Czy aby stworzyć osadę z Magdaleną Fularczyk-Kozłowską Natalia Madaj musiała wziąć udział w castingu? Dlaczego start na igrzyskach w Rio był dla nich najtrudniejszy w życiu? Z jakiego powodu opuścił je potem trener? W którym mieście dziewczyny mają swój dąb? Co drażni je u siebie nawzajem podczas długich zgrupowań? Jakie prezenty od fanów pomogły im przetrwać zimę? Zapraszamy do lektury wywiadu z naszymi mistrzyniami olimpijskimi z Brazylii.
***
W filmie „Wykidajło” Patrick Swayze grał ochroniarza, który na każdym kroku słyszał od ludzi tekst „myślałem, że jesteś większy”. Macie podobnie? Pytam, bo wiele osób wyobraża sobie wioślarki jako takie babochłopy, a wy jesteście zaprzeczeniem tego stereotypu. Przede mną siedzą zgrabne i drobne dziewczyny, a nie kopie enerdowskich pływaczek.
Natalia Madaj: Zdarza się, że po wyścigu albo po spotkaniu z nami w szkołach ludzie są… rozczarowani. Mówią: „ale wy jesteście normalne kobietki, myśleliśmy, że będziecie dużo potężniejsze” (śmiech). Fakt, nie jesteśmy typowymi, wysokimi wioślarkami, które mierzą powyżej 180 cm. Na szczęście w niczym nam to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie: czujemy się fajnie, kiedy lejemy na wodzie większe rywalki!
Wyczytałem, że macie identyczne parametry: 173 cm wzrostu i 68 kg wagi. Pierwsze pytanie, jakie przyszło mi do głowy, kiedy się o tym dowiedziałem: wymieniacie się ciuchami?
Magda Fularczyk-Kozłowska: (śmiech) Takimi wyjściowymi to nie, ale bywa, że któraś z nas zapomni wziąć ze sobą na obóz na przykład dresów. Wtedy rzeczywiście druga bywa pomocna. No i Natalia uratowała mnie podczas mistrzostw Europy. Wówczas zaginął mój bagaż i przykleiłam się na dłużej do jej torby.
A jak jest z facetami? Podobają wam się podobni, czy macie inny gust?
Natalia: Mój narzeczony to brunet, mąż Magdy to blondyn, więc na szczęście nie wchodzimy sobie w paradę (śmiech).
O czym rozmawia się podczas długich, wspólnych treningów w łodzi?
Magda: Nie odzywamy się wtedy do siebie za dużo, jesteśmy zbyt zmęczone. Sił starcza tylko na krótkie hasła, typu „hop”, „dalej” czy słynny „żuraw”, albo na uwagi techniczne. Jeśli już gadamy, to na początku treningu górskiego, kiedy idziemy po płaskim. Potem im wyżej, tym ciszej. (śmiech).
Mimo że spędzacie ze sobą dużo czasu, nie ma między wami konfliktów. Więcej: nie ukrywacie, że jesteście dobrymi przyjaciółkami.
Natalia: To prawda. Znamy się od lat, lubimy, co ciekawe podczas wszystkich zgrupowań mieszkamy w jednym pokoju. Kluczem do wszystkiego jest to, że kiedy kończymy treningi, to nie rozmawiamy o wiosłach.
Co irytuje cię w Magdzie jako we współlokatorce?
Natalia: Jest nocnym Markiem! Ja szybciej chodzę spać, bywa, że kiedy przekręcam się z boku na bok, Magda coś tam jeszcze robi na komputerze albo ogląda telewizję. Na szczęście gdy już zasnę, to mi nie przeszkadza to jej krzątanie. Mam mocny sen, czasem słyszę tylko od niej rano coś w stylu: „ale była burza, jak mogło cię to nie obudzić?!”.
OK, dam szanse rewanżu Magdzie.
Magda: Nie lubię tego, że Natalia tak wcześnie się kładzie! Człowiek chcę pogadać, a tu nie ma z kim. Poza tym ona rano wszystko wcześniej przygotowuje przed treningiem…
Natalia: Wiedziałam, że to powiesz!
Magda: … zamiast dłużej się polenić. Ja czytam książkę albo gazetę, a ona już sieje zamęt.
Natalia: Chcę się wytłumaczyć. Jestem szlakową, więc muszę przed zajęciami ogarnąć licznik i cały sprzęt. No i zapasowe rzeczy, bo Magdzie czasem zdarza się czegoś zapomnieć. (śmiech)
Wakacje też spędzacie razem?
Natalia: Absolutnie nie, każda pędzi w inny kraniec Polski lub świata. Nie esemesujemy też wtedy ze sobą, to fajnie na nas działa, bo jak po urlopie spotykamy się na obozach, to znowu jest o czym gadać.
Magda: Generalnie to, że jesteśmy ze sobą blisko prywatnie, na pewno wpływa też na nasze wyniki.
Z poprzednią partnerką Julią Michalską nie byłyście wielkimi przyjaciółkami.
Magda: Prawda, poza łódką spędzałam z nią mniej czasu niż z Natalią. Nie porównuję tych dwóch osad i osób, są zupełnie inne. A który duet wypadł lepiej? Powiem tak: świadczy o tym kolor medalu. W Rio sięgnęłyśmy po złoto, w Londynie – po brąz.
Skąd „wytrzasnęłaś” Natalię po rozstaniu z Julią? Przeprowadzałaś casting na nową partnerkę?
Natalia: Wypraszam sobie!
Magda: (śmiech) Przede wszystkim szukałam po kolorze włosów. Julia jest blondynką, chciałam, żeby kolejna dziewczyna też nią była. A tak serio: nasz duet to zasługa trenera Marcina Witkowskiego. Uznał, że w jednej osadzie będziemy wyglądać bardzo dobrze. Zanim do tego doszło, pływałyśmy z innymi dziewczynami w czwórce przez rok. Szkoleniowiec stwierdził, że to pozwoli nam się dobrze zgrać i zarazem dojrzeć do współpracy.
Natalia: Dodam, że wioślarki co roku mają eliminacje kadrowe. Ja i Magda wypadłyśmy w nich najlepiej w jedynkach, to pewnie pomogło Witkowskiemu w podjęciu decyzji o naszej współpracy.
Zanim wystąpiłyście razem w Brazylii, miałaś już w swojej kolekcji strój startowy z… igrzysk w Sydney. Opowiedz jak został twoją własnością.
Natalia: Czekałam na swój pierwszy w życiu występ. Nie potrafiłam jeszcze dobrze odrywać wioseł od wody, byłam zestresowana. Wtedy mój trener powiedział, że jeśli wejdę do finału, to da mi spodenki i koszulkę Reeboka z Sydney w nagrodę. Gdy to usłyszałam, aż zaświeciły mi się oczy. Na ostatnich 500 m, gdy cięłam się z rywalką z Poznania, ten strój ciągle „siedział” w mojej głowie. Pewnie dzięki niemu wywalczyłam awans.
Jak pocieszałaś Magdę przed igrzyskami w Rio? Miała kontuzję, jej występ w Brazylii stał pod znakiem zapytania, było jej z tym ciężko.
Natalia: Starałam się być twarda, nie pozwalałam jej się mazać. Mówiłam, że będzie dobrze i że bez niej nie pojadę na igrzyska z zastępczą partnerką. Zżyłyśmy się ze sobą, nie wyobrażałam sobie startu z kim innym. W pewnym momencie postawiłyśmy wszystko na jedną kartę. Odpuściłyśmy mistrzostwa Europy i Puchar Świata, skupiłyśmy się na powrocie do zdrowia Magdy. Na szczęście się udało.
Magda: Ja rzeczywiście miałam wtedy chwile załamania, było mi bardzo trudno. Kontuzja, która się przyplątała, nie należał do lekkich. Dołowało mnie to, że przez nią lata ciężkiej pracy Natalii i naszego trenera zostaną zaprzepaszczone. Gdyby nie wsparcie męża, lekarzy i mojej przyjaciółki „Rudej”, nie dałabym rady wrócić do trenowania. Udało się, chociaż cały czas przed Rio bałam się, że plecy nie wytrzymają.
Generalnie to ciężko cię złamać, jesteś twardzielką. Pokazałaś to w Londynie, gdzie walczyłaś o brązowy medal do ostatniego tchu. Potem Julia Michalska wiozła cię… wózkiem inwalidzkim na dekorację.
Magda: Z jednej strony nauczyłam się żyć z bólem, z drugiej: po każdym urazie wraca się coraz trudniej. Ciało czasem odmawia posłuszeństwa. Niełatwo mi się do tego wraca, nie chcę o tym opowiadać.
W trakcie kariery zmagałaś się nie tylko z urazami, ale i np. z rodzinną tragedią. Przed igrzyskami w Londynie zmarł ci ojciec.
Magda: Tata zawsze mnie wspierał i liczył, że zobaczy córkę w Anglii. To był dla mnie mega trudny czas. Z perspektywy lat, to naprawdę nie wiem, jak przetrwałam ten okres, jak mogłam trenować. Cały czas byłam nieobecna. Wtedy bardzo mocno pomógł trener Witkowski. Nie pozwalał mi beczeć, zachowywał się jakby nic złego się nie wydarzyło, takie podejście mi pomogło. Tak, to chyba dzięki niemu się nie złamałam.
Żeby być w wysokiej formie, musicie spędzać bardzo dużo czasu na zgrupowaniach. To nawet i 300 dni w roku, często trenujecie w Wałczu, wpadacie tam na naszego bokserskiego mistrza Krzysztofa Głowackiego?
Natalia: Tamtejszy Orzeł to mój pierwszy klub wioślarski! Gdy w nim trenowałam, Krzysiu szkolił się w sekcji bokserskiej, więc od najmłodszych lat widziałam jak piął się coraz wyżej i zdobywał kolejne laury. Ponoć często można go też było spotkać na mieście i w dyskotekach, ale tego nie wiem, wtedy byłam za młoda, żeby imprezować (śmiech). Teraz nie mijamy się na treningach, ale często śle nam pozdrowienia za pośrednictwem Jakuba Smolskiego. To fizjoterapeuta, który współpracuje ze mną i Magdą, ale też z „Główką”.
Magda ma trochę łatwiej od ciebie: często widzi się z mężem na zgrupowaniach. Ty swojego narzeczonego spotykasz rzadziej.
Natalia: To prawda, Arek ma pracę w Polsce, więc kiedy trenujemy za granicą to oczywiście nie ma jak się spotkać. Jeśli ćwiczymy akurat w Wałczu, to wpada do mnie weekendy. Z Poznania nie ma znowu tak daleko, może przyjeżdżać. Generalnie to cierpliwy facet, który nigdy nie robił mi wyrzutów z powodu niewidzenia się. Wręcz przeciwnie, często mnie motywował. Po zawodach mówił, że skoro nie padłam na mecie z wysiłku, to znaczy, że mogłam dać z siebie więcej (śmiech).
Magda: Wejdę wam w słowo: Arek to jest nasz trzeci trener! Asystent asystenta, złoty medal w Rio to także efekt jego motywacyjnych pogadanek.
Natalia: Rozumie sport, bo trenował karate, teraz amatorsko bawi się w kolarstwo.
Skoro ciągle jesteś na wyjazdach, ciekawi mnie jak się poznaliście? W hotelu? Na lotnisku?
Natalia: W dyskotece w Poznaniu.
(ogólny wybuch śmiechu)
Magda: W Wałczu nie chodziła balować, to musiała potem nadrobić.
To on cię poderwał?
Natalia: Poznaliśmy się na parkiecie! Jest dobrym tancerzem, podobnie jak ja, więc od razu złapaliśmy kontakt. Poruszać się na parkiecie lubimy do teraz, na ostatnim Balu Mistrzów Sportu pląsaliśmy do ostatniej piosenki!
Żeby nie było, że tylko Natalia ma fajnego faceta: twój mąż niedawno sprezentował ci psa.
Magda: Jako mała dziewczynka miałam czworonoga. Gdy wyjechałam z domu rodzinnego, został z rodzicami. Od jakiegoś czasu wierciłam małżonkowi dziurę w brzuchu, że chcę mieć psa. No i pewnego razu wracamy z weekendowego wyjazdu, otwieram drzwi patrzę a tam stoi coś żywego i pięknego, i na mnie patrzy. Byłam w szoku. Okazało się, że znajomi podrzucili go do mieszkania chwilę wcześniej. Od tej pory zabieram go ze sobą wszędzie. Dodam że ma na imię „Tinto” na cześć hiszpańskiego wina (śmiech).
Mąż nie tylko cię rozpieszcza, ale też pełni rolę jednego z twoich szkoleniowców. Jakie są plusy, a jakie minusy tej sytuacji?
Magda: Czasem potrzebuję się wygadać, przytulić, odpocząć i wtedy mogę na niego liczyć. Jest ode mnie dużo spokojniejszy, więc kiedy jestem za bardzo „nabuzowana”, potrafi mnie uspokoić. Bywa też jednak tak, że mam ochotę gdzieś razem wyjść, a tu okazuje się, że nie można, bo sztab szkoleniowy ma akurat inne plany niż wioślarki (śmiech).
Zdarza wam się randkować? Gdy ludzie widzą się na bez przerwy w strojach „roboczych”, dobrze jest czasem się dla siebie odpicować.
Magda: Raz w tygodniu staramy się wyskoczyć ze sportowych ubrań i wbić w te eleganckie. Idziemy wówczas na romantyczną randkę we dwoje. Ewentualnie rozwiązujemy tę sprawę w inny sposób: wybierając się na tańce. Przed wojną Towarzystwo Wioślarskie organizowało najfajniejsze bale w Warszawie, staramy się kontynuować te piękną tradycję! Oczywiście, jak już idziemy w miasto, to bawimy się konkretnie i przeważnie „zamykamy” imprezę.
Skoro rozmawiamy o trenerach, warto wspomnieć o Marcinie Witkowskim. Człowiek, który doprowadził was do złota w Rio, odszedł, by pracować z reprezentacją Niemiec.
Magda: To smutna sytuacja. Pracowałyśmy z nim przez osiem lat, w dużym stopniu dzięki niemu odniosłyśmy największe w karierze sukcesy.
Natalia: Nadal jesteśmy w dobrych stosunkach. O jego decyzji nie dowiedziałyśmy się z mediów, zanim ją ogłosił normalnie z nami porozmawiał. Szanujemy to. I nie możemy mieć mu za złe, że zmienił pracę. Jest młody, chce się dokształcać, piąć w górę, widocznie Niemcy są mu w stanie zapewnić rozwój. Natomiast dla polskiego wioślarstwa niewątpliwie jest to duża strata.
Piłkarze ręczni czy siatkarze w trakcie swoich meczów często wymieniają „uprzejmości”. Wioślarki też potrafią sobie pocisnąć?
Magda: Na starcie posyła się rywalkom lodowate spojrzenia, choć nie mam swojego firmowego, które by je regularnie płoszyło (śmiech). A potem to wiadomo, człowiek skupia wszystkie swoje siły na wiosłowaniu, a nie gadaniu. My tak zapieprzamy, że czasem brakuje tchu, więc na żadne rozmowy nie ma szans.
Podczas ćwiczeń lub zawodów któraś z was była tak zmęczona, że wysapała do drugiej „pierdziele, nie płynę”?
Natalia: Nawet w Rio tak było! A wcześniej na obozie w Wałczu. My nie potrafimy odpuścić ani jednego treningu. Zawsze idziemy na maksa, zawsze po zajęciach, jak to mawiają wioślarki, „podpieramy się nosami”. Przy takim podejściu zdarza się, że jedna z nas czasem powie „dość”. Ale oczywiście kończy się na słowach.
Wracając do igrzysk: tor w Rio jest przepiękny, ale bardzo niewdzięczny, tam strasznie wieje od oceanu. Proszę mi wierzyć: nigdy nie ścigałyśmy się w trudniejszych warunkach. Niekorzystna pogoda plus zmęczenie sprawiło, że przed startem złapałyśmy doła, ale na szczęście trener Witkowski zebrał nas w odpowiednim momencie do kupy.
Jak drobne dziewczyny radzą sobie w łódce z dużymi falami?
Magda: Ja się ich boję, mimo że jestem żeglarką-amatorką. Kiedy je widzę, usztywniam się. Na szczęście Natalia jest osobą, która ma to gdzieś i prze do przodu. Wtedy muszę wiosłować razem z nią, przecież nie zatrzymam się i nie wysiądę (śmiech).
Eliminacje w Rio było dla mnie traumą. Woda przelewała się przez łódkę i przez nas. Normalnie we wioślarstwie jest tak, że fala „atakuje” od tyłu, więc w plecy dostaje dziewczyna siedząca na końcu, czyli ja! W Brazylii wszystko wyglądało inaczej. Fala mnie „omijała”, a zalewała Natalię, patrzę na to i myślę „cholera, co jest?”. Na szczęście jesteśmy zwinne i sprawne, więc jakoś dałyśmy sobie radę.
Po wywalczeniu złotych medali zalało was inna fala: miłych gestów ze strony kibiców i władz miejskich. W bydgoskiej Alei Ossolińskich pozwolono wam zasadzić swój dąb.
Magda: Byłam tym zaskoczona i wzruszona. To taki kawałek człowieka pozostawiony na Ziemi. Drzewo, które będzie się z nami kojarzyć przez lata. Super! Ale jeszcze bardziej zdziwiła mnie Poczta Polska, która wydała znaczki z naszymi twarzami. Niesamowicie miło.
Z kolei gimnazjaliści z Poznania dali ci zapas słoików na zimę.
Magda: Uczy tam moja dobra znajoma, która stwierdziła, że mam już za dużo kwiatków, czekoladek i tego typu rzeczy, więc trzeba mi wręczyć coś oryginalnego. Uznała, że przetwory to dobra rzecz. Trafiła, ostatnie miesiące z Michałem „jedziemy” na tym prezencie (śmiech).
Natalia: Mnie zaskoczyli uczniowie w technikum gastronomicznym w Pile. Na spotkaniu wręczyli mi tort w kształcie łódki, który sami zrobili. W środku były dwie babeczki, które nas symbolizowały. Całkiem smaczne!
Takie spotkania mogą wam się jeszcze przytrafiać, 2017 to poolimpijski rok, więc pewnie trochę wyluzujecie z treningami.
Natalia: To doskonały czas, by trochę odpocząć. Mamy złoty medal z Rio, jesteśmy spełnione, teraz potrzeba nam trochę spokoju, spotkań z rodzinami i tego typu spraw.
Jak się potem zmobilizować do ostrej pracy? W swojej dyscyplinie osiągnęłyście absolutny szczyt. To nie jest bieg na 100 m, że możecie teraz walczyć np. o poprawienie rekordu świata.
Natalia: Myślę, że wystarczy nam sił, żeby dalej mocno trenować. Naszym wzorem są tutaj Robert Sycz i Tomasz Kucharski. Panowie wygrali igrzyska w Sydney, potem znów wzięli się za mocną robotę i okazali się najlepsi cztery lata później w Atenach. Fajnie byłoby pójść ich śladami…
ROZMAWIAŁ KAMIL GAPIŃSKI
Fot. FotoPyk, archiwum prywatne