Jeśli oczekiwaliście po powrocie Ekstraklasy fantastycznych bramek, hollywoodzkich zwrotów akcji, dryblingów w stylu Maradony, przewrotek a’la Tsubasa, taktycznej finezji godnej pojedynku Helenio Herrery z Pepem Guardiolą, to możecie czuć się ciut rozczarowani surowością meczu Ruch – Cracovia. Ale jeśli potraficie docenić komediowość Ekstraklasy, widzicie trudne piękno wrzutki do nikogo, szanujecie absurdalność rzutu wolnego na chorągiewkę i płynności gry godnej płynności mowy bywalca spod monopolowego, to macie za sobą doskonałą ucztę.
Lach i Żurawski za mikrofonem, areną – jak to się ładnie mówi – dość nietelewizyjny stadion przy ul. Cichej. Do tego zimno, ciemno, czternasta i szesnasta drużyna ligi na boisku. Umówmy się: traktowanie tego meczu śmiertelnie poważne byłoby skrajnie niepoważne. To się zwyczajnie nie miało prawa udać.
Kolekcja kuriozalnych zagrań była natomiast wyjątkowo okazała, zaskoczyła nawet nos. Czasem przez cały sezon w innej lidze nie przydarza się tylko slapstickowych żartów. Mieliśmy:
– Po dziesięciu sekundach Hrdlickę tworzącego Cracovii stuprocentową sytuację;
– Diego przyjmującego na jaja bardzo mocne wybicie piłki;
– Wrzutkę Budzińskiego na wysokości czterdziestu centrymetrów, którą mimo to ktoś próbuje uderzać głową;
– Hrdlickę wychodzącego na Neuera, ale zapominającego, że wypadałoby jeszcze wybić piłkę;
– Pazio i Lipskiego zakładających na siebie pułapkę ofsajdową;
– Doskonały stały fragment Kowalczyka, który wrzucił spod połowy na zrywającą się obrońcom chorągiewkę;
– Visnakovsa próbującego przewrotki z siedemnastego metra, przy której mało się nie połamał;
– Absolutny hit: Diego próbującego wrzucić piłkę, ale zamiast tego trafiającego w kolano rywala;
– Ostatnia minuta, Ruch próbuje grać “na aferę”, ale Helik nawet nie potrafi posłać długiego podania, zamiast tego wychodzi mu pionowa świeca.
A przecież mówimy o wyłącznie “best of the best”, wybranych sytuacjach, które mają papiery na zostanie kultowymi. Poza tym sztandarowy przykład “meczu walki”, by nie powiedzieć, że po prostu kopaniny, w której karty rozdawał przypadek. Ile mieliśmy sytuacji, które rzeczywiście wynikały z jakości, a nie z tego, że komuś powinęła się noga? Niezła bomba Lipskiego w pierwszej połowie. Sprytna próba Stebleckiego. A poza tym już chyba tylko akcja bramkowa zmienników Cracovii, gdzie Mihalik wypuszczony przez Budzińskiego dobrze znalazł Piątka, a ten trafił do siatki. Tyle. Poza tym festiwal boiskowych dowcipów sytuacyjnych.
Ruch na ten moment wygląda po prostu dramatycznie i umocnił się na pozycji faworyta do spadku. Chaotyczna obrona, jeszcze bardziej chaotyczny atak, cały czas Surma zawstydzający młodych. O Cracovii należy powiedzieć zespołowo tyle, że zwycięzców się nie sądzi – trzy punkty są? Są. Grając fatalnie, więc to jednak sztuka.
Wybaczcie, ale ośmieszalibyśmy się bardziej niż piłkarze, gdybyśmy szukali w grze którejkolwiek z drużyn szczególnie wyraźnych pozytywów. Odstawili cyrk, można było się pośmiać – i fajnie, w końcu chodzi o rozrywkę. Natomiast nazywać to coś meczem piłkarskim, to obrazić nawet reprezentantów rozgrywek gminnej ligi szóstek.
Fot. 400mm.pl