19 stycznia 2016 roku reprezentacja piłkarzy ręcznych zagrała jeden z najlepszych meczów w swojej historii. Podczas mistrzostw Europy „biało-czerwoni” roznieśli w Krakowie wspaniałych Francuzów 31:25. W rocznicę tego wydarzenia następcy i zmiennicy Karola Bieleckiego, Krzysztofa Lijewskiego i Kamila Syprzaka znowu zmierzyli się z „Trójkolorowymi”. I choć nie wypadli tak genialnie, jak wspomniani wielcy mistrzowie, to wstydu nie przynieśli. Po dobrym meczu zespół Tałanta Dujszebajewa przegrał z gospodarzami mundialu 25:26.
Francuzi mieli przed tym spotkaniem zapewnione pierwsze miejsce w grupie. I dlatego ich lider Nikola Karabatić nie podniósł się z ławki rezerwowych nawet na sekundę – trener Didier Dinart oszczędzał go na ważniejsze mecze. Jego pozostali podopieczni długimi momentami podczas meczu z Polską byli rozkojarzeni. Nie wykorzystali ani jednego z trzech rzutów karnych, zaliczali proste błędy w ofensywie. Dowód? Luc Abalo, jeden z najlepszych skrzydłowych świata, w pierwszej połowie w ataku pozycyjnym podał piłkę nie w tempo, za plecy kolegi, skutkiem czego wyszła na aut. Po przerwie z czystej pozycji rzutowej nie trafił nawet w światło naszej bramki. Temu genialnemu zawodnikowi normalnie nie zdarzają się takie błędy, jednak dziś je popełnił. Tak naprawdę poza triem Oliver Nyokas – Ludovic Fabregas – Cedric Sorhaindo cała reprezentacja Francji grała z przodu bardzo średnio. Gdyby wielkim mistrzom bardziej się chciało, na pewno porażka Polski byłaby wyższa.
Niezależnie od ich znużenia ostatnim meczem fazy grupowej, trzeba wyraźnie napisać, że Polacy zagrali dziś dobrze. Adam Malcher bronił lepiej niż najwspanialszy golkiper w historii handballa Thierry Omeyer. Piotr Chrapkowski wreszcie nie zaprezentował w obronie padaki – zdarzyło mu się zarówno zablokować rzut rywali, jak i przejąć piłkę i rozpocząć kontratak. Tomasz Gębala popisał się asystą, której nie powstydziłby się „mózg rywali” Daniel Narcisse. Po jego pięknym, dokładnym podaniu na koło bramkę zdobył Marek Daćko, który też zasłużył na pochwały. Chłopak z Górnika Zabrze zadziwiał walecznością, momentami potrzeba było trzech rywali, żeby powalić go na ziemię.
Skoro już wyróżniamy naszych indywidualnie, ciepłe słowa należą się najmłodszemu w zespole. Urodzony w 1997 roku Arkadiusz Moryto w pierwszej połowie popisał się wspaniałą wkrętką ze skrzydła, po której Omeyerowi pozostało tylko nerwowo zaśmiać się pod nosem. A w drugiej, w samej końcówce meczu, wytrzymał napięcie i wykorzystał rzut karny nie dając szans Vincentowi Gerardowi. Te dwie akcje dały mu większego kopniaka niż trzydzieści ligowych spotkań w PGNiG Superlidze, jesteśmy o tym przekonani. Za to nie można być pewnym, że w kolejnym spotkaniu Polacy zagrają równie dobrze. Z mało zgranymi i młodymi drużynami już tak jest, że udane występy często przeplatają kiepskimi. Czy i tym razem ta teoria się sprawdzi? Przekonamy się już w sobotę o 16, kiedy to zagramy z Tunezją. Zwycięzca tego meczu powalczy o 17. miejsce, przegrany – o 19.
KG
Fot. 400mm.pl