Reklama

Ring wolny. Ktoś chętny?

redakcja

Autor:redakcja

09 lutego 2017, 12:36 • 11 min czytania 4 komentarze

Nie są już najmłodsi, niektórzy z nich zaczęli uprawiać boks zaledwie kilka miesięcy temu. Prawnik, bankowiec, stomatolog, hurtownik – także oni mogą marzyć o wywalczeniu pasa w jednej z najbardziej kontaktowych dyscyplin sportu. Trofeum symbolicznego, ale czy bycie mistrzem dla rodziny i kolegów z pracy to mało?

Ring wolny. Ktoś chętny?

Sobotni wieczór, samo serce Stoczni Gdańskiej. Wąskie korytarze, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu codziennie przemierzał Dariusz Michalczewski. Dawna siedziba Stoczniowca, klub Ring3city. Druga w historii White Collar Boxing walka o pas, czwarta dwuminutowa runda. Zdecyduje o wszystkim, po trzech ciężko wskazać lepszego pięściarza. Między linami iskrzy, ogłuszający doping pozwala zapomnieć, że na prowizorycznych trybunach zasiada około 300-stu osób. Bokserski gym z surowym industrialnym klimatem zmienił się w halę widowiskową z dymiarką, telebimem oraz przyjaznym barkiem z zimnym niskoprocentowym trunkiem. Ubrany w niebieskie spodenki Michał Danielak napiera, skraca dystans, dopada rywala przy linach. Widać, że jego silną stroną jest kondycja. – Przygotowanie do takiej gali to dla mnie koszt 1200 zł. Zjawiam się na sali 4-5 razy w tygodniu. Łączę zajęcia w Ring3city z treningami personalnymi u Rafała Kałużnego – znamy się od 2000 r. Do tego dochodzą odżywki. Wytrzymałość łapię ćwicząc tabatę, a kondycję grając w koszykówkę – to pasja, którą ciągnę od podstawówki – wyjaśnia 41-latek. Rozmawiamy we wtorek, kilkanaście dni po walce, jest osiemnasta. Za godzinę Michał rozpocznie sparingi. Już o dwudziestej natomiast, odłoży na bok rękawice, chwyci piłkę, zacznie kozłować i rzucać. – Staram się łączyć treningi z obowiązkami. Zanim dotrę na zajęcia, wiozę córkę na tańce.

Przeciwnikiem Michała jest finezyjny technicznie Filip – instruktor jeździectwa. – Na nogach od szóstej. Po dwunastu godzinach pracy opuszcza stadninę, zarzuca na ramię torbę i pędzi do klubu – opisuje organizujący wydarzenie Marcin Marczak.

Marczak jest niepokonanym pięściarzem, jego dziesiąty zawodowy występ wieńczy galę. To właśnie „Express” sprowadził do Polski boks białych kołnierzyków. – Przez 9 lat mieszkałem w Anglii. W Wielkiej Brytanii takie imprezy cieszą się ogromnym zainteresowaniem, niemal w każdym klubie jest sekcja white collar – opowiada. –Współorganizowałem gale białych kołnierzyków w Londynie, zwłaszcza  przygotowywałem do nich śmiałków. Nasz gym mieścił się w dzielnicy banków, trafiali do nas więc głównie pracownicy umysłowi. Tacy ludzie nie opuszczają treningów, walka to dla nich sprawa honoru. Większość londyńskich trenerów żyje przede wszystkim z trenowania białych kołnierzyków. Bardzo zależy im na tym, aby facet, którego przygotowują do pojedynku, ten pojedynek wygrał.

IMG_2924

Reklama

10 grudnia minimalnie lepszy okazał się Michał. Było to dla niego czwarte starcie w formule white collar. O wygranej doradcy techniczno-handlowego firmy z branży lakierniczej  zdecydowali sędziowie. – Szkoda, że w Polsce – wzorem WB – o wyniku walki nie rozstrzyga publiczność – zauważa Leszek Dudek, uczestnik premierowej WBC, ekspert boksu i dziennikarz najpopularniejszego portalu pięściarskiego Bokser.org. – Widzowie w Anglii otrzymują na wejściu czerwone i niebieskie kartoniki. Głosuje się przez podniesienie kwadratu z kolorem zwycięskiego, naszym zdaniem, narożnika. Skoro się bawimy, bawmy się wszyscy.

A co, gdy nie ma wyraźnego zwycięzcy głosowania? 

Wtedy najlepiej ogłosić remis. Tutaj nie chodzi o to, żeby ktoś wygrał przewagą dwóch kartoników.

Dlaczego jeszcze nie importowałem tej metody? – odnosi się do sprawy Marczak. – Bo nie chcę, żeby wygrywał ten, który sprzeda więcej biletów. Zamierzamy organizować gale charytatywne i być może podczas walk pokazowych publiczność zostanie dopuszczona do głosu.

Pod koniec 2015 r. pionier polskiego white collar wszedł w komitywę z gdańskim IPN-em. Efekt? Charytatywna impreza bokserska ku pamięci Anny Walentynowicz.

W realizacji tego typu projektów przoduje Biznes Boxing Polska. To takie KSW na rynku białych kołnierzyków. Podczas gdy Marczak zastanawia się nad potencjalną frekwencją w Hali Olivia, Julian Szumowski robi galę na Stadionie Narodowym i namawia do współpracy prezydenta Poznania, Przemysława Saletę oraz wspomnianego Michalczewskiego. „Tygrys” długo zarzekał się, że do ponownego wyjścia na ring może go skłonić jedynie zawrotna kwota 10 milionów euro. Dla dzieci z oddziału kardiochirurgii zrobił jednak wyjątek. Na Biznes Boxing Polska walczyli również choćby: redaktor naczelny Przeglądu Sportowego Michał Pol, komik Tomasz Jachimek, aktor Wojciech Zieliński oraz wiceminister sportu Jarosław Stawiarski. Ten ostatni rywalizował z Pawłem Skrzeczem, który wspólnie z synem Sebastianem przygotowywał chętnych. Imprezę prowadził czołowy polski śniadaniowy Michał Olszański.

Reklama

W stronę vipów i licytacji poszedł nie tylko Szumowski. Swoje epizody w tym zakresie zaliczyli Arkadiusz Wełna oraz Marcin Najman. Protoplasta nadwiślańskiego muay thai wsparł młodych ludzi dotkniętych autyzmem (niedoszły występ detektywa Rutkowskiego), „El Testosteron” chciał zaś zebrać pieniądze na rzecz chłopca pozbawionego kończyn (pojedynek Guzowska-Kasprzyk).

Nie chcę trzymać idei białych kołnierzyków tylko dla siebie, chcę ją popularyzować, dlatego cieszą mnie wszelkie przejawy aktywności na tym polu – podkreśla Marczak. – Im więcej będzie się mówiło o white collar, tym lepiej dla mojej działalności, bo to ja byłem  pierwszy. Kiedyś ktoś mi powiedział, że chętnie organizowałby gale, ale nie chce mi kraść pomysłu. „Stary, ja byłbym szczęśliwy, gdybyś mi ukradł ten pomysł. Ja ci mogę nawet pomóc to rozwinąć” – zadeklarowałem. Dzięki tym cyklicznym wydarzeniom (gale Marczaka odbywają się co trzy miesiące – przyp. HK) mogę utrzymać klub, ludzi w nim pracujących – reaktywowałem boks w Trójmieście. Ale każdy ma swoje podwórko i jeśli potrafi zarabiać pieniążki, niech zarabia.

Pieniądze na pewno umie liczyć Rafał Jackiewicz. „Wojownik” postanowił zarazić boksem białych kołnierzyków całą Polskę. – Myślę o turniejach w jedenastu miastach. Począwszy od Szczecina i Gdyni, po Białystok, Bydgoszcz, Wrocław, Poznań, Łódź, Warszawę, Katowice, Lublin oraz Kraków. Innych miejscowości nie wykluczam, wystarczy, że pojawi się dziesięciu odważnych. W każdym z wymienionych miast mam wytypowany klub, w którym będę szukał chętnych. Ludzie, którzy się do mnie zgłoszą, płacą 2880 zł i otrzymują od razu pakiet startowy: 36 treningów rozłożonych na trzy miesiące okresu przygotowawczego, niezbędny sprzęt (rękawice, bandaże, szczęka, skakanka) i komplet odżywek – precyzuje dwukrotny pretendent do tytułu mistrza świata. – Raz-dwa razy w miesiącu w każdym z tych miast osobiście poprowadzę trening. Wtedy dokładnie sprawdzę, kto co sobą prezentuje. Nie chcę, żeby typowy biały kołnierzyk napierdalał się z wariatem.

Oczywiście jesteśmy przygotowani na sytuacje awaryjne (na galach obecny jest lekarz i karetka pogotowia), ale staramy się do nich nie dopuszczać. Zestawienie pojedynków to najistotniejsza kwestia, ciąży na nas ogromna odpowiedzialność – zgadza się Marczak. – Biały kołnierzyk nie jest równy białemu kołnierzykowi. Przyjdzie ktoś otłuszczony, z plikiem zwolnień z wuefu i…

No właśnie, co zrobić z takim panem?

Jeśli mamy kogoś, kto zaczyna z podobnego pułapu, przygotowujemy ich i organizujemy walkę. Zawodnicy mogliby być niewidomi, bez ręki, a dla znajomych i tak będą bohaterami wieczoru – tu poziom nie jest najważniejszy. Jeżeli jednak nikogo na tyle początkującego nie ma, taki pan musi poczekać.

Wsadza się go do zamrażarki?

Nikt się na to nie obraża. Mówię: „wiesz co, w tej chwili nikogo dla ciebie nie mam”. Reakcje są pozytywne: „mam więc kilka miesięcy więcej na przygotowanie, super!”. Boks to wymagający sport i czasami, gdy ludzie przekonają się o swoich brakach, sami odwlekają start. „Jeszcze nie teraz, daj mi rok lub dwa”. „Stary, nie czekajmy z pierwszą walką do pięćdziesiątki!” – mobilizuję.

Niepokonany pięściarz kontynuuje:

Dlatego boksują u nas przede wszystkim ludzie, których mam na miejscu – sparują ze sobą, doskonale się znają. Jeżeli akurat mamy okienko i zgłasza się ktoś spoza Trójmiasta, musi przyjechać i wziąć udział w sesji sparingowej, to weryfikuje najlepiej. Na takiej zasadzie boksował u nas listonosz ze Śląska, dwukrotnie chłopak z Warszawy, teraz przyjechał człowiek z gór. Nie wierzę w żadne telefoniczne obietnice. Ktoś może się zarzekać, że nigdy nie boksował, ale jeśli przez 15 lat trenował krav magę, to jest wyszkolonym zabijaką. Kogoś takiego nie można dać naprzeciw chłopaka, który wyprowadzając cios zamyka oczy. W Anglii często zaniedbuje się matchmaking i stąd mnogość nokautów. Pamiętam jak facet dostał mocniejszy strzał, kompletnie go odcięło, na ring wpadła żona i zaczęła wszystkich odpychać. Lament totalny, dantejskie sceny.

W 2014 r. głośno było o śmierci Lance’a Fergusona-Prayogga. Po walce nie mógł podnieść się z ringu. Historia zakończyła się tragicznie.

– U nas na dziewięć imprez zdarzył się jeden nokaut. Właściwie nokdaun, to była prawie waga ciężka. My tutaj liczymy do ośmiu. Chłopak, który nadział się na lewy prosty jest pilotem w Lufthansie. W tym fachu w grę wchodzi błędnik, głowa musi pracować. Kontuzje? Tylko rozcięcia od nasad lub przypadkowych zderzeń. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Stąd szesnastouncjowe rękawice i kaski. Ci ludzie walczą na własne ryzyko. Nie rywalizują  o złote kalesony, szkoda zdrowia.

IMG_2664

Atmosferom polskich gal white collar daleko do specyfiki „Podziemnego kręgu”. Choć ich uczestnicy w pewnej kwestii przypominają głównego bohatera filmu Davida Finchera. Boks jest dla nich sposobem ucieczki od narzuconego przez wszechobecny wyścig szczurów stylu życia. Na sali pozbywają się codziennego stresu. Nerwy przypominają o sobie w dniu walki. Wokół przyjaciele, podwładni, przed wejściem na salę plakat, na którym dumnie prężysz muskuły. To wszystko działa na wyobraźnię. – Niektórzy decyzję o podjęciu rękawicy trawią 24 godziny na dobę. Dzwonią do mnie, przeżywają – uzupełnia Marczak. – Po przegranych jest im wstyd. Zawodnik zamiast wyjść do publiczności, do końca gali siedzi w szatni, z lodem na głowie. Ja tłumaczę im, że to jest zaledwie pierwszy bokserski krok. Zawsze daję szansę rewanżu.

Michał nie musiał rewanżować się Filipowi. Ich zeszłoroczne starcie zakończyło się remisem.  Przyznaje, że i wówczas, i w sobotę udzieliła mu się żywiołowość trybun. – Niejednokrotnie człowiek pewnie spuściłby z tonu, ale jak możesz to zrobić, słysząc w tle znajome okrzyki zagrzewające do wysiłku? – pyta retorycznie.

IMG_2644

Gala dobiega końca. Ludzie w pośpiechu opuszczają Stocznię, bo za chwilę we Wrocławiu walczy Krzysztof Włodarczyk. Danielaka nigdzie nie goni, uśmiechnięty pozuje do zdjęć z żoną, córką i wywalczonym pasem. – Nie mógłbym odmówić im tej przyjemności. Cierpliwie znosiły moją nieobecność w domu, częste spóźnienia. Za pierwszym razem każdy walczy dla siebie. Kolejne występy – przynajmniej w moim przypadku – są dla bliskich. Niech też mają z mojego boksu jakąś satysfakcję. Pas to umowny symbol, wisienka na torcie.  

Znów oddaję głos organizatorowi:

Pierwsze starcie o pas odbyło się w październiku, to była kategoria średnia. Chłopacy zaliczyli wcześniej kilka wygranych i uznałem, że zasłużyli na takie wyróżnienie. Walka pokazała, że byli dawniej jednymi z lepszych amatorów w Trójmieście. Niektórym kołnierzykom bliżej do błękitnego niż białego koloru. Mamy gościnnie na sparingach zawodowców, którzy czasem ledwo sobie z nimi radzą. Może gdzieniegdzie pojawił się siwy włos, ale umiejętności i duch walki pozostały. Można wręczyć takiemu zawodnikowi puchar, lecz wiadomo, że w boksie walczy się o pasy.

IMG_2641

U Jackiewicza też mają być pasy. Zmagania, które oferuje to nie tylko szansa dla takich jak Michał. W galach byłego mistrza Europy nie mogą wprawdzie brać udziału ludzie z doświadczeniem z ringów amatorskich, ale… – Stwarzam równocześnie arenę do popisu gościom, którzy od zawsze chcieli się napierdalać, ale nie mieli możliwości związać się z profesjonalnym boksem. Mi się udało, bo dostałem propozycję sparingów w zawodowej grupie, postawiłem się paru ówczesnym kozakom i zaproponowano mi debiut. Tacy jak dawny Jackiewicz mogą sporo wygrać na tym projekcie – tłumaczy „Braveheart”. – Ustaliliśmy trzy kategorie wagowe: 70, 80 i plus 80. Wewnętrzny turniej wyłania najlepszych w każdym z miast plus numer jeden wśród kobiet. Czołowi zawodnicy z regionów konfrontują się miesiąc później w Warszawie – w galerii handlowej Blue City lub na Legii (Legia Fight Club). Zwycięzcy ogólnopolskiej batalii mają zagwarantowany debiut na gali Sferis KnockOut Promotions. Jeśli się sprawdzą, dostaną kolejne walki, a w przyszłości może nawet zawodowy kontrakt.

– Kopalnia debiutantów przy okazji zabawy i dreszczyku emocji białych kołnierzyków, którzy chcą udowodnić, że nie są tylko leszczami w garniturach i też potrafią przypierdolić – tak Jackiewicz streszcza swoją inicjatywę. Zamierza dodatkowo organizować gale boksu na imprezach firmowych. Poważnie myśli też nad bokserskim reality show.

Zdaniem cytowanego wcześniej Dudka jego rewolucyjny pomysł, to pójście o jeden most za daleko. – Widziałem na white collar parę fajnych walk, niemniej do zawodowego sportu tym ludziom bardzo, bardzo daleko. Wyobraźmy sobie, że w Warszawie wygrywa 39-letni lekarz. Później wypycha się go na ring zawodowy, a on się zgadza, bo po paru zwycięstwach uwierzył, że mógłby sobie poradzić. Potrafię zrozumieć motywację, ale obawiam się o zdrowie uczestników, taka zabawa może się dla nich skończyć źle. Bo mówimy cały czas o zabawie. Boks białych kołnierzyków to osobna dyscyplina. I to taka, która znajduje się kilka poziomów pod boksem amatorskim. Jeżeli ktoś gra dobrze w lidze piłkarskich szóstek, to nie oznacza jeszcze, że może biegać przez 90 minut po stumetrowym boisku.

IMG_2675

Boks białych kołnierzyków narodził się w Nowym Jorku. Japońscy menadżerowie  zwracają uwagę na oczyszczające ciało, rozum i duszę właściwości bokserskiej walki.

Dzisiaj używa się raczej słowa: mordobicie. Ale spójrzmy na świetlane lata naszego boksu.  Przecież to były dosłownie szachy. Mecze bokserskie oglądało się jak dobry thriller. Były zwroty akcji, widoczne założenia taktyczne – wylicza Marczak.

Michał: – Współpracownicy byli mocno zdziwieni, gdy dowiedzieli się, że boksuję. A boks to przecież świetny trening ogólnorozwojowy.

Marczak: – Nie zapominajmy, że to sport panów w cylindrach, wyższe sfery. To oni ułożyli reguły, wprowadzili sekundantów. Założenia są szlachetne.

Michał: – O białych kołnierzykach przeczytałem przeglądając internet. Powiązałem nazwisko jednego z uczestników ze znajomym żony, wykonałem szybki telefon i na ostatnią chwilę zorganizowałem bilety. Tak oto znalazłem się w Stoczni. Był ze mną siostrzeniec małżonki. Tak mu się spodobało, że sam zaczął trenować. Ma 15 lat i możliwe, że wystąpi na kolejnej gali.

OPRACOWAŁ HUBERT KĘSKA

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...