Przed sesją treningową. W trakcie sesji treningowej. Po sesji treningowej. Przed pierwszym skokiem. Po pierwszym skoku. Po drugim. Po konkursie. Mniej więcej w takich porach Gregor Schlierenzauer melduje się wśród kibiców. Za każdym razem dostaje lekki aplauz, za każdym razem ktoś poprosi go o zdjęcie, za każdym razem rozda kilka autografów. Raz przychodzi ze smartfonem tylko po to, by nakręcić to, co się dzieje na trybunach. Za chwilę znowu, by się porozciągać. Mógłby to robić w swojej bazie, mógłby gdzieś na uboczu jak reszta skoczków, ale woli być w centrum wydarzeń. Czuć atmosferę. Chłonąć ją.
– Gregor, można na dwie minutki?
– Nie ma szans, teraz kibice – zlewa mnie po konkursie drużynowym i idzie do sektora, z którego wołają go na selfie. Tam podpisuje jeszcze kilka autografów, później zaczepia pracowników służby medycznej i robi sobie z nimi fotkę swoim aparatem.
Mamy styczeń 2017. W grudniu 2015 ten sam Schlierenzauer przerywa karierę. Nie umie poradzić sobie z tym, że nie jest już na topie. Nie wygrywa konkursu za konkursem, to jego koledzy zaczynają rozkochiwać w sobie austriackich kibiców, skakanie przestało mu sprawiać przyjemność. Wypalenie. Później dochodzi do tego jeszcze kontuzja kolana, której nabawił się zjeżdżając ze stoku na nartach. Austriacki skoczek nieprzypadkowo wrócił do skoków akurat podczas konkursów Wiśle i w Zakopanem. Gdzie dostanie większe wsparcie, jak nie tu? Gdzie poczuje, że wciąż warto to robić? Skąd wywiezie większego kopa endorfin?
Jak sam mówił – Zakopane to najlepsze miejsce na powrót. Na żadnych innych skoczniach nie ma takiego wulkanu energii, jak w Polsce.
Rozgrzewka w centrum uwagi, bo po co chować się po kątach?
Selfie z opieką medyczną
Schlierenzauer to zresztą nie jest odosobniony przypadek. Czytając wypowiedzi skoczków o Zakopanem, można nabrać podejrzeń, że Małopolska niespodziewanie obrodziła w najlepszych PR-owców świata. A przynajmniej przyprawić się o mdłości od tego ciągłego lukrowania.
Jernej Damjan: – Nie potrafię znaleźć słów, by opisać, jak przyjemnie jest skakać w Zakopanem.
Richard Freitag: – Nigdzie nie ma takiej atmosfery, jak w Zakopanem i pewnie każdy skoczek może to potwierdzić.
Thomas Morgenstern: – Czuję się wspaniale, zawsze marzyłem o tym, by stanąć na najwyższym stopniu podium w Zakopanem. Marzenie się spełniło. Głośny doping polskiej publiczności bardzo mnie motywuje. To wielki zaszczyt nosić tu żółty plastron.
Simon Amman: – Atmosfera wspaniała, cudowna, szaleństwo, brakuje mi po prostu słów. A najlepsze, że co roku jest tak samo.
Andreas Kofler: – Uwielbiam tu przyjeżdżać, jak każdy z zawodników zresztą. Tego konkursu nie można do niczego innego porównać. Takich tłumów nigdzie nie ma, to istne piekło z czerwonymi racami.
(…)
Fantastyczna atmosfera. Magiczni kibice. Niepowtarzalny klimat. Coś unikalnego w skali całej Europy. Te wyrażenia przewijały się w rozmowach o PŚ w Zakopanem non stop. Przesada? Ile w tym prawdy, a ile koloryzacji? Weszło pierwszy raz w swojej historii miało okazję przekonać się na własnej skórze.
***
Wybaczcie, jeśli zepsujemy wam zabawę, ale odpowiedź na zasadnicze pytanie zamieścimy już teraz. Atmosfera w Zakopanem jest REWELACYJNA.
Wielka Krokiew porywa od pierwszej minuty. Co w pierwszej kolejności uderza osobę wychowaną na piłce, znającą atmosferę meczów jak własną kieszeń? To, że w Zakopcu kibicuje się KAŻDEMU. Skacze Kazachstan? No to trąba dla Kazachstanu. Austria? OK, lecimy z wrzawą. Niemcy? A niech będzie, mimo że walczymy z nimi o pierwsze miejsce, można ich wesprzeć. Nawet kiedy wyprzedzili Polaków w konkursie drużynowym nie dało się usłyszeć gwizdów czy buczenia. Zamiast tego – a jakże – huk plastikowych trąbek, które w Zakopanem ma dosłownie każdy i słychać je wszędzie. Trąbisz? OK, pokażę ci, że potrafię dwa razy głośniej. Choć dla niektórych może wydawać się to uciążliwe, bo ciężko odeprzeć się wrażeniu, że ten tumult dochodzi nawet do Ełku, ma to pewnie swój urok.
Oczywiście największa wrzawa pojawiała się, gdy na belce siadali Polacy, ale jak swoi były przyjmowane także postaci-ikony jak Janne Ahonen, Noriaki Kasai czy Jakub Janda. Podczas skoków cały czas gra muzyka, na co specjalną zgodę musiał wydać parę lat temu Walter Hofer (bo nikt inny tego wcześniej nie praktykował). Nie chcę wiedzieć, w jakim stanie jest dziś gardło prowadzących imprezę, ale rozkręcali ją fantastycznie. Tak, imprezę, bo momentami wyglądało to jak jeden wielki melanż, podczas którego przy okazji ktoś skacze na nartach, a nie na odwrót.
***
Kiedy idę na skocznię w zasadzie od wyjścia z pensjonatu towarzyszy mi tłum zmierzający tylko w jednym kierunku. Mogłoby się wydawać, że dla 25. tysięcznego miasta to spore wyzwanie (przyjmuje prawie tylu kibiców, ilu ma mieszkańców), ale gdzie tam – wszystko odbywało się bez większych problemów. Jeszcze w piątek wieczorem Krupówki wyglądały bardziej jak plac budowy niż najbardziej oblegany deptak w kraju.
Odśnieżanie pełną parą, choć droga na skocznię wyglądała głównie tak:
Może dlatego Zakopane to Zakopane?
Jak mówią mieszkańcy – sam konkurs nie jest dla nich jakimś spektakularnym wydarzeniem. Wiadomo, jest grupa ludzi, która skokami żyje, która posyła dzieci do szkółek, obcuje ze środowiskiem, albo po prostu – bo koszula bliższa ciału – jara się skokami od lat i dla nich to święto. Ale to nie tak, że całe miasto nagle schodzi się pod Wielką Krokiew. Bez problemu można znaleźć osoby, które żyją w Zakopanem i na skokach nie były jeszcze nigdy. Pani z pensjonatu twierdzi na przykład, że sam konkurs raczej średnio ją interesuje, ale gdy tylko mówi o zainteresowaniu jakim się cieszy z wiadomych względów zapalają jej się kurwiki w oczach. Miejsca w pokojach schodziły jak świeże bułeczki. Biletów na zawody od początku stycznia nie można było dostać w oficjalnej sprzedaży.
No właśnie, w oficjalnej. Panowie z cyklu „taniej kupię, drożej sprzedam” pojawiali się na każdym kroku. Znacznie częściej obserwowało się jednak kartony z napisem „kupię” aniżeli „sprzedam”.
– Idzie w ogóle kupić bilet? – zagaduję jednego.
– Panie, bardzo ciężko. Mam teraz trzy i od razu pójdą. Chcesz pan?
– Po ile?
– 200.
Stali wszędzie, o każdej porze, nawet po konkursie sprzedawali już wejściówki na kolejny. Z mojego superśledztwa wynikało, że kupowali je mniej więcej za stówkę, sprzedawali z dwukrotnym przebiciem. No, chyba że o wejściówkę zapytał Niemiec – wtedy kwota błyskawicznie wzrastała nawet do czterech cyfr. Gdy jeden z koników przeliczał utarg doszedłem do wniosku, że bywają na tym świecie mniej opłacalne zajęcia. Temu, z którym gadałem zaproponowałem zrobienie fotki, ale odmawiania dziennikarzom uczył go chyba sam Teodorczyk.
***
Pod skocznią widziałem raczej wszystko, czego można się spodziewać. Fajną atrakcją jest labirynt. Z boku wyglądał on tak…
A z góry tak:
(foto z Facebooka)
Nigdy nie rozumiałem, dlaczego ludzie w górach kupują akurat trepki. W okolicach skoczni oczywiście sprzedawano je na całego.
Tak samo jak różne inne artykuły.
Szaliki wszelkiej maści. Nieprzypadkowo, bo – choć spodziewałem się większej liczby obcokrajowców – ci przewijali się regularnie. Grupki Słoweńców, Czechów, Niemców, Norwegów, przemknął nawet gość z Hiszpanii, gdzieniegdzie widać było Azjatów. Konkurs ma już renomę międzynarodową.
Legia, Ronaldo, Chelsea? W sumie czemu nie.
W drodze na skocznię wciskane jest ci wszystko. Śliwowica? Nie ma sprawy, możesz kupić w każdej ilości. Oscypek – w każdej postaci. Górale wręcz wyszarpywali dzieci od rodziców, by robić sobie z nimi zdjęcia. A potem rzecz jasna kazali sobie płacić. Misia z Krupówek nie zadowoliło, gdy za zrobienie mu fotki do artykułu zaproponowałem piątaka. Trzeba było kombinować i czekać na moment.
***
Pierwszą osobą spotkaną na skoczni był Apoloniusz Tajner. Normalnie pytałbym go o to, który skakał będzie Małysz, a on robiłby taką minę…
…ale obecność działu „Inne sporty” na Weszło sprawiła, że dowiedziałem się tego i tamtego i głupiego pytania już nie zadam. Pan Apoloniusz polecił jechać do Niemiec i sprawdzić, jaka tam jest atmosfera na konkursach, a później wrócić do Polski i napisać najbardziej przelukrowaną laurkę Zakopanego. Wierzę na słowo.
***
Jeśli chodzi o obcowanie z zawodnikami, największe wrażenie zrobili na mnie Japończycy. Noriaki Kasai pokłoniwszy się odpowiadał na pytania cierpliwie, z uśmiechem na ustach. Ciężko orzec czy ciekawie, bo japońskiego na lekcjach w szkole nie miałem, ale dziennikarze wyglądali na usatysfakcjonowanych. Rozmowę z nieśmiertelnym 45-latkiem przerwali tylko na moment – gdy skakał Kamil Stoch.
Komicznie wyglądała za to sytuacja, gdy jakiś amerykański skoczek podszedł pod kibiców ze swoimi podpisanymi zdjęciami i liczył na to, że będzie rozchwytywany. Gdy spostrzegł, że nie budzi przesadnego zainteresowania (no dobra, nie budził żadnego) wpadł na chytry pomysł – zaczął podchodzić do ludzi i wpychać im do rąk te fotki z autografem. Ci zdezorientowani zaczęli je brać, ale sama sytuacja była dość żenująca.
U Polaków na pierwszy rzut oka widać było z kolei największy team spirit. Choćby po tym, że po skokach drugiej serii konkursu drużynowego wszyscy zostali ze sobą do samego końca pod skocznią. Taki Słoweniec wracając do bazy nawet nie popatrzył, gdy skakał jego rodak.
Jakub Janda chyba nie jest człowiekiem, który lubi być w centrum uwagi
Janne Ahonen przyłapany na uśmiechu. Według nieoficjalnych danych to pierwsze takie zdjęcie w historii.
***
Obecność na skokach w roli dziennikarza to też okazja by spotkać starych idoli z młodzieńczych lat. Andreas Goldberger, pamiętacie? To najmłodszy 45-latek w dziejach ludzkości.
– Publika tutaj jest specjalna. Wszyscy skoczkowie są nią zachwyceni. Naprawdę wszyscy. Poza tym sama skocznia jest dość przyjemna do skakania. W zasadzie to idealne warunki do tego, by wznieść się na wyżyny.
– Da się w ogóle odczuć tę energię podczas skoku?
– Oczywiście. Czujesz to doskonale. Niby wiadomo, że to promuje polskich skoczków i aż ciężko mi sobie wyobrazić, jakie to musi być dla nich uczucie. Ale uwierz mi, zagraniczni skoczkowie też czuli niesamowite wsparcie.
– Łatwiej się tu skakało?
– Nie wiem, czy łatwiej, bo wszyscy czerpali z tej atmosfery, ale na pewno przyjeżdżałeś tu z uśmiechem na ustach. Jest o wiele weselej, gdy publika żyje w ten sposób. Na innych skoczniach jest ciszej. Najlepiej wspominam konkurs z 1996 roku, gdy udało mi się tu wygrać, ale pod względem samej atmosfery to chyba te zawody, gdy wygrał Adam. Widziałeś tych wszystkich ludzi, energię, radość i dostawałeś mega kopa. Zresztą, tu zawsze był wulkan. Deszcz, śnieg, wiatr czy idealne warunki – nieważne, zawsze tak samo. Myślę, że teraz znowu może być wybuch euforii, bo macie świetną paczkę.
No i się nie pomylił.
***
Kto jest kibicem skoków narciarskich? Młodzi rodzice, którzy przeżywają dramaty typu „córeczka nie chce na ręce do tatusia”. Studenci zaczepiający ludzi na ulicy pytaniem, gdzie tu można znaleźć jakiś klub. Mężowie, którzy razem z żonami chcą odpocząć od codzienności. Żony, które chcą odpocząć od mężów. Dzieci, które nie pamiętają, kto to Małysz. Generalnie wszyscy. Cały przekrój społeczeństwa.
Co ich jednak łączy, to flagi. Dużo flag. Bardzo dużo flag. Jeszcze więcej flag. Na każdej z nich dumnie zaznaczona nazwa miejscowości, z której przyjechały. W świecie skoków – jak zapewniał spiker – jest to rzecz raczej unikalna.
– Wsiedliśmy rano w Pendolino i na 15 byliśmy w Zakopanem, to jeszcze nie tak tragicznie. Przyjechaliśmy, bo ogólnie jesteśmy fanami sportu. Wszystko oglądamy. A z Zakopanem mamy dobre wspomnienia, jesteśmy tu trzeci raz, chociaż na skokach dopiero pierwszy. To taki mój prezent dla męża.
– Zawsze żeśmy chcieli przyjechać, no i się udało. Chłopakom ładnie idzie to powiedzieliśmy sobie, że już trzeba. Że całą Polskę musieliśmy przyjechać? A co tam. Stoch i tak wygra.
– Co nas tu przyciągnęło? Stoch, Żyła, Kot (śmiech).
***
To był jeden z nielicznych dni, gdy dostęp do Andrzeja Dudy był łatwiejszy niż do Kamila Stocha. BOR-owiec zamysł redaktora Weszło ostudził lodowatym spojrzeniem, ale kobieta z radia już bez większych problemów uskuteczniła swoją zasadzkę sterowana starym wyjadaczem szepczącym z tylnego siedzenia „teraz” i zdobyła komentarz. BOR-owcy nie mieli litości usuwać drobnej dziennikarki, mimo że ta prawie staranowała prezydenta i cierpliwie poczekali aż zapyta o wszystko. Swoją drogą moment, w którym Stoch wpadł w objęcia Dudy wyglądał naprawdę wzruszająco.
Same słowa Stocha stojącego na najwyższym stopniu podium – choć na pozór proste i banalne – też potrafiły chwycić za serce: – Ja po prostu chcę skakać. Robić to jak najlepiej i śpiewać z wami Mazurka Dąbrowskiego.
A taka piosenka poleciała z głośników w momencie, gdy Duda wszedł na skocznię. Jakby powiedział Piotr Żyła: hehe.
***
Ci, którzy nie zdążyli kupić biletu lub stwierdzili, że za drogo, stali pod skocznią. Widok nie najgorszy – atmosferę czuć doskonale, skoczek to wprawdzie mała mrówka i znika z pola widzenia gdzieś koło 125 metra, ale czego oczekiwać po bilecie kosztującym zero złotych. Odległość Stocha czy Żyły oceniało się więc na oko – po reakcjach trybun i tym, co powie spiker.
Kibiców pod skocznią trochę było, bo zainteresowanie konkursem było ogromne. Wspominałem już, że na początku stycznia wyprzedano wejściówki? Wspominałem. To dodam, że na same kwalifikacje przyszło 10 tysięcy widzów.
Na kwalifikacje. 10 tysięcy widzów.
Osoby siedzące w temacie od lat nie mają wątpliwości – od czasów małyszomanii takiego szału na skoki w Polsce nie było.
***
„Uwaga, komunikat. Wydajemy frytki tylko osobom uśmiechniętym. Nie ma uśmiechu – nie ma frytek”
***
Ktoś ma jeszcze wątpliwości, którzy kibice są najbardziej szaleni? Oto jaki samochód stał pod skocznią.
„Polska skacze w Zakopanem a ląduje w Łodzi”
***
Człowieka, który swoje zainteresowanie skokami zostawił w głębokiej małyszomanii, trochę dziwiło kręcenie nosem po tym jak Polacy zajęli drugie miejsce w konkursie drużynowym. Hej, jak to? To drugie miejsce, radość, sukces! Apetyty zakopiańskiej publiczności były jednak trochę większe i całe szczęście, że zostały zaspokojone w niedzielę. Co się działo na Krupówkach, zostaje na Krupówkach, ale całe szczęście, że tylko tam można było obserwować minionego weekendu nieustane telemarki i wyskoki, po których nikt nie odważyłby się przyznać dwudziestki za styl.
Biało-czerwona kraina czarów zgodnie z przewidywaniami znów okazała się magiczna. I nie był to żaden królik z kapelusza.
JAKUB BIAŁEK
Wypowiedzi skoczków we wstępie artykułu pochodzą ze stron przegladsportowy.pl, wyborcza.pl, sport.pl i skijumping.pl