Chiny to od kilkunastu miesięcy jeden z najatrakcyjniejszych kierunków dla piłkarzy. Włodarze klubów, zaślepieni chęcią budowy piłkarskiej potęgi, gwarantują bowiem horrendalne pensje i poziom póki co taki, że uznani i doświadczeni zawodnicy nie muszą się za bardzo przemęczać, by dobrze zarobić. Azjaci w swojej ofensywie nie ustawali również tej zimy, choć – gdyby się dokładniej przyjrzeć – działali nieco bezrefleksyjnie.
Bezdyskusyjnie jedną z największych gwiazd ściągniętych na Wschód jest Brazylijczyk Hulk, który nawet nie kryje się z tym, że jego wybory determinuje tylko i wyłącznie kasa. Najpierw, jeszcze jako zawodnik Porto, mógł przebierać w poważnych ofertach, ale postawił na transfer do Zenitu. W lipcu natomiast Rosję zamienił na Chiny i jest jednym z nielicznych, którzy jak dotychczas spłacają się całkiem nieźle – siedem spotkań, cztery gole i asysta. Wśród trafień między innymi takie rodzynki:
W sumie to nic dziwnego, że dla takiego Hulka gierka z miejscowymi jest jak sparing licealistów z drużyną reprezentującą szkołę podstawową. On – wielki, masywny chłop o sile tak potężnej, że mógłby z popychu rozpędzać samolot na pasie startowym i oni – drobni, wiotcy, szczupli. Podejrzewamy, że dla brazylijskiego napastnika przestawić przy odrobinie chęci obrońcę to jak przesunąć szafkę nocną koło łóżka. Pryszcz.
Nie wszyscy napastnicy radzą sobie jednak równie wyśmienicie. Ezequiel Lavezzi na kontynencie azjatyckim gra już od prawie roku i więcej z nim było problemów wychowawczych, niż jakiegokolwiek pożytku. Trafił na pół roku do rezerw (!), miał też kłopoty z regularną grą w reprezentacji i jak dotychczas, na dziesięć rozegranych spotkań, nie zdobył nawet jednego gola. Niewiele lepiej wiedzie się Jacksonowi Martinezowi – Kolumbijczyk wprawdzie od lutego 2016 roku uzbierał całe cztery trafienia, ale spekuluje się, że wkrótce może zostać pogoniony z GZ Evergrande.
Oczekiwań nie spełniają też inni, bo umówmy się – dla Graziano Pelle z przeszłością w Premier League raptem pięć zdobytych bramek to rezultat co najwyżej przyzwoity. Inna z gwiazd – Gervinho – swoje umiejętności ceni niezwykle wysoko, co wiemy po sposobie negocjacji warunków kontraktu z Al-Jazirą.
Wszystko ładnie-pięknie aż do momentu, gdy piłkarz wyciągnął z kieszeni listę dodatkowych żądań, które spełnić musiałby Mansour bin Zayed Al Nahyan, znany mecenas sportu, właściciel Manchesteru City. Znajdowały się na niej m.in.:
– helikopter
– prywatna plaża
– bilety do ojczyzny na każde zawołanie
– luksusowego zakwaterowania dla licznej rodziny
Takich luksów nie zaznał ani w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, ani w Chinach, a generalnie jego popisy w Hebei China Fortune nie rzucają na jego przygodę pozytywnego światła – 18 meczów, trzy gole i przekopka leżącego.
Paradoksalnie lepiej od napastników wyglądają pomocnicy – taki Alex Teixeira bawi się aż miło kolekcjonując w 28 spotkaniach 11 bramek i 10 asyst. Przyzwoity jest też bilans Fredy’ego Guarina (26/4/6) czy Jadsona (29/6/16).
Przyglądając się uważniej wydatkom Chińczyków, łatwo dojść do wniosku, że zazwyczaj wkład w grę zespołu jest dość podobny u zawodników (jeśli nie gorszy!), którzy kosztowali kilka milionów i nie są znani szerszej publiczności oraz u piłkarzy wartych kilkanaście razy tyle. Jasne, ci drudzy oprócz samej postawy boiskowej przywożą też nazwisko, które zachęca kibiców do tego, by przychodzić na stadion, ale koniec końców celem jest rosnący poziom chińskiej Super League. A ten osiągnąć można nieco mniejszymi nakładami finansowymi.
Wystarczy przejrzeć choćby klasyfikację strzelców oraz asystentów za poprzedni sezon.
No cóż, na próżno szukać tu wielkich nazwisk, ba, praktycznie tylko Demba Ba i Alex Teixeira to zawodnicy dobrze przez nas kojarzeni. Lider Goulart pod względem liczb choćby znokautował kolegę z drużyny Jacksona Martineza, a taki Lei Wu trafiał regularnie choćby od Hulka.
Generalnie więc trudno uniknąć wrażenia, że spora część tych gwiazd, które zdecydowały się na przedwczesną piłkarską emeryturę zafundowała sobie po prostu niezwykle dochodowe wakacje. Raczej się nie przemęczają, nie forsują, a przyjemna kaska leci. Zdecydowanie lepiej na kontynencie azjatyckim radzą sobie więc ci, którzy kosztowali mniej, bo taki Guarin czy Jadson nijak mają się do Martineza czy Gervinho pod względem kwoty transferowej. Czas więc pokaże, czy chińscy inwestorzy wyciągną z tego jakiekolwiek wnioski, czy dalej bez namysłu i chwili refleksji będą pakować miliony w uposażenie zawodników, którzy wcale nie mają zamiaru wypruwać sobie za te pieniądze żył.