„Mecz towarzyski”. Anglicy mówią wręcz o meczu przyjaźni („friendly”). Z założenia – spotkanie, w którym chodzi między innymi o to, by nie zrobić sobie krzywdy, by zbudować kondycję i zgranie na najważniejsze spotkanie sezonu. Starcie, w którym testuje się różne warianty taktyczne. No to piłkarze Zagłębia Lubin i Dinama Zagrzeb postanowili przećwiczyć jeden bardzo dokładnie. Konkretnie – grę w osłabieniu po czerwonej kartce.
Kopanie się w parterze, bójka na oczach sędziego – brakowało tylko kilku AK-47 i Bogusława Lindy, by można było kręcić kino akcji dla dorosłych. Zaczęło się od Hodzicia, który leżąc na ziemi postanowił skopać rywala, na co wjazdem na pełnej w rywala zareagował Tosik (czemu nas to nie dziwi?). Potem już poszło…
Efekt? Pięć czerwonych kartek w 52 minuty. I arbiter kompletnie niepanujący nad wydarzeniami na boisku, wyrzucający z niego choćby wstawiającego się za brutalnie sfaulowanym Vlaską Guldana, a pozostawiając ledwie z żółtą kartką rywala, od którego ta sytuacja się rozpoczęła.
Wylecieli więc kolejno: Hodzić z Tosikiem, Guldan, Moro i Madera. A żeby było ciekawiej, trenerzy przed meczem ustalili, że czerwona kartka wyklucza zawodnika nie na resztę spotkania, a na… dziesięć minut.
W obliczu boiskowych wydarzeń – aż dziwne, że któryś z trenerów nie krzyknął w przerwie „pobite gary” i nie próbował sprawy odkręcać.