Reklama

Mały magik z wielkim umysłem. Philippe Coutinho wraca do gry

redakcja

Autor:redakcja

21 stycznia 2017, 11:38 • 7 min czytania 3 komentarze

Kiedy idziesz przez burzę, trzymaj głowę uniesioną i nie bój się ciemności, gdyż po burzy przyjdzie bezchmurne niebo i słodka piosenka skowronka. Tymi słowami rozpoczyna się znany na cały świat hymn Liverpoolu „You’ll Never Walk Alone”. Przytoczony fragment niemal idealnie obrazuje sytuację w jakiej znalazł się zespół Jurgena Kloppa przed dzisiejszym meczem ze Swansea. Drobnej korekty wymagają jedynie ostatnie słowa, gdyż zamiast skowronka słyszalny może być łabędzi śpiew ekipy z Walii. W ostatnich tygodniach czerwona lokomotywa Jurgena Kloppa nieco się wykoleiła, ale w Liverpoolu liczą, że wszystko na właściwe tory przywróci maszynista z Brazylii – Philippe Coutinho.

Mały magik z wielkim umysłem. Philippe Coutinho wraca do gry

– Gdy Coutinho jest na boisku, cały zespół na tym zyskuje. Każdy może grać lepiej, gdy obok znajduje się tak uzdolniony technicznie piłkarz. Cieszyłem się, że mogłem wypuścić go na boisko na około 60 minut przeciwko Plymouth. Od razu pokazał dlaczego jest ważnym ogniwem zespołu – takie słowa Jurgena Kloppa wskazują jednoznacznie, kto w tej chwili rozdaje karty w ofensywnej machinie niemieckiego menedżera. Philippe Coutinho po krótkim okresie wprowadzającym jest już w pełni sił, aby powrócić do gry i jeszcze mocniej pognębić ostatnie w tabeli Łabędzie. Brazylijczyk doznał urazu kostki pod koniec listopada przeciwko Sunderlandowi. A wcześniej – jako pierwszy zawodnik w tym sezonie Premier League – zdążył osiągnąć pułap pięciu bramek i asyst. W ostatnich trzech meczach(Southampton w Pucharze Ligi, Manchester United w lidze, Plymouth w Pucharze Anglii) spędził w sumie na boisku 121 minut, ale nawet w tak krótkim czasie zdążył zaliczyć asystę przy zwycięskiej bramce Lucasa Leivy przeciwko Pielgrzymom. Dzięki temu The Reds uniknęli kompromitacji i awansowali do kolejnej rundy FA Cup.

Nie da się ukryć, że rok 2017 trudno na razie nazwać wymarzonym okresem dla Liverpoolu. Kibice The Reds składając sobie noworoczne życzenia zapewne przypuszczali, że ich ulubieńcy pierwsze zwycięstwo odniosą już na drugi dzień w wyjazdowym starciu z Sunderlandem. Niestety, podopieczni Kloppa zaprezentowali się tak, jakby jeszcze odczuwali trudy sylwestrowej nocy i dwukrotnie pozwalali sobie odebrać prowadzenie. Niemiecki menedżer tłumaczył swoich piłkarzy błędami sędziowskimi (oba gole rywale zdobyli po wątpliwych karnych podyktowanych przez Anthony’ego Taylora), a także dużym natłokiem spotkań. Taką linię obrony należało zrozumieć, gdyż poprzedni mecz Liverpool rozegrał zaledwie… 43 godziny wcześniej, a za rywala miał nie byle kogo bo Manchester City. Żadnego usprawiedliwienia nie było już jednak dla remisu z Plymouth (niby Klopp posłał do boju przedszkole, ale jeśli ci piłkarze mają w przyszłości grać o tytuły to już teraz powinni odsyłać czwartoligowców z kwitkiem) oraz porażki z Southampton w pierwszym meczu półfinałowym Pucharu Ligi. Liverpool zanotował najgorszą w tym sezonie serię dwóch spotkań bez strzelonego gola, co z jednej strony pokazuje, jaki wspaniały ma okres, ale z drugiej było jasnym sygnałem, że czegoś, a właściwie kogoś, drużynie wyraźnie brakuje.

Najpierw na Puchar Narodów Afryki wyjechał Sadio Mane, więc przez moment straty Liverpoolu były podwójne, jednak już przeciwko Świętym na boisku z ławki rezerwowych pojawił się długo wyczekiwany Coutinho. Podobny scenariusz przerabialiśmy w poprzednią niedzielę w szlagierze na Old Trafford z Manchesterem United i Liverpool, który przez pierwsze piętnaście minut drugiej połowy raczej nie przekraczał linii środkowej nagle znowu zaczął przypominać kandydata do tytułu. Co prawda, The Reds wypuścili prowadzenie z rąk już wtedy, gdy Cou był na boisku, jednak wejście Brazylijczyka znacznie ożywiło grę zespołu, czego dowodem wymarzona sytuacja wypracowana dla Roberto Firmino. Zresztą, jeśli chodzi o kolegów z zespołu to właśnie były gracz Hoffenheim powinien najbardziej cieszyć się z powrotu do pełni sił swojego rodaka. Od momentu, gdy Coutinho leczył swój uraz, Liverpool automatycznie stracił jakby dwóch zawodników. Firmino strzelił w tym czasie tylko jednego gola, a przy okazji przyplątała mu się również historia z prowadzeniem samochodu pod wpływem alkoholu. A to przecież właśnie on był bohaterem pierwszego meczu w tym sezonie pomiędzy Liverpoolem a Swansea, gdy zdobył kluczową dla losów spotkania bramkę na 1:1. Nadal jest również liderem w zespole pod względem liczby wypracowanych sytuacji – ma ich na swoim koncie 45. Drugi w tej klasyfikacji Coutinho ustępuje koledze o jedenaście okazji.

Mierzący 171 centymetrów Philippe nazywany przez kibiców „Małym magikiem”, jest za to wielkim wyrzutem sumienia działaczy Interu Mediolan. – Gdy przychodził do klubu miał zaledwie 18 lat, a Rafa Benitez najczęściej ustawiał go na skrzydłach, gdzie nie czuł się najlepiej. – Zabrakło nam cierpliwości i zdecydowaliśmy się go sprzedać. Szkoda, że tak pięknie rozwinął się grając dla innego zespołu – przyznawał po latach dyrektor sportowy mediolańczyków Piero Ausilio. W Interze musiał przejść kurs szybkiego dojrzewania, z którym nie do końca sobie poradził. Jak sam mówił, zbyt prędko trafił do wielkiego świata i drużyny pełnej głośnych nazwisk, które chwilę wcześniej wygrały przecież Ligę Mistrzów. Nie pomagały również ciągłe wojenki w gabinetach oraz zmiany trenerów. W sumie przez dwa lata gry na San Siro miał ich aż pięciu. – Byłem zbyt nieśmiały, życie kompletnie różniło się od tego w Brazylii. Czułem się przytłoczony i dlatego nie mogłem pokazać pełni umiejętności. Bardzo pomagał mi Lucio, ale moja pewność siebie wzrosła dopiero, gdy trafiłem do Espanyolu – mówił Coutinho. Do stolicy Katalonii Brazylijczyk został wypożyczony w styczniu 2012 roku, gdzie spotkał przyszłego rywala z Premier League – Mauricio Pochettino. Argentyńczyk już wtedy porównywał go do Messiego czy Ronaldinho mówiąc, że jego stopy są magiczne. Takie pochwały musiały wywołać spore emocje u młodego gracza, który nigdy nie ukrywał, że ten ostatni jest dla niego największym idolem.

Reklama

Pochettino szybko dostrzegł, że ma do czynienia z niecodziennym talentem, więc pozwolił mu na boisku na trochę więcej fantazji. Taktyczne zabiegi szkoleniowca oraz znacznie mniejsza presja odblokowały Brazylijczyka na tyle, że w szesnastu meczach zdobył pięć bramek i postanowiono mu dać jeszcze jedną szansę w Mediolanie.

Kilka miesięcy później Cou był już jednak na Anfield, gdzie zaczął budować swoje małe królestwo. Zresztą za dziewięć dni minie czwarta rocznica jego transferu na Anfield wartego 8,5 miliona funtów, czyli mniej więcej tyle, ile dziś mógłby kosztować Kamil Grosicki. Na początku pozostawał oczywiście w cieniu Stevena Gerrarda, Luisa Suareza czy Daniela Sturridge’a, ale odejście dwóch pierwszych oraz kontuzje ostatniego sprawiły, że to Brazylijczyk wysunął się na pierwszy plan. Duży postęp uczynił zwłaszcza od momentu przyjścia Jurgena Kloppa, gdyż za Brendana Rodgersa czasem bywał jeszcze chaotyczny i zarzucano mu, że potrafi przejść obok meczu. Ostatnie dwa lata to już jednak crème de la crème w wykonaniu Brazylijczyka, czego dowodem miejsce w drużynie sezonu Premier League 2014-15. Coutinho do roztańczonej samby w swojej grze dołączył również element bardziej związany z Wyspami – strzały z dystansu. O jego mocy przekonali się choćby tacy fachowcy jak Hugo Lloris, Petr Cech czy Joe Hart, a ze wszystkich jego 33 goli dla The Reds aż 15 padło po uderzeniach zza pola karnego.

Ustawiany bliżej lewej strony boiska Coutinho, podobnie jak w Espanyolu, nie jest jednak przywiązany do swojej pozycji jak pies do budy. W taktyce Kloppa zawodnicy ofensywni bez przerwy są w ruchu, przez co przeciwnik nigdy nie wie, z której strony spodziewać się największego zagrożenia. Wiele dla drużyny zrobili w tym sezonie choćby Adam Lallana, Roberto Firmino czy Sadio Mane, jednak to z Brazylijczykiem na boisku Liverpool był najgroźniejszy. Nic dziwnego, że w futbolowym światku coraz częściej zadaje się pytanie, kiedy Cou podąży drogą poprzedniego idola The Kop Luisa Suareza i trafi ponownie do Barcelony, ale już do tego właściwego klubu. Na Camp Nou oprócz Urugwajczyka, 24-latek spotkałby przede wszystkim swojego rodaka Neymara, którego poznał już w 2007 roku na zgrupowaniu kadry U-15. Dzisiaj obaj są najważniejszymi zawodnikami w układance nowego selekcjonera Tite, choć pierwsze skrzypce należą rzecz jasna do wychowanka Santosu. Całkiem niedawno to jednak “Mały magik” mógł poczuć większą satysfakcję, gdy przyznano mu nagrodę Samba Gold za rok 2016 dla najlepszego brazylijskiego piłkarza w Europie. Wielu uważało, że na wyrost, jednak wśród malkontentów raczej brakowało mistrza świata z 2002 roku Rivaldo. Były gwiazdor Barcy przyznaje, że chętnie widziałby swojego rodaka w koszulce Dumy Katalonii, gdyż „ten klub zawsze powinien sięgać po najlepszych zawodników”. Trudno o lepszą rekomendację.

Na szczęście dla kibiców Liverpoolu Coutinho wciąż jest zmotywowany, aby występować w czerwonej koszulce i przede wszystkim zmazać łatkę zawodnika „zero tituli”. Wszystko, co do tej pory zdobył miało miejsce jeszcze w futbolu juniorskim albo przy niewielkim udziale w pierwszym sezonie w Interze, gdy wywalczył Puchar Włoch. Dopełnieniem jego przygody na Anfield byłoby zdobycie trofeum, a najlepiej od razu mistrzostwa Anglii, po które Liverpool ostatni raz sięgał dwa lata przed jego urodzeniem. Strata siedmiu punktów do Chelsea wydaje się spora, ale jeśli Brazylijczyk odpali do końca sezonu jeszcze kilka rakiet, budowla Antonio Conte może zatrząść się w posadach. Na pierwszy ogień idą Łabędzie ze Swansea.

Reklama

Wojciech Piela

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Pogoni w końcu się doczekają? Nowy właściciel coraz bliżel

Patryk Stec
1
Kibice Pogoni w końcu się doczekają? Nowy właściciel coraz bliżel

Anglia

Komentarze

3 komentarze

Loading...