Po raz pierwszy nad Wisłę trafił w 2006 roku i potrzeba było dziesięciu lat grania w ekstraklasie, by zdecydował się ją opuścić. Długo jednak poza Warszawą nie wytrzymał – zaliczył epizod w Chinach, potem równie krótki w Lublanie i Belgradzie, by znów powrócić na Łazienkowską, gdzie od ponad dekady jest niekwestionowanym idolem. Dziś swoje 33. urodziny obchodzi serbski pomocnik Legii, Miroslav Radović.
Przygoda w Azji to chyba najmniej stabilny okres w jego dotychczasowej karierze. Co prawda Miro swoje tam zarobił i o najbliższą przyszłość martwić się nie musi, ale pamiętamy, ile było szumu wokół tego transferu. Legia rozgrywała wtedy spotkanie z Ajaxem w fazie pucharowej Ligi Europy, a dobry wynik w dwumeczu z Holendrami ciężko było osiągnąć bez gwiazdy zespołu. W dniu spotkania agent Serba domykał już transfer do Hebei China Fortune, ówczesnego chińskiego drugoligowca. Gdy Henning Berg dowiedział się o odejściu swojego najlepszego zawodnika, odesłał go na trybuny, co do dziś wydaje się być kompletnie niezrozumiałą decyzją. Legia ostatecznie przegrała w Amsterdamie 0:1, a w rewanżu tylko potwierdziła się różnica klas między zespołami.
Radović po rozegraniu raptem kilku meczów na Wschodzie najpierw przeniósł się do Lublany, a kolejno powrócił do Belgradu, w którym rozpoczynał swoją piłkarską karierę. Oddech złapał jednak dopiero, gdy znów trafił na Łazienkowską i bez większego problemu zaaklimatyzował się w Polsce. A my ponownie możemy podziwiać jego kreatywność, błyskotliwość i masę nieszablonowych zagrań. Bo Radović to już zawodnik, w którego żyłach płynie warszawska krew – tu, bez względu na wszelkie zawirowania, praktycznie zawsze jest gwiazdą i liderem.