Przeczytaliśmy wywiad z Franciszkiem Smudą, którego opiekun Górnika Łęczna udzielił portalowi SportoweFakty. I w sumie moglibyśmy napisać, że włos zjeżył nam się na głowie, schabowy stanął w gardle i musieliśmy parę razy się uszczypnąć, ale… skłamalibyśmy. Bo w zasadzie tego wszystkiego, co naopowiadał „Franz” można się było spodziewać – jak zwykle okazuje się, że nie jest winny niepowodzenia na Euro, że niczego nie żałuje, że zbudował podwaliny pod wielki zespół i generalnie jest człowiekiem sukcesu.
Potrafimy sobie wyobrazić, że oferta prowadzenia zespołu z ekstraklasy – nawet jeśli jest to zespół szorujący po dnie tabeli – potrafi podreperować ego. Okazuje się bowiem, że ktoś jeszcze pamięta, ktoś jeszcze ceni i ktoś jeszcze potrafi zaufać. Nie wiedzieliśmy jednak, że możliwość trenowania Łęcznej może tchnąć w człowieka aż tak wielką pewność siebie. Po tym bowiem, co w ostatnich dniach opowiedział w mediach Smuda (chwilę temu przecież nie miał do siebie pretensji za spuszczenie do trzeciej ligi Regensburga), mamy wrażenie, że to taki kozak, który nie bałby się wskoczyć do klatki z tuzinem wygłodniałych lwów. Bo nawet jakby go zagryzły, to w duchu i tak by triumfował.
Gdy „Franz” bierze się za wspominanie feralnego Euro sprzed prawie pięciu lat, to już wiadomo, że będzie wesoło. Dziś na przykład dowiadujemy się, że Robert Lewandowski, który tuż po turnieju nie szczędził słów krytyki pod adresem selekcjonera, wkrótce pójdzie po rozum do głowy. Facet, który od czasów współpracy z takim prawdziwkiem jak Smuda słuchał wskazówek Kloppa, Guardioli, czy Ancelottiego, gdy już skończy karierę, usiądzie fotelu i minione dwie dekady uczciwie podsumuje: „Cholera, ten Franz to był jednak łebski facet”. Czytamy bowiem w rzeczonym wywiadzie:
– Robert to był wtedy bardzo młody piłkarz (…) Gdy będzie miał 35 albo 40 lat, gdy już skończy karierę, pomyśli sobie: kurwa, ten Smuda to miał wtedy rację!
I tak się zastanawiamy – którą decyzję Franciszka „Lewy” miałby z uznaniem wspominać? Ciepło na sercu zrobi mu się na wspomnienie wpierdolu z Czechami? A może z perspektywy czasu doceni możliwość dzielenia szatni z Perquisem? Albo wystawianie Boenisha, od którego zwrotność lepszą ma każdy ze słoni warszawskiego ZOO. A właściwie, to każdy na świecie. Także tego…
Idźmy dalej.
– Niczego nie żałuję. (…) Do starcia z Czechami wszystko było fantastycznie. Po ostatnim meczu na Euro wszystko to, co było dobre, poszło w kocioł i nikt już o tym nie pamiętał.
Że niczego „Franz” nie żałuje to już doskonale wiemy, bo nawet jakbyśmy tamten turniej zakończyli z bilansem brakowym 0:49 to chodziłby dumny jak paw, bo – na przykład – pokazał jak nie powinno się grać w obronie. I kolejni szkoleniowcy pewnie z jego lekcji by czerpali, dzięki czemu dziś mamy drużynę jaką mamy. No ale naprawdę – wszystko było fantastycznie? F-a-n-t-a-s-t-y-c-z-n-i-e? Co było takiego fantastycznego w remisie z Grecją? Co było nie mniej fantastycznego w remisie z Rosją? To może te skromne zwycięstwa w sparingach z Łotwą i Słowacją dodały selekcjonerowi takiego animuszu?
Niestety (albo i w sumie stety – teraz możemy się już tylko pośmiać) – to nie koniec bzdur. Usiądźcie i chwyćcie się mocno fotela.
– To był taki moment, że w 2,5 roku trzeba było budować drużynę praktycznie na nowo, układać ją. Przecież gdy lecieliśmy do Stanów Zjednoczonych na mecze towarzyskie, nie było nikogo wziąć. Nie mówię, że to był łatwy czas, ale duża część kadry wówczas przez nas budowanej została do dzisiaj.
2,5 roku. Moment. Pstrykasz palcami i jeb – 30 miesięcy mija jak z bicza strzelił. No to my przepraszamy bardzo, że winę za niepowodzenia zrzucaliśmy na Smudę, trzeba przecież rozsmarować tych, którzy go zatrudniali. Dlaczego nikt nie poszedł po rozum do głowy i nie wrzucił „Franza” na stołek zaraz po tym, jak robotę stracił Engel? O, może wtedy byłoby optymalnie. 10 lat to taki okres, no, powiedzmy, w miarę. Można już coś wypracować, jakieś podstawowe schematy, stworzyć delikatny zarys drużyny.
No i jeszcze ta budowa kadry pod to, z czym mamy do czynienia dzisiaj. Wspaniałomyślny z ciebie Franciszku człowiek, to trzeba przyznać. Poświęciłeś swoje dobre imię, by inni mieli lżej! Ha, co za altruizm! To my tylko porównamy jedenastki, które zagrały na inaugurację dwóch kolejnych europejskich czempionatów.
Szczęsny – Piszczek, Wasilewski, Perquis, Boenisch – Murawski, Polański – Błaszczykowski, Obraniak, Rybus – Lewandowski
Szczęsny – Piszczek, Glik, Pazdan, Jędrzejczyk – Mączyński, Krychowiak – Błaszczykowski, Milik, Kapustka – Lewandowski
Rzeczywiście! Od punktów stycznych aż się w oczach mieni. Ale hola, Franz mówi wprost – ci, którzy teraz tak zachwycają, za jego czasów grali w Młodej Ekstraklasie. Tak, to prawda, sami z rozrzewnieniem wspominamy ekipę Młodej Ekstraklasy Polonii Warszawa w 2012 roku, w tyłach Glik, Pazdan i Jędrzejczyk, na skrzydełko Grosicki, w środku Mączyński z Jodłowcem. Dzieciaki. Dojrzały dopiero za Nawałki, jak Smuda selekcjonował na Euro 2012 to dzieciaczek Glik z rocznika 1988 mógł tylko podziwiać mecze nestora i weterana, Matuszczyka z rocznika 1989.
Najśmieszniejsze jest w tym wszystkim, że co wywiad, to Smuda sobie zaprzecza. Raz klepie, że nie było kim grać, raz że jednak było. Temu powie, że zbudował drużynę Fornalikowi, a tamtemu, że jednak Nawałce. I tak w koło Macieju. Nie zmienia się tylko jedno.
Franz był bezbłędny.
fot. FotoPyk