Chcecie na sam początek krótkie podsumowanie gry PSG w meczu z Lille? Pierwsza połowa – piach. Pierwsze 25 minut drugiej połowy – piach. Ostatnie 20 minut meczu – sinusoida, ale to dobrze, bo przynajmniej zaczęło być ciekawie. Za to Monaco wygrało kolejny mecz i to po bramce Kamila Glika, a Bordeaux rozgromiło Caen aż 4:0, na nieszczęście – bez Igora Lewczuka.
Szerzone w Paryżu hasło “No Ibra, no party” dziś znów ktoś zasypał piaskiem. Kto taki? Edinson Cavani, który dwukrotnie ratował Paryżanom tyłek. Za pierwszym – gdy El-Ghazi sfaulował Di Marię, ten ustawił sobie piłkę i dośrodkował źle, bardzo płasko, ale przyniosło to pozytywny skutek. Futbolówka spadała na murawę już przy pierwszym zawodniku Lille, ale Kishna próbując ją wybić… przedłużył dośrodkowanie. Piłka leciała do Cavaniego, a ten nie sięgnął jej głową, ale zdołał barkiem i wpakował do siatki. Był to dla niego już 23. gol w 22. meczu obecnej edycji Ligue 1.
Ratować PSG musiał także drugi raz. Z jakiego powodu? Ano dlatego, że zbłaźnił się Alphonse Areola, który z niezrozumiałych przyczyn zaczął się kiwać z napastnikiem rywali, a jaki przyniosło to efekt możecie się domyślać. Patrząc na powtórki tej sytuacji byliśmy pewni, że bramkarz Paris Saint-Germain z pantofelkiem się na mózgi pozamieniał. Francuz bronił dziś bardzo niepewnie, w każdym kolejnym meczu udowadnia ostatnio, że PSG to dla niego na ten moment zbyt wielki rozmiar kapelusza.
AréLOLa #PSG pic.twitter.com/IqfEuOWzzG
— Fernando Chachalana (@NandoChachalana) 7 lutego 2017
Czy taki wielbłąd przeszkodził PSG w zwycięstwie? Skądże, a po co jest tam Cavani? Urugwajczyk dopadł do piłki, która była samotna po zablokowanym strzale Matuidiego w polu karnym i dograł do Lucasa Moury, który zapakował ją do siatki. Od razu było widać, że jest spalony i o golu nie powinno być mowy, ale sędziowie założyli ciemne okulary i doprowadzili do szału Vincenta Enyamę uznając bramkę.
Lucas w momencie uderzenia piłki przez Cavaniego pic.twitter.com/phRVn1c0sz
— Dominik Guziak (@dominik_guziak) 7 lutego 2017
Jednak jeśli opis ostatnich 20 minut spotkania was zaciekawił i skłonił do zerknięcia w plan transmisji, to absolutnie zawracamy was od pomysłu zobaczenia powtórki tego meczu. Przed 70. minutą na boisku była krew, pot i łzy, a właściwie, choćbyśmy chcieli, to nawet tego nie. Nuda absolutna, mecz dla cierpiących na bezsenność.
*
Bardzo dobry mecz Kamila Glika. Pewny jak zwykle, choć trzeba przyznać, że Boudebouz trochę zamieszania w defensywie Monaco robił. Występ Kamila jednak na duży plus, zwłaszcza, że przyczynił się do zwycięstwa strzelając kolejnego gola. Gdy piłkę z rzutu wolnego dośrodkował Thomas Lemar, Polak na nią nabiegł i uderzył głową na bramkę. Natomiast zaraz po strzale chcący wypiąstkować piłkę Goffrey Jourdren trafił Glika w głowę, bo w piłkę już nie zdążył. Stoper padł na murawę, po czym zorientował się, że zdobył bramkę i stanął na równe nogi, zupełnie jakby poczuł dotknął go uzdrowiciel, którym przecież sam niedawno był. Rozpoczął cieszynkę, biegł, biegł i… padł. Głowa bolała jednak zbyt mocno, a endorfiny wytworzone po strzelonym golu okazały się zbyt słabym środkiem na bolącą czaszkę. Cieszy, że Glik rozegrał w obecnym sezonie już 2730 minut, przed nim w liderującym Monaco są tylko Jemerson (2819 minut) i Subasić (2820 minut). Monaco wygrało 2:1 po późniejszym golu Mbappe-Lottina oraz trafieniu Hiltona dla rywali i rozsiadło się wygodnie na fotelu lidera Ligue 1. Gdyby nie sędziowie ślepi na spalonego PSG, teraz w księstwie mogliby powoli chwytać za szampany, bo nad Paryżanami mieliby oni już pięć punktów przewagi.
*
Przez uraz uda Igora Lewczuka zabrakło w składzie Bordeaux na Montpellier. Akurat bez Polaka Bordeaux odniosło najwyższe zwycięstwo w sezonie. 4:0 z Caen to rewelacyjny wynik, bo Żyrondyści w obecnym sezonie jeszcze tylu bramek w jednym meczu nie strzelili, czwórkę jedynie tracili – trzy razy. Jednak dla Igora miejsce w składzie po powrocie wydaje się być niezagrożone.