kumplem nagrać. Ale to wszystko nie moja bajka. Nie zadeklaruję ci, że to się nigdy nie zmieni, bo gusta nie są stałe i jeszcze się okaże się, że za trzy lata będziemy mieli „nowego Floro”. Ale na razie się na zanosi.
Jak wspominasz koncerty? Da się je porównać do meczów, jeśli chodzi o stres?
Grałem tutaj w Tychach, bo wiadomo, że ludzie kojarzyli mój rap właśnie w tym środowisku. Zdarzyło się zagrać support przed Quebonafide, support przed Dwa Sławy. Świetna sprawa! Przyszli nie tylko znajomi, sporo ludzi. Mam nadzieję, że jak ta płyta się rozejdzie, to będzie tego więcej. Zero stresu! Od dziecka lubiłem być na scenie, w centrum uwagi, nigdy mnie nie paraliżowało.
To prawda, że jeden z teledysków nagrał ci kumpel drużyny?
„Zawartości” to klip autorstwa ludzi, którzy zajmują się tym profesjonalnie. Teledysk do kawałka „W pełni” zrobił kumpel, z którym grałem tutaj w akademii. Nakręcił go… iPhone’em. Nawet nie potrzebował statywu, tylko wziął jakąś rurkę, okleił to i nagrywał (śmiech). Trochę tych wyświetleń było, ale musiałem to usunąć, bo ten kawałek trafi na nową płytę.
Masz okazję ją zareklamować.
Nie wiem, czy to dobry początek reklamy, ale wszystko zaczęło się trochę… niepoważnie. Miałem 2-3 single, pomyślałem o zrobieniu mixtape’a. Machnąć okładkę, wrzucić do internetu i będzie, że nagrałem drugą płytę. Z czasem zaczęło się robić poważniej, nagrywałem kolejne kawałki. W pewnym momencie stało się to dużą sprawą dla mnie – nagrałem kawałek z BU, czyli tyską legendą, mam cztery kawałki z innymi raperami, reszta to moje solówki. Tak naprawdę mógłbym mieć tych utworów z 16. Ale płyta nazywa się „12”, bo to mój numer i tyle jest też kawałków. Może ludzie nie będą tego tak odbierać, ale dla mnie te 12 utworów, cała płyta składa się w jedną historię. Troszeczkę jak u Taco Hemingwaya, ale nie przesadzałbym z tym porównaniem.
On też często nawiązuje do piłki.
Tak, to nas łączy. Na tej płycie to już w ogóle będzie tego sporo. Wiele raperów robi takie wrzutki, ale myślę, że akurat w moim przypadku, skoro gram w tę piłkę zawodowo, to obowiązek. Przecież rapuję o moim życiu, a to jego kluczowa część. A jeśli mam być szczery, jeszcze 2-3 lata temu zakładałem, że nie będę tego wiązać.
Dlaczego?
Myślałem, że będę sobie żyć w dwóch różnych światach, przeskakiwać z jednego do drugiego. Dziś widzę, że obie moje działalności mogą wzajemnie się nakręcać.
Co ty w ogóle chcesz osiągnąć w tym rapie?
Pytasz o marzenie?
Marzenia, cele.
Cele mam bardziej w piłce nożnej. Ale marzenie muzyczne mam. Nie ukrywam, że jestem wielkim fanem Ostrego. Kawałek nagrany razem z nim to byłoby coś! Jest wielkim fanem piłki, więc może przeczyta (śmiech). Adam, jakby co, to wielkie pozdrowienia. „Podróż zwana życiem” i „Życie po śmierci” to coś fenomenalnego.
Był Peja, była Paktofonika, stary Pezet, teraz O.S.T.R. Temat inspiracji mamy wyczerpany?
Nie. W sumie więcej słucham amerykańskiego rapu. Muzycznie wychowałem się na gangsta rapie. Mam ogromy respekt do klasyki. Lubię zagłębiać się do korzeni rapu, stąd dużo oldschoolowych kawałków. Jeśli chodzi o Polskę, to jednak Paktofonika wywarła na mnie największy wpływ. Wiesz, plakaty nad łóżkiem, wszystkie teksty wyklepane na blachę i te sprawy. Siedem lat temu pojechałem na koncert upamiętniający Magika – nawet nie wiem, jakim cudem zdobyłem bilet w dniu wydarzenia. To już w serduchu zostanie.
A gdybyś miał stworzyć ranking ulubionych raperów w tym momencie? Powiedzmy TOP5.
O.S.T.R. jako numer jeden. Bez zaskoczenia – to wielki raper. Uwielbiam posłuchać tego Pezeta. Bardzo lubię Hadesa. Ero z Bez Cenzury jest super, ma świetny flow, głos – ogólnie petarda. (chwila zastanowienia) Piątego nie wskażę, zbyt wyrównana stawka.
Na jednej ze swoich piosenek nieźle zarobiłeś.
Nie, nic z tego nie mam.
No jak, za hymn Chrzciciela Tychy dostałeś rękawice.
(śmiech) To tak! To było jakieś siedem lat temu. Prezes Chrzciciela dowiedział się, że rapuję, bawię się muzyką i poprosił mnie o nagranie hymnu. Myślał, że zrobię jakieś 16 wersów, minuta nagrania i tyle. A jak się rozpędziłem, to wiesz – wyszło na cztery minuty, w moim stylu. O szkółce, o trenerach, o wszystkim. Było to puszczane na 10-leciu naszej szkółki, rodzice pękali z dumy! Miałem też udział w nagraniu numeru na 45-lecie GKS-u Tychy, zostałem zaproszony do takiej współpracy. Teraz to ja pękałem z dumy! A jak graliśmy mecz derbowy z GKS-em Katowice i na rozgrzewce włączyli ten hymn? Trener rzuca piłki, a ja nawijam pod nosem – kapitalne uczucie.
Dobra, powiedz, czy łatwiej się podrywa na rapera, czy na piłkarza?
Trudne pytanie, bo trochę nie pasuje to do mojej osobowości. To znaczy wiadomo – jak byłem wolny i młodszy, to bajerki chodziły zarówno na piłkarza, jak i na rapera. Zależało od kontekstu, ale komfort był duży. Jednak nie lubię bawić się uczuciami. Jestem teraz w bardzo szczęśliwym związku i wiążę przyszłość z moją dziewczyną. Wie, że jestem zarówno piłkarzem, jak i raperem, a najlepsze jest w tym to, że nie to we mnie najbardziej ceni.
Twoja przygoda z bramką zaczęła się w niecodzienny sposób.
Zawsze chciałem grać w polu. Ale tak jak odpowiadałem, trzymałem się ze starszymi. Na podwórku jest jedna żelazna zasada: „Gruby” na bramkę. A jak „Grubego” nie było lub „Gruby” był za ważny, to „Młody” na bramkę. Czyli ja. Ale raz dostałem szansę w polu! Poszła świeca – „sklej”, „odsuń się” i tak dalej. A ja złapałem, taki odruch. I na ławkę (śmiech). Ale mieli nosa chłopacy z tym wysyłaniem mnie na bramkę. Później już zawsze miałem przy sobie rękawice zimowe, na piłkę chodziłem grubo ubrany, bo graliśmy na betonie na śmietniki. Rzucałem się jak małpa. Okazało się, że wyszło mi na dobre. Ale to tylko część historii – jeszcze wcześniej graliśmy z bratem małą gumową piłką u dziadka na dywanie, rzucałem się wszędzie, nie było problemu.
Mówiliśmy o muzycznych wzorcach. A te piłkarskie?
Od zawsze Artur Boruc i Iker Casillas. Boruc pod względem psychiki wydaje się niesamowity. Casillas to z kolei po prostu małpa w bramce. Sprężyny w nogach. Pokazuje, że wzrost tak naprawdę nie jest najważniejszy. Teraz to samo w Realu robi Navas. Ale niełatwo mi o tym rozmawiać, bo prawie nie oglądam piłki. Finał Ligi Mistrzów, mundial, Euro w zasadzie tylko wtedy. I to nie tak, że nie mam telewizora. Mam, ale rzadko włączam. Jak już wiesz, lubię się zająć czymś innym.
Trochę pojeździłeś po Europie jako małolat.
Trochę tak. Szczególnie fajnie wspominam testy w Borussii Dortmund. Trener bramkarzy Maciej Kowal, który jest teraz w Legii, zna się z Łukaszem Piszczkiem. Dzięki temu kontaktowi tam trafiłem. Powiedziałem kiedyś, że to najlepszy tydzień w moim życiu i podtrzymuję! Tylko powiedzieli, że odezwą się, jak skończę 18 lat, a telefon nadal milczy! (śmiech)
Może zgubili numer.
To najbardziej prawdopodobny ze scenariuszy! Pojechałem tam z trenerem Piotrem Mrozkiem, który dalej działa w GKS-ie. Zatrzymaliśmy się u jego rodziny mieszkającej kilka kilometrów od Dortmundu, potem już przeniesiono nas do hotelu. Przed zajęciami odbierał mnie trener młodzieżowej drużyny. Paliło się mnie jak cholera, gdy siedziałem w jego samochodzie. Teraz to podszlifowałem, ale wtedy byłem zielony z angielskiego, o niemieckim nawet nie wspomnę. Z chłopakami gadałem przez Google Translate. Ale często słyszałem też taką wiązankę: „Polak, kurwa, kurwa, Polak, kurwa”. Chyba zawsze będę pamiętał jej autora, jednego murzyna z tamtej drużyny. Jezu, takiego świra w życiu nie widziałem! Cisza, spokój, a ten wchodzi na ławkę i zaczyna drzeć się wniebogłosy. Chwili nie mógł usiedzieć. Generalnie to trzeba przyznać – polskie przekleństwa znali tam doskonale. Trochę mnie to zdziwiło, ale później okazało się, że gospodarzem obiektu jest Polak z Wielunia, to jakieś 15 kilometrów stąd. Trochę ich nauczył. Żałuję tylko, że nie udało się spotkać z Łukaszem Piszczkiem, bo coś mu wypadło, widziałem jedynie trening pierwszej drużyny. No i nie wiem, czy murzyn zrobił karierę. Ogólnie jestem ciekawy, czy ktoś z tej drużyny już wypłynął, ale jeszcze nikogo nie namierzyłem.
Ale byłeś nie tylko w Borussii.
Tydzień później poleciałem do Sevilli, tu już za sprawą menedżera. Najpierw udałem się do Madrytu, stamtąd odebrał mnie jego kolega, który na co dzień mieszka w stolicy. Następnego dnia pojechaliśmy samochodem z Madrytu do Sewilli, a to ładnych kilka godzin w trasie. Fajne było to, że mógł się mną trochę zaopiekować, bo miał też znajomych miejscu, ale część czasu spędziłem sam zakwaterowany w takim akademiku dla piłkarzy. Mieszkałem z chłopakiem z Kamerunu. Zbyt wiele nie pogadaliśmy, ale wiedział, co znaczy „siemano”. To też fajne przeżycie, ale nie wspominam tego wyjazdu najlepiej. Po 15 minutach pierwszego treningu doznałem kontuzji. Zbiłem sobie prawy bok. Cholerny ból, z którym musiałem sobie radzić przez tydzień. Trenowałem na jakieś 40%. Zaciskałem zęby, ale Hiszpanie wiedzieli, że coś nie gra. Dostawałem leki, ale to średnio pomagało. Jeszcze przed wylotem, kopnąłem sobie piłkę i… zerwałem mięsień brzucha. No i rehabilitacja trochę potrwała. Menedżer pytał się później, czy chcę lecieć tam jeszcze raz, już w pełni zdrowy.
Nie skorzystałeś?
Chyba za młody na to byłem. Wiadomo, że ludzie wyjeżdżają w takim wieku, żeby robić karierę, ale ja się nie zdecydowałem. Co tu dużo mówić – przestraszyłem się, że sobie nie poradzę. Z tęsknotą i tak dalej. Poza tym straciłbym pewne aspekty młodości, a tego nie chciałem. Odmówiłem i podpisałem trzyletnią umowę z pierwszą drużyną GKS-u. Nie żałuję, bo spełniłem marzenie. Zawsze chciałem zagrać dla GKS-u. I fajnie, że mogę to ciągle robić. Kontrakt mam do czerwca, nie chcę stawiać pochopnych kroków, ale swoje w głowie mam i zobaczymy, jak będzie. Czasami oczywiście lubię sobie pogdybać, że dziś grałbym już w Lidze Europy albo w Lidze Mistrzów, ale szybko wracam na ziemię.
Może nagrałbyś tam więcej kawałków z samotności.
A może nie nagrałbym w ogóle. Dajmy spokój.
Takim przełomowym momentem było dla ciebie chyba wypożyczenie z GKS-u.
Tak, do Nadwiślana Góra. Dostałem szansę gry, a w tym wieku jest ona bardzo ważna. Miałem nadzieję, że zagram tutaj, gdy w klubie byli Marek Igaz i Piotrek Misztal, ale może byłem trochę za młody. Na wypożyczeniu w II lidze szło mi w kratkę, ale wiadomo – to był mój pierwszy sezon seniorski. Ale przynajmniej zmierzyłem się z pierwszą falą krytyki. Oj, miałem na początku z tym problem. No bo jak to – „ja taki dobry, a oni tak na mówią!”. Ewidentnie musiałem dojrzeć. Dziś czasami się śmieję z komentarzy, ale potrafię też przyznać rację, gdy ktoś ją ma. Trzeba być w tym obiektywnym. Kurczę, naprawdę dojrzałem (śmiech).
W tej rundzie kibice mieli wiele okazji, by po was jechać.
No niestety. Świetnie szło, jak robiliśmy awans do I ligi, a później coś siadło. A prawda jest taka, że mamy tutaj klimat do piłki na ekstraklasowym poziomie. Na trybuny potrafiło przyjść 13 tysięcy kibiców.
To czemu ciągle nie wychodzi? Za Hajty też byliście bardzo mocni, a wylądowaliście w drugiej lidze.
Naprawdę ciężko powiedzieć. Trener Kiereś to dobry szkoleniowiec, ale nie szło i został zwolniony. Myślę, że w jego miejsce przyszedł odpowiedni trener. Nie ma co tu dużo gadać, trener Szatałow wziął nas po prostu za mordy, wie co robi. Ponownego spadku nie biorę nawet pod uwagę.
A jakim cudem spadliście, gdy prowadził was Hajto?
Dziś wydaje mi się, że nagle nastąpiła zbyt duża zmiana. Zimą ściągnięto do zespołu wielu dobrych piłkarzy i zabrakło czasu, żeby poukładać te klocki. Ja akurat mocno skorzystałem, bo ściągnęli Sebastiana Przyrowskiego. Nie grałem, ale bardzo dużo się od niego nauczyłem. Właśnie mi się przypomniało, jak siedzieliśmy tutaj po Arce Gdynia, nie było jeszcze tej kawiarenki. Przerżnęliśmy chyba 0-4. Jak Hajto się wydarł, to głowa mała, naprawdę był ostro wkurzony. Aż odczuwałem ulgę, że nie grałem i mnie to aż tak nie dotyczy!
Piłkarze, którzy mieli okazję z nim współpracować, wspominają go różnie. Jeden mówił nawet, że treningu nie potrafił poprowadzić, gdy nie było asystenta.
To chyba jakaś bzdura, potrafił. Nie utrzymał nas, ale mam do niego wielki szacunek. Swoje w piłce zrobił. Miał dużo do przekazania, bardzo pomógł mi pod względem mentalnym. Dzięki niemu stałem się twardszy na boisku.
A podobała mu się twoja muzyka?
No nie (śmiech). Na początku był bardzo nieprzychylny. Mówił na mnie „chłopak z gitarą”. Zarzucał, że nie słucham i mam w głowie inne rzeczy niż piłka. Powiedział nawet, że niby chcę zostać drugim bramkarzem, ale jak, skoro ktoś młodszy depcze mi już po piętach. Nie powiem, wszedł mi na ambicję. Ale jak odchodził, to zadzwonił do mnie i powiedział, że jest ze mnie dumny. I że nie widział, żeby ktoś zrobił taki postęp mentalny w tak krótkim czasie. Bardzo wiele to dla mnie znaczyło.
Nie widział nawet w Schalke?!
Oj, tych opowieści było sporo. Czasami wydawało mi się, że to byli nadludzie (śmiech). Mieliśmy takie wymagające ćwiczenie, mniejsza o szczegóły, w którym ciężko było wytrzymać nawet minutę. Hajto mówił, że w Schalke wytrzymywali spokojnie trzy! Ale lubiłem go posłuchać, z mojej perspektywy to było fajne. Pewnie starsi koledzy mogliby zweryfikować kilka historyjek, ale nawet nikomu nie chciało się wnikać czy to prawda. Fajny człowiek.
Grałeś też w juniorskiej kadrze.
Zagrałem jeden mecz z kadrą U-16. Towarzyski przeciwko Chorwacji, przegraliśmy 1-2. Kolejne dobre wspomnienie. Wcześniej bywałem na konsultacjach, więc z byciem w kadrze się oswoiłem, ale przed tym pierwszym meczem było trochę stresu. Przegraliśmy, ale przeżycie i tak pierwsza klasa. Potem liczyłem na powołanie na turniej do Hiszpanii. Trener nawet mówił, że chciałby mnie sprawdzić w takim meczu, ale kurde, skończyło się to trochę tak jak z tym telefonem z Borussii (śmiech).
W tej chwili chyba jesteś jednym z najmłodszych bramkarzy, którzy grają regularnie na przyzwoitym poziomie.
Zawsze walczyłem o miejsce w kadrze Śląska z Mateuszem Kuchtą, który jest w Górniku Zabrze, ale ma problemy ze zdrowiem. W tej Chorwacji byłem razem z Maksem Stryjkiem, który wybrał inną drogę, jest w Sunderlandzie. W I lidze z mojego rocznika broni też Jakub Wrąbel z Olimpii Grudziądz. Powiem ci, że byłem niedawno tutaj na meczu młodzieżówki z Niemcami i wielki szacun dla niego za to spotkanie.
No właśnie, młodzieżowe Euro będziesz miał pod nosem. Liczysz po cichu, że ktoś tam jeszcze zwichnie rękę?
Jeśli mam być szczery, to oczywiście, że liczę, choć kontuzje niech chłopaków omijają. Wiadomo, że pierwszym bramkarzem młodzieżówki już raczej nie zostanę, ale będę wiosną robił wszystko, żeby grać w klubie i zasłużyć na tę szansę. Generalnie „step by step”. Chciałbym się regularnie rozwijać. Pierwsza liga, Ekstraklasa w najbliższych latach, a później… Wiadomo, każdy ma marzenia.
Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI