Reklama

Biegną z prędkością 40 km/h. Nie zatrzyma ich nawet zerwany pazur czy skręcona łapa

Jan Ciosek

Autor:Jan Ciosek

03 lutego 2017, 18:41 • 10 min czytania 4 komentarze

Jeśli należysz do tych odbiorców Weszło, dla których czytanie o czymkolwiek poza piłką nożną jest idiotyzmem, odpuść sobie ten tekst. Jeśli jedyne niepiłkarskie wydarzenia godne twojej uwagi to ewentualnie KSW, medale naszych na olimpiadzie, w porywach finał dużego turnieju w wykonaniu Radwańskiej – też daruj sobie lekturę. Serio, szkoda czasu. Pozostałych powinna zainteresować historia gościa, który znalazł pasję i po prostu żyje tak, jak lubi. A przy okazji – mimo że ma do dyspozycji ułamek środków swoich rywali ze Skandynawii, czy Kanady – leje ich od lat w mistrzostwach świata, a w Europie od dekady nie ma sobie równych. Poznajcie Igora Tracza i jego łaciatych kumpli.

Biegną z prędkością 40 km/h. Nie zatrzyma ich nawet zerwany pazur czy skręcona łapa

Według definicji Polskiego Związku Kynologicznego te psy to kundle. Wielorasowce, jakich pełne są schroniska. Z tą różnicą, że te kundle stanowią idealną mieszankę kilku ras i są prawdziwymi twardzielami jeśli chodzi o wyścigi zaprzęgów. Genialnie łączą szybkość, siłę i wytrzymałość. Klasyczne rasy zaprzęgowe, jak na przykład husky, nie mają z nimi żadnych szans. Aha, i za szczeniaka takiego kundla trzeba zapłacić minimum 5 tysięcy złotych.

Uzależnione od biegania

Na zasypaną śniegiem polanę wjeżdża kamper ze specjalną przyczepką. Ani przez sekundę nie jest cicho. 14 psów bez przerwy urządza koncert. Drą się wniebogłosy, nie mogąc doczekać się biegania. Ganianie po lesie jest dla nich jak narkotyk, jak uzależnienie, bez którego dosłownie nie mogą żyć. Dlatego wyją, jakby działa im się krzywda. Ale na co dzień naprawdę nie mają źle. Większość mieści się w klatkach w przerobionym kamperze. Kiedyś był to typowy wakacyjny samochód dla rodziny: stolik, kanapa, zamieniana w nocy na łóżko, kuchenka, prysznic i WC, a z tyłu kolejne dwa łóżka. Dziś tych łóżek już nie ma, w ich miejscu są klatki na osiem psów. W samochodzie jest zamontowany system Webasto, dzięki czemu w środku panuje przyjemna temperatura, nawet na długim postoju w mroźny dzień. Psy ciągle wyją, dopominają się wypuszczenia ich z klatek, podczepienia do zaprzęgu i puszczenia do biegu. Ale każdy musi czekać na swoją kolej.

Tracz ma kilku chłopców-juniorów, których uczy ścigania się na psich zaprzęgach. Układ jest optymalny: on ich uczy, trenuje i użycza im psów na młodzieżowych zawodach, oni pomagają mu w treningach, sprzątają po psach, pilnują sprzętu i tak dalej.

Reklama

Ogólna nazwa tej dyscypliny to sport zaprzęgowy. Jest kilka odmian, najważniejsze to wyścigi na zaprzęgów (kilka psów ciągnących sanie lub specjalny trójkołowy wózek), skijoring (narciarz plus pies) i bikejoring (kolarz górski plus pies). Generalnie dwie pierwsze uprawia się w zimie, a ostatnią, kiedy nie ma śniegu. Zanim zima zaatakowała, Tracz trenował właśnie na rowerze. – To nie byle jaki rower. Na dokładnie takim samym Maja Włoszczowska zdobyła srebro w Rio de Janeiro. Jest wart około 40 tysięcy złotych – zdradza Tracz. Skoro mowa o zawodowych kolarzach górskich, kiedyś były mistrz Polski postanowił sprawdzić się na dystansie 6 kilometrów w walce z Traczem. Ten wystawił jednak juniora w parze z jednym ze swoich psów. Zawodowiec na metę dojechał ponad dwie minuty za dzieciakiem.

Kumple do emerytury

Ale w sumie trudno się dziwić. Psy Tracza to idealna rasa do wyścigów – nazywana greyster mieszanka wyżłów niemieckich, greyhoundów i pointerów. Ma ich w sumie 14, w wieku od 3 miesięcy (na razie nie trenuje, tylko obserwuje starsze psy) do kilkunastu lat. Te najstarsze już nie startują, ale na codzienne zajęcia jeżdżą razem ze wszystkimi. Co więcej, także oczekują treningu, choć oczywiście w swoim, zupełnie spacerowym tempie. Tracz więc bierze juniora, przypina mu do roweru dwójkę staruszków z siwymi pyskami i dawaj w las! Nie ma wątpliwości, że takie zadanie do wykonania trzyma je przy życiu i nadaje sens. Gdyby zostały w domu, byłyby nieszczęśliwe. W końcu robią to przez całe życie: od szczeniaka aż do śmierci.

Igor Tracz

Kiedyś jeden z francuskich rywali chciał od Tracza odkupić psa, z którym Polak wywalczył mistrzostwo świata. Nie mógł się nadziwić, kiedy usłyszał: nie. Przekonywał: już z nim wygrałeś wszystko, masz po nim szczeniaki, nie jest ci do niczego potrzebny. Oferował 8 tysięcy euro.

Odpuścił dopiero, gdy powiedziałem: to są moi przyjaciele, nie są na sprzedaż za żadne pieniądze, bo mają u mnie zagwarantowaną emeryturę – wspomina Igor Tracz.

Reklama

Pół tony mięsa miesięcznie

Pieniądze to zresztą ciekawy temat. Tracz jest jednym z kilku maszerów w Polsce, którzy utrzymują się z tego sportu. A łatwo nie jest. Na zawodach, nawet rangi mistrzostw świata, nie ma nagród finansowych, tylko rzeczowe. A trzeba przecież kupić psy, wychować je, wytrenować, odpowiednio odżywiać (a psy zaprzęgowe, tak samo jak sportowcy – muszą jeść dobrze i dużo). Potem trzeba jeszcze dojechać, albo dolecieć na zawody razem z psami: koszty robią się ogromne. Właśnie dlatego Tracz nie poleciał pod koniec stycznia do Kanady bronić tytułu mistrza świata. Koszt wyjazdu to ponad 30 tysięcy złotych, co znacznie przekraczało jego możliwości. Ministerstwo Sportu i Turystyki w tym roku na całą dyscyplinę psich zaprzęgów przeznaczyło łącznie 90 tysięcy złotych.

Tracz staje więc na głowie, by pozyskać sponsorów. Głównym jest Dolina Noteci, producent karmy dla zwierząt, który zapewnia mu pensję oraz – co może ważniejsze – pół tony mięsa dla psów miesięcznie. W zamian Tracz występuje oficjalnie jako zawodnik Dolina Noteci Racing Team. Wspomniany wcześniej rower dostał od Krossa, podobnie jak wiele innych sprzętów od różnych firm.

Tymczasem na największych imprezach walczy z rywalami, którzy mają wielokrotnie większe budżety i większością spraw w ogóle się nie muszą przejmować. Kiedyś przed zawodami w Norwegii smarował płozy sań. Robi się to specjalnymi woskami, tak samo, jak w przypadku nart. Smarujący płozy obok Norweg zagadnął go: „a ty, dla kogo smarujesz” i za nic w świecie nie chciał uwierzyć, że dla siebie. Sam na co dzień pracuje dla Marit Bjoergen, ale na te zawody został wynajęty przez jednego z norweskich maszerów. Smarowanie przez zawodowca nie pomogło: Tracz znowu wygrał. Za złoto mistrzostw świata dostał jednorazową premię od ministra sportu w wysokości 4 tysięcy złotych. Pokonany przez niego Norweg od swojego ministerstwa za wicemistrzostwo dostał 4 tysiące euro. Co miesiąc przez dwa lata…

Igor Tracz

Nic innego się nie liczy

Ale mimo trudności, powodujących między innymi wymuszoną nieobecność na mistrzostwach świata, Tracz jest niesamowicie pozytywnym gościem. Można mu tylko pozazdrościć: robi to, co kocha i jest w tym świetny. Pieniędzy się wprawdzie nie dorobił, ale za to uznania i fanów na całym świecie już tak. Mieszka na wsi 50 kilometrów od Gdańska, 150 metrów nad poziomem morza. Kiedy mocniej posypie, okolice są naprawdę trudno dostępne, czasem wręcz odcięte od świata: można wtedy siedzieć przy kominku i czytać maile oraz wiadomości od kibiców z Australii, Kolumbii, czy Meksyku…

Tracz jest uzależniony od tego co robi. Podobnie jak jego psy. Kiedy wreszcie pierwsze cztery zostają wypuszczone z klatek w kamperze, wcale nie robi się ciszej. Te, które zostały w klatkach drą się jeszcze głośniej, pokazując, ze są pokrzywdzone. Te, które są na zewnątrz, wyją z kolei z ekscytacji. Wiedzą, że zaraz dostaną swoją porcję narkotyku…

Między przyczepą, a pobliskim drzewem rozpięty jest specjalny łańcuch. Do niego przypina się psy, zanim ruszą do biegu. A one zachowują się jak ćpun na głodzie: skaczą, piszczą, wyją. Całym sobą mówią: już, już, już! Z boku wygląda to trochę dziwnie, jakby ktoś robił psom na złość, jakby się nad nimi znęcał, nie pozwalając im ruszyć do biegu.

Te kilkanaście minut na łańcuchu jest absolutnie niezbędne, dla psów to po prostu rozgrzewka. Gdyby ktoś wsadził do zaprzęgu psa prosto z przyczepy, ten byłby nierozgrzany i mógłby doznać poważnej kontuzji – wyjaśnia mistrz świata. O kontuzję tym łatwiej, że psy zaprzęgowe naprawdę są jak narkoman, który dla działki zrobi wszystko, a kiedy już ją dostanie – nic innego się dla niego nie liczy. Zerwany pazur – nie szkodzi. Skręcona łapa – nic się nie stało. Kiedyś na zawodach jeden z psów zahaczył o ostrą gałąź i rozerwał sobie brzuch. Biegł dalej, choć ze środka zaczęły wypadać wnętrzności. Gdyby maszer nie zauważył, co się stało, pędziłby dalej, aż by się wykrwawił. Psa udało się uratować, był niepocieszony, że bieg przedwcześnie się zakończył.

Zawsze na sto procent

Średnia prędkość psów Tracza na trasie ośmiu kilometrów to nieco ponad 40 km/h. Co więcej: jest właściwie stała, bo te psy są niesamowicie wytrenowane i w zasadzie się nie męczą. Kiedy Igor idzie z którymś ze swoich „zawodników” do weterynarza, często w poczekalni słyszy: oj, biedny, chory, taki mizerny. Rzeczywiście, na pierwszy rzut oka można pomyśleć, że to wychudzone czworonogi. Ale wystarczy odrobinę się przyjrzeć, by zobaczyć imponujące mięśnie, nawet u bardzo młodych osobników. Mięśnie, które są tak nabite, że ciężko wbić igłę do zastrzyku!

Sam Tracz, mimo 40 lat na karku, też wygląda znakomicie. To efekt morderczych treningów. Nie wystarczy poćwiczyć z psami, w codziennym harmonogramie muszą zmieścić się także siłownia, basen, bieganie, czy rower. Oprócz tego odpowiednia dieta, praca z trenerami, słowem: w pełni profesjonalne podejście do uprawiania sportu. I są efekty. Na mistrzostwach Europy w bikejoringu (człowiek na rowerze plus pies) w 2011 roku był drugi. I to było coś dziwnego, bo w 2007, 2008, 2009, 2010, 2012, 2013, 2014, 2015 i 2016 był najlepszy. W międzyczasie dołożył jeszcze dwa tytuły mistrza świata w 2009 roku (klasy 2 dog i 4 dog) oraz kolejne dwa w 2013 i 2015. To wszystko w warunkach bezśnieżnych. Na śniegu tytułów jest mniej, ale też zdobył mistrzostwo świata (4 dog, 2011) i trzy razy wicemistrzostwo Europy.

Igor Tracz

Negral, Doda i Pussy

Na rowerze jest prawdziwym dominatorem wśród maszerów. W ubiegłym roku na jednych zawodach przegrał z młodym Hiszpanem. Tak się zawziął, że na następnych wziął srogi rewanż. W międzyczasie dowiedział się, że jego rywal może wybitnym kolarzem nigdy nie był, ale jednak dwa razy przejechał Vuelta a Espana.

Skąd więc sukcesy Polaka? Jego trener kolarski nie ma wątpliwości: Tracz jest przeciętnym kolarzem, choć oczywiście świetnie przygotowanym do sezonu i dobrze wytrenowanym. Sukcesy zapewnia mu fakt, że stanowi jeden doskonale funkcjonujący team ze swoimi psami. Potrafi im pomóc na trudnym podjeździe, odpowiednio wyhamować przed ostrym zakrętem, albo na stromym zjeździe. Cała sztuka w tym, żeby idealnie współpracować z psami, które muszą zawsze biec na sto procent możliwości. Człowiek, który ma przebiec 10 kilometrów, odpowiednio rozłoży siły, nie będzie się zbyt forsował na początku, bo potem braknie mu energii na finiszu. Psy zaprzęgowe tak nie funkcjonują: dla nich cały dystans to sprint, ile sił w płucach. Rolą człowieka w tym zespole jest po pierwsze odpowiednio przygotować i wytrenować psy, a potem im nie przeszkodzić w czasie biegu. Jeden niepotrzebny ruch potrafi wybić psa z odpowiedniego rytmu i tempa. A poziom konkurencji cały czas rośnie. – Były na przykład zawody we Francji, w których ścigaliśmy się na dystansie 9 kilometrów. Do zwycięzcy straciłem 0,7 sekundy, a nad trzecim miałem 0,4 sekundy przewagi. Czasem różnice są tak małe, dlatego tak ważne jest stałe podnoszenie umiejętności i dbanie o optymalną formę – podkreśla.

Dlatego trenuje codziennie, deszcz, śnieg, błoto, mróz – nieważne. Zresztą, to nie wyścigi samochodowe, czy kolarskie, gdzie sprzęt może poczekać w garażu na swoją kolej. Psy muszą się wybiegać. Codziennie. Koniec i kropka. Tracz śmieje się, że nie pozwalają mu nawet na dzień lenistwa. Choćby padał deszcz ze śniegiem i była pogoda taka, że nikt przy zdrowych zmysłach nawet by nie pomyślał o wyjściu z domu, on bierze psy i robi trening. Z lasu wraca cały w błocie, często podrapany przez gałęzie. Kontuzji, urazów i złamań od dawna nie liczy, stracił rachubę. Za to pamięta imiona wszystkich czternastu psów, tak samo jak tych, które już nie żyją. Trochę wredna Doda, piekielnie mocny Jamal, piękny i silny jak młody bóg Octo, najszybsza ze wszystkich Pussy oraz Carbon, który na razie jest dzieciakiem, ale kiedyś będzie wymiatał. No i Nergal, nazwany tak na cześć muzyka, z którym Tracz chodził do szkoły. Imię idealnie dopasowane, bo Nergal „jest czarny i drze ryja”. Wie o nich wszystko, również to, który nie potrafi się opanować przed startem, tak, że trzeba drugiej osoby, która go będzie trzymać, a który grzecznie poczeka na komendę: „trzy, dwa, jeden, start”, zanim wypruje przed siebie. W pełnym biegu komendy wydaje się także głosem, po prostu krzyczy się: lewo, prawo, stój, start. Albo „Kurwa! Pussy w prawo!” Zazwyczaj reagują natychmiast, czasem tylko udają, że nie słyszą „stój”.

JAN CIOSEK

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...