Piłka nożna była dla niego wybawieniem, bo jak sam mówił, gdyby nie sport i jego wiara w Boga, z pewnością znalazłby się na dnie. A wtedy świat nie poznałby jednego z najznakomitszych piłkarzy z Czarnego Lądu. Jedynego zdobywcy Złotej Piłki pochodzącego z Afryki. George’a Weah.
– Potrzebowałem zaledwie 20 minut, by mieć całkowitą pewność, że Weah to piłkarski brylant, który zasługuje na grę w naszej drużynie – taką laurkę wystawił Liberyjczykowi dyrektor sportowy AS Monaco Henri Biancheri, gdy ten zasilał drużynę prowadzoną wtedy przez Arsene’a Wengera. Jak pokazały dalsze losy Weah, ten jeden raz ludzkie oko okazało się absolutnie niezawodne.
Jego ogromnym atutem zawsze była szybkość i bezlitosne wykończenie akcji. Gdy stawał oko w oko z bramkarzem, można się już było szykować do unoszenia rąk w górę w geście radości. Zdarzało mu się jednak również pakować takie takie gole, jak ten przeciwko Sampdorii. Gdy z około 20 metrów przymierzył w widły tak, że generalnie nie było już czego zbierać.