Reklama

Jak przełamać kryzys i wznowić treningi

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

16 stycznia 2017, 15:50 • 3 min czytania 15 komentarzy

Wiadomo, przyzwyczaiłeś się do nicnierobienia. Od trzech tygodni twoje największe problemy prezentują się mniej więcej tak: co zjeść na kolację, pizzę czy hamburgera? No i czym popić te puste kalorie, piwkiem czy może jednak czerwonym winem?

Jak przełamać kryzys i wznowić treningi

Od grudnia żyjesz jak król, bo masz okres roztrenowania. Po ciężkim biegowym/triathlonowym sezonie wreszcie odpiąłeś wrotki. Kiedy twoi znajomi chlali podczas wspólnych letnich grillów kolejne browary, ty smętnie spożywałeś wodę. Nie mogłeś sobie pozwolić na alkohol, trzeba było trzymać formę. Teraz sytuacja się zmieniła: to jest twój czas! Jedziesz bez żadnych kalkulacji, jak Robert Kubica w rajdach. Uważaj tylko, żeby nie rozbić się równie spektakularnie jak to czynił Polak – taki okres przyjemności bardzo łatwo przedłużyć. O tydzień, dwa, miesiąc. A potem będzie już naprawdę ciężko wrócić do treningowego reżimu…

Załóżmy jednak, że przesadziłeś. Że pofolgowałeś sobie za bardzo, roztrenowanie trwa dwa razy dłużej niż powinno, twój brzuch jest dwa razy większy niż zazwyczaj, a chęć ćwiczeń cztery razy mniejsza niż jeszcze kilka miesięcy temu. Co z tym fantem zrobić? Jak z imprezowicza znowu stać się sportowcem? Spróbuję ci pomóc, bo sam dwukrotnie byłem w podobnej sytuacji. Poniósł mnie melanż, skutkiem czego z maratończyka i triathlonisty stałem się gościem, dla którego wyjście na 50 minutowy trucht było wyczynem niemożliwym do zrealizowania. Gościem, który na myśl o godzinie w basenie lub 120 minutach pedałowania na trenażerze miał odruch wymiotny. Mimo to udało mi się go przełamać.

Nie ukrywam: było to cholernie trudne, bo znane mi techniki powrotu do treningu zawodziły. Włączanie motywacyjnych filmików najlepszego triathlonisty świata Jana Frodeno nie dawało kopa. Inspirujące rozmowy z kolegami sportowcami nie sprawiały, że chciało mi się znowu ćwiczyć. Długie spacery, gra w squasha, piłka z kumplami – to wszystko nie wdrażało mnie w odpowiedni rytm. W efekcie załamałem się, a dodatkowo jako człowiek z bujną wyobraźnią byłem przekonany, że niebawem przepoczwarzę się w grubasa, którego łatwiej przeskoczyć niż obejść.

I teraz czas na paradoks: to, że się totalnie poddałem, ostatecznie mi… pomogło. Kapitulacja oznaczała wyluzowanie. Przestałem nieustannie myśleć o tym, że muszę wrócić do forsownych zajęć. Dzięki temu po chwili najzwyczajniej w świecie zaczęło mi brakować ruchu. Oczywiście nie tęskniłem za wielogodzinnymi treningami, po których człowiek nie ma siły wejść pod prysznic, nie, po prostu moje ciało na nowo poczuło potrzebę truchtu, powolnego pływanie czy luźnego kręcenia na rowerze.

Reklama

W trening wchodziłem bardzo spokojnie. Nie planowałem w niedzielę, że np. w czwartek muszę godzinę pobiegać, a w piątek zaliczyć na basenie 2000 m kraulem. Nie, ja uważnie słuchałem swojego organizmu. Jeśli danego dnia mówił mi: „czas na jogging”, uprawiałem go. Ale jeżeli wysyłał wiadomość: „chcę spać, a nie ćwiczyć”, olewałem zajęcia. Tym sposobem ciało na nowo przyzwyczajało się do ruchu i po miesiącu-dwóch weszło na naprawdę wysokie obroty. A kiedy to się już stało, wiadomo, poszło z górki: piłem mniej, jadłem zdrowiej i chudłem. Efekt: odpowiednie przygotowanie do kolejnego  długiego sezonu, po którym zapewne… przyjdzie kolejny kryzys. Taki już los sportowca amatora, który godzi uprawianie ukochanej dyscypliny z życiem rodzinnym i zawodowym, że prędzej czy później wpadnie w dołek. Sęk w tym, żeby co roku znaleźć odpowiedni pomysł na to, jak się z niego wygrzebać.

KAMIL GAPIŃSKI (maratończyk i triathlonista amator)

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

15 komentarzy

Loading...