Hiszpańscy dziennikarze nareszcie mają okazję otworzyć chłodzone od dłuższego czasu szampany. Po długich miesiącach oczekiwania w końcu będą mogli bowiem zabrać się za pisanie w kontekście Realu Madryt o tym, co od zawsze wywołuje u nich największe emocje – rozważaniach o kryzysie i „remontadzie”.
Do niedawna wydawało się to skrajnie abstrakcyjne i w przypadku wielu ludzi przekraczało granice możliwości postrzegania wszechświata, dziś – stało się faktem. Królewscy po kosmicznej passie 40 meczów bez porażki przegrali drugie spotkanie z rzędu. Tym razem Królewskich na Santiago Bernabeu w pierwszym starciu ćwierćfinałowym Pucharu Króla pognębiła Celta Vigo.
Gdybyście kiedyś zastanawiali się, jak w najlepszy sposób w futbolu zdefiniować pojęcie zaskoczenia, starcie Realu z Celtą stanowiłoby znakomite objaśnienie wspomnianego zagadnienia. Choć trzeba przyznać, ze goście na tle Królewskich prezentowali się bardzo solidnie i na pewno nie sprawiali wrażenia zespołu, który liczy co najwyżej na odrobienie minimalnej straty w rewanżu u siebie, w gruncie rzeczy przez większość potyczki wydawać się mogło, że ekipie Zinedine’a Zidane’a krzywda się raczej nie stanie. Jasne, „Los Blancos” – grający trochę jakby na pół gwizdka – nie zachwycali, nie za bardzo kwapili się do szturmowych ataków czy koronek, sporo było w ich grze niedokładności, ale mimo wszystko poczucie ogólnej kontroli pozostawało niezachwiane.
Tak naprawdę moglibyśmy mówić o typowo sielankowej, bezpłciowej klepaninie, gdyby nie – no właśnie – gdyby nie sześć minut, przez które Bernabeu zadrżało w posadach. Wszystko, co godne było w tym meczu uwagi wydarzyło się bowiem na przestrzeni 360 sekund. O dramaturgię w największym stopniu zadbał Marcelo, który najpierw przedziwnym wybiciem zaliczył asystę przy golu Aspasa, by za chwilę samemu wyrównać świetnym uderzeniem z powietrza. Nim jednak Realowi zdążył zejść z twarzy uśmiech po doprowadzeniu do remisu było już 1:2 – piłkę w idiotyczny sposób stracił Lucas Vazquez, Ramos z Varane’em ucięli sobie drzemkę, a Jonny wykorzystał sam na sam.
Real miał jeszcze doskonałą okazję do wyrównania, jednak Benzema z kilku metrów zamiast do bramki postanowił trafić piłką w Łajkę, kopiąc bardzo, bardzo wysoko.
Porażkę 1:2, nawet u siebie, trudno rzecz jasna w przypadku zespołów drużyn takich jak Real Madryt rozpatrywać w kategoriach jakiejś niewynalezionego i nieodwracalnego kataklizmu. Tak czy owak, o odkręcenie całego bałaganu łatwo na pewno nie będzie…
Real przeszedł tylko 3 z 15 dwumeczów, kiedy przegrywał pierwsze spotkanie u siebie.
— Przemek Piwowar (@Piwwwko) 18 stycznia 2017