Reklama

Meczów, po których wystawiłem sobie dobrą notę, było bardzo mało

redakcja

Autor:redakcja

16 stycznia 2017, 12:10 • 16 min czytania 5 komentarzy

Najlepszy minister obrony narodowej w dziejach Rzeczpospolitej. Reprezentant Polski z niespełna dwudziestoletnim stażem. Multimedalista mistrzostw świata.  Trwający właśnie francuski mundial jest dla Sławomira Szmala pierwszą międzynarodową imprezą, którą opuści nie z powodu kontuzji. Debiutował w kadrze jako nastolatek. Prywatnie miłośnik motocykli i skrajnie  podejrzliwy człowiek. Nie udało się go zaskoczyć aktorom z programu „Mamy Cię!”, a na co dzień mają z tym problem sportowi rywale. Potrafi obrzydzić im nawet najbardziej słoneczne popołudnie.

Meczów, po których wystawiłem sobie dobrą notę, było bardzo mało

*** 

Jak się podrywa w kościele?

(śmiech) Wiem, do czego zmierzasz.

Tam poznałeś żonę.

Reklama

Z Anetą zauważyliśmy się już wcześniej, na treningu. Występowaliśmy razem w Stali Zawadzkie. Nie byliśmy jednak nawet na cześć-cześć. Ja byłem osobą nieśmiałą, Aneta również. Długo nie było komu postawić pierwszego kroku. Aż znaleźliśmy się w odpowiednim miejscu, w odpowiedniej chwili. To było czuwanie nocne. Kiedy nastąpiła przerwa, podeszliśmy do siebie i zaczęliśmy się nawzajem poznawać.

Czytałem, że najszczęśliwsi jesteście pod wodą.

Aneta, jak sama mówi, nie umie pływać i namówienie jej na kurs nie było wcale proste. Nie czuła się mocna w wodzie, ale już na pierwszej lekcji instruktor pochwalił ją za bardzo poprawne wykonywanie ćwiczeń. Po jakimś czasie pojechaliśmy nad Morze Śródziemne, na Gozo. Piękna wyspa, wszechobecny spokój, nie było wielu turystów. Oglądaliśmy co dzieje się pod wodą, byliśmy zauroczeni.

Na jaką głębokość możesz schodzić?

Do 40 metrów. Głębokość jednak nie jest dla mnie najważniejsza. Uwielbiam moment wyciszenia, kontaktu z naturą. Wiesz, że masz obok siebie kolegów, przyjaciół, małżonkę, a z drugiej strony odcinasz się od wszystkiego.

Może to było wytworzenie przez ciebie wygodnego kompromisu. „Dobrze kochanie, pójdę z tobą na grzyby, ale ty lecisz ze mną do Hurghady”.

Reklama

Akurat w Egipcie jeszcze nie byliśmy, czekamy aż uspokoi się tam sytuacja. Zawsze wolałem jeść powoli małą łyżeczką, a nie od razu chochlą – rafa wciąż jeszcze przed nami.

A grzyby? Już ojciec bardzo często wyciągał mnie do lasu. Budził nas o piątej. Jak to u dzieciaków, odpowiedź była krótka: „Nie chce nam się, śpimy”. Ale nie uznawał sprzeciwu. Teraz w domu znów słyszę hasło: „grzyby”. Lubimy z Anetą spacerować, czynnie spędzamy czas. Choć w zbieraniu bije mnie na głowę. Nie jestem w tym mistrzem. (śmiech)

Twoim drugim spokojnym hobby jest bilard. Próbowałeś też znacznie mniej bezpiecznej zabaw. Kręcił cię surfing, jeździsz na motocyklu. Podobnie jak z nurkowaniem, ta pasja zaczęła się w Niemczech. Mieliście taki motocyklowy gang Rhein-Neckar – Tkaczyk, Jurasik, Bielecki, Szmal? 

Tak naprawdę to ja rozpocząłem ten trend. Wpadłem na pomysł zrobienia uprawnień. Na kurs wybrali się ze mną Karol i Grzesiek. Zanim do tego doszło, Gudjon Valur Sigurdsson dał mi się przejechać swoim sprzętem. „Spróbuj, czy w ogóle będzie cię interesowała jazda czymś takim”. Zaraz po uzyskaniu prawa jazdy, kupiłem własny motocykl. Jak wróciliśmy do Polski, podobnego zakupu dokonali Grzesiek i Mariusz. Dziś wśród szczypiornistów nie brakuje motocyklistów.

Da się kontynuować tę pasję mieszkając w Bilczy?

Tak, bo nie jestem fanem ekstremalnej prędkości. Mój motocykl pewnie może szybko pojechać, ale generalnie nie nadaje się do typowo straceńczej jazdy. Siedząc na nim lubię obserwować co dzieje się z boku, bardzo mnie to odpręża. A jak odkręcasz manetkę do końca, to musisz skupić się na drodze.

Kierowcy zauważają motocyklistów? Potrafią dzielić z nimi jezdnię?

Wracając do Polski miałem obawy, na początku nie wyglądało to za dobrze. W przeciągu pięciu lat dużo się jednak zmieniło. Rośnie liczba motocyklistów, są oni widoczni. Jeśli nie szalejesz, trzymasz się przepisów, nikomu nie przeszkadzasz.

Z powodu takich pasji nigdy nie miałeś nieprzyjemności w klubie? Niektóre wpisują zawodnikom w kontrakcie zakaz uprawiania sportów ekstremalnych.

I grając w Bundeslidze miałem w umowie taki zakaz! Niemniej motocykl nie był w to wliczony. Oczywiście, jeżeli przytrafiłby się wypadek, ponoszę jego pełne konsekwencje. U mnie mało prawdopodobne, motocykl rzadko opuszcza garaż. Najczęściej jeżdżę w wakacje. Czasem mam ochotę usiąść i pojechać na trening, lecz nie zdarza się to zbyt często.

Zresztą, co może być bardziej ekstremalne niż czekanie na lecącą z prędkością 120 km/h piłkę. Macie ochraniacz na genitalia?

Można mieć, ja akurat nie stosuję.

Nigdy nie trafili cię w jaja?!

Nie no, zdarza się. Trzeba zagryźć zęby. Chwila, moment i przechodzi.

Dlaczego nie stosujesz?

Na początku grałem w klubie, który nie był na tyle bogaty, żeby takie rzeczy zapewnić. Mogłem oczywiście szukać sponsora na własną rękę, ale w tamtych czasach ciężko było coś takiego kupić. Później zdarzało mi się grać z osłoną, lecz zrezygnowałem z niej. Jakoś mi zawsze przeszkadzała. Nauczyłem się grać bez.

Miałeś złamany nos?

Nosa nie. Najmocniejsze doświadczenie, jakie sobie przypominam, było związane z pamiętnymi mistrzostwami świata w Niemczech. Dostałem piłką w głowę, przed oczami zrobiło się czarno, na krótko straciłem przytomność.

Teraz rzut w twarz bramkarza oznacza automatycznie czerwoną kartkę. Myślę tu o karnych.

Mieliśmy ostatnio dwie takie sytuacje. Karol trafił w Płocku Marcina Wicharego, Daszek w Kielcach Filipa Ivicia. W obu przypadkach bramkarze wykonali interwencję, a mimo to nie obyło się bez najsurowszej kary.

Jak jeszcze grałem w Niemczech, dobrze zapamiętałem Christiana Zeitza. Miał taki styl, że  co był spychany, to zawsze rzucał w kierunku głowy bramkarza. Można było potężnie oberwać.

Jednym z najsilniej rzucających zawodników globu jest twój największy przyjaciel „Kola”. Dlaczego, gdyby nie piłka ręczna, to zostalibyście pasterzami?

Takie sobie żartujemy, kiedy mamy natłok zajęć i tej piłki ręcznej jest bardzo dużo. Czasem potrzebujemy spokoju, a zawsze wydawało nam się, że ten ma pasterz opiekujący się w górach baranami. (śmiech)

Ile miałeś urlopu w 2016-tym?

Dwa tygodnie. Tamten rok był dla nasz szczególnie trudny i długi. Graliśmy do końca w Lidze Mistrzów, potem Rio. Te 14 dni to też nie był tylko wypoczynek. Gdzieś się udzielasz, jedziesz do szkoły.

„Z przyjaciółmi najczęściej wspominamy wakacje. Bo tych mamy mało”. To prawda, że w roku igrzysk w Pekinie miałeś zaledwie cztery dni wolnego?

Nawet trzy. Te lata olimpijskie to szczególnie ciężki czas dla naszych rodzin.

Przyjechałeś do rodziców na Sylwestra i… dopadła cię grypa. Dwa dni przeleżałeś w łóżku.

Mówiąc o trzech dniach urlopu, myślę o wypoczynku letnim, po sezonie. Dostaliśmy chwile na odsapnięcie i zaczęliśmy przygotowania do igrzysk. Jak to wyglądało zimą? Bardzo rzadko mieliśmy wolne, właściwie w ogóle. W Niemczech liga kończyła się tuż przed Nowym Rokiem. Wsiadałeś w samochód 30 grudnia, a 1 albo 2 stycznia już spotykaliśmy się na zgrupowaniu. A jeszcze dochodziła do tego zabawa sylwestrowa. (śmiech)

Teraz też jesteś zalatany, właśnie skończyliście trening. Znajomy żartował, że mógłbym przeprowadzić z tobą wywiad podczas któregoś ze spotkań PGNiG Superligi. Poza starciami z Wisłą Płock, nie macie za dużo roboty. Na pewno miałeś kiedyś kłopot ze zmotywowanie się na spotkanie z zespołem pokroju Meble Wójcik Elbląg. Taką Miedź Legnica walnęliście różnicą dwudziestu ośmiu  bramek.

Najlepszy przykład – moment rozgrzewki, która przed każdym meczem wygląda praktycznie tak samo. Tylko czekając na mecz, gdzie stawka jest naprawdę wysoka, podczas tej rozgrzewki łapiesz zadyszkę. Bardzo często przy okazji spotkań  reprezentacji nie byłem w stanie śpiewać hymnu, tak ciężko oddychałem. A mecze ligowe? Nie raz starałem się robić dużo więcej, a trudno było choć o kroplę potu. Oczywiście byłem cały mokry, ale myślę, że wiesz o czym mówię. Problem ze złapaniem adrenaliny,  największa bariera jest w głowie. Często wychodzimy na parkiet nieskoncentrowani, to nasz błąd. Bo im bardziej jesteś skupiony, tym mecz jest dla ciebie bezpieczniejszy, jest mniejsze prawdopodobieństwo kontuzji. Niestety niejednokrotnie zdarzało się, że ze słabym przeciwnikiem graliśmy jak równy z równym. Mecz rozstrzygał się w ostatnich minutach, a powinien już w pierwszej połowie.

Mówimy o lidze dwóch prędkości.

Kiedy w 2003 r. opuszczałem kraj, zobaczyłem różnicę. Trafiłem do innego świata, a pamiętajmy, że TuS N-Lubbecke to była wtedy druga Bundesliga. To było ryzyko, bo nie wiedziałem, czy uda mi się wybić. Na niemieckim zapleczu zastał mnie większy profesjonalizm niż w polskiej ekstraklasie. I my nadal mówimy o dwóch klubach, naprawdę dobrych, ale dwóch. W Bundeslidze jest osiemnaście drużyn. Te z dołu tabeli to również wysoka półka.

Dlaczego rozgrzewka jest twoim najbardziej znienawidzonym elementem treningu?

Bo w mojej karierze byli trenerzy, u których rozgrzewka trwała 45 minut, czyli prawie połowę zajęć.

A ty pobudzony, po sześciu kawach i Red Bullu, już chciałbyś grać mecz!

Miałem tak w Niemczech, to było straszne! Jestem człowiekiem, który potrzebuje emocjonalnego pobudzenia. A tam było tak, że przed każdym meczem spotykaliśmy się w hali i tak siedzieliśmy sobie popijając kawkę. Te spotkania trochę trwały, więc wychylałem niejedną filiżankę. (śmiech)

KOELN , HALA LANXESS ARENA 29.05.2016 SPORT PILKA RECZNA HANDBALL VELUX LIGA MISTRZOW TURNIEJ FINAL FOUR FINAL KS VIVE TAURON KIELCE - MVM VESZPREM NZ RADOSC CELEBRATION VIVE ZWYCIESTWO TROFEUM THE TROPHY SLAWOMIR SZMAL ( VIVE ) FOT MICHAL NOWAK / 400mm.pl COLOGNE , LANXESS ARENA 29.05.2016 HANDBALL MEN'S VELUX EHF CHAMPIONS LEAGUE FINAL FOUR FINAL KS VIVE TAURON KIELCE - MVM VESZPREM MICHAL NOWAK / 400mm.pl

Po zdobyciu brązowego medalu MŚ, na pytanie: jak będziecie świętować,   odpowiadasz: „Ja będę pił alkohol”.

Reakcje na to były różne. Od: „to przecież ludzkie”, po bardzo krytyczne. Nawet te drugie rozumiem, bo jednak tamtą transmisję oglądały też dzieciaki. Błędem było może  wypowiedzenie słowa „alkohol”. W Polsce kojarzy się ono z 40-procentowym roztworem. W Niemczech to naturalne, że wracasz po wygranym meczu, siadasz i wypijasz piwko. Byliśmy w niesamowitych emocjach, bardzo przeżyliśmy chorwacki turniej i to wspólne piwko rzeczywiście było, podczas wspominek.

Kilkudniowe imprezowanie?

Nie w moim przypadku.

Miałem takiego pecha, że zawsze jak zdobywaliśmy medale, to chorował mi synek. Małżonka była wymęczona i chciałem jak najszybciej wrócić, odciążyć ją. Wiąże się z tym zresztą pewna śmieszna historia.

Dawaj.

Chłopaki z Zagrzebia lecieli do Polski, ja zabukowałem bilet prosto do Niemiec. Na lotnisku okazało się, że zarezerwowałem lot, który… miał się odbyć dopiero za miesiąc. (śmiech)

Czemu zawsze ty? Wracając z Kataru z kolei, zgubiłeś bagaż.

Na szczęście zawsze dowożą go pod dom, nie trzeba się z nim męczyć i go tachać. (śmiech)

Ach te samoloty, często coś się działo. Tu opóźnienia, tam brak wylotu. Pamiętam jak mieliśmy lecieć na ligowy mecz do Hamburga. Zagadaliśmy się z dwoma kolegami, oczywiście przy kawie, i nie wpuścili nas na pokład. Duży stres. Co tu robić? Wypożyczyć samochód? Biec na pociąg? Szczęśliwie okazało się, że za godzinę mamy następny lot.  Wystarczyło jedynie przebukować bilety.

Inna sprawa, że kilkudniowe imprezowanie z tobą mi się zupełnie nie kojarzy. Jesteś uosobieniem profesjonalizmu. Jaki masz poziom tkanki tłuszczowej?

9%. Niedawno konsultowaliśmy się ze specjalistką w tej materii. Powiedziała, że piłkarz ręczny powinien mieć ją na poziomie 10-12%.

W szczypiorniaku nie brakuje panów z brzuszkiem.

To prawda. Sylwetka niektórych nie przypomina wyglądu zewnętrznego atlety – tak to nazwijmy. Ich główne cechy fizyczne to bardzo wysoki wzrost i szerokie ramiona, zasłaniają niemal całą bramkę. Wiele lat temu było tak, że z tyłu stawiało się tego najsłabszego. No bo mały, okrągły. Z czasem zaczęło się to zmieniać.

Dlaczego?

Spowodował to rozwój dyscypliny. Co roku mamy jakąś dużą imprezę. Obciążenia, jakie wynikają z racji rywalizacji w wielkich turniejach, sprawiają, że musisz być dobrze przygotowany fizycznie. Dlatego właśnie  tych naprawdę zapuszczonych panów nie zobaczysz w poważnej fazie zmagań.

Ciebie koledzy wysłali na budę nie dlatego, że byłeś najgrubszy. Chcieli mieć frajdę z rzucania bramek, a ty im ją odbierałeś. Jak już dostawałeś piłkę, było jasne, że nikomu nie podasz.

Pochodzę z małego miasteczka. Była tam drużyna piłki ręcznej, ale wielkiego wyboru nie miałeś. Oczywiście, jak to każdy chłopak, chciałem grać w polu – lubiłem brać udział we wszystkich akcjach. Zrozumiałem, że to nie w porządku. Nikt nie wysłał mnie na bramkę, sam tam stanąłem, bo dotarło do mnie, że gram egoistycznie.

Trenował mnie wtedy tata – nie odpuszczał mi, był bardzo wymagający. Wujek strzegł bramki reprezentacji Polski, razem chodziliśmy na jego mecze (ze szczypiorniakiem związana była też mama Szmala, stryj oraz siostra – przyp. HK). I odkąd pamiętam miałem z tyłu głowy to, że najwięcej frajdy sprawia mi jednak odbijanie piłek.

W eksperymencie „Laboratorium Pro” zamieniliście się fuchami ze Zbigniewem Małkowskim. Nie chce mi się wierzyć, że był to twój pierwszy raz na piłkarskiej bramce.

Nie do końca. Stałem, ale bardzo krótko. Grałem wówczas jednocześnie w rękę, i w nogę. Szczerze? Futbol był dla mnie zbyt nudny, tam nie ma tylu akcji. Tak sobie stałem i myślałem: „cholera, co tu robić?”.

Skończyłeś Wyższą Szkołę Trenerów Sportu. Ale próżno cię szukać w sztabie szkoleniowym, który wyleciał do Francji.

Umówiliśmy się z selekcjonerem, że na razie będę zajmował się bramkarzami jedynie podczas zgrupowań w Polsce.

Licencjat wręczył ci prof. warszawskiej AWF Henryk Norkowski. 2,5 roku temu dość ciekawie odniósł się do twojej rywalizacji z Marcinem Wicharym. Stwierdził, że Wichary przed laty był od ciebie szybszy, dlatego… ty zrobiłeś większą karierę.

Bramka to dość specyficzna pozycja. Zarówno ja, jak i Marcin gramy głównie na refleks. Wraz z latami spędzonymi na parkiecie przychodzi doświadczenie. Wiesz kiedy iść o tempo szybciej, a kiedy lepiej poczekać na piłkę. Są bramkarze, którzy od początku grają  ustawieniem – patrz Adam Malcher, człowiek pokaźnych warunków fizycznych. W jego przypadku totalną bzdurą byłoby bieganie w obrębie bramki. W ten sposób jedynie pokazywałby atakującym, gdzie mają rzucać. Potworzyłyby się dziury.

Na stare lata do Rhein-Neckar Lowen trafił twój bramkarski wzór – Tomas Svensson. Czasami nie masz chwili wytchnienia na własne życzenie. Raz zamiast wybrać się na wakacje, wolałeś jechać za własną kasę do Szwecji na konsultacje ze znanymi specjalistami od bronienia.

Chciałem się rozwijać, a zawsze podobał mi się szwedzki styl gry bramkarzy. Myślałem też o przyszłości i pracy trenera. Podpatrywałem alternatywne  treningu, nie tylko bramkarskiego. To był duży camp zorganizowany pod każdą pozycję. Na miejscu spotkałem trenera, który przyjeżdżał później do mnie do „Lwów” i stał się moim mentorem.

Chyba nie musiał motywować cię do pracy? Zaniedbać możesz ogród, ale nie swoją formę.

Widział, że jestem bardzo pracowity, ale ilekroć przyjeżdżał, naprawdę dawał mi w kość. Cupić za każdym razem się śmiał: „O, przyjeżdża Klas. «Kasy» przez trzy tygodnie nie będzie”. Bo wtedy na trening naprawdę chodziły zwłoki. Miałem problem z dokładnym podaniem piłki, wybiciem. Później łapałem jednak taki gaz, że byłem nie do zatrzymania.

Sam wypad do Szwecji wiele mnie nauczył, to był gigantyczny krok do przodu. W końcu, w następnym roku udało mi się zdobyć tytuł najlepszego zawodnika świata.

Jakie to uczucie, odbierać takie wyróżnienie i być zmiennikiem w klubie? Z tego co kojarzę, Henning Fritz był wtedy pierwszym wyborem „Lwów”.

A mnie się wydaje, że graliśmy po równo, jak nie ja więcej. Mniejsza z tym.

W piłce ręcznej zwykle nie ma tak, że ktoś jest pierwszym, ktoś drugim wyborem. Oczywiście są trenerzy, którzy jasno określają „jedynkę”. Moja filozofia zawsze była następująca: „nieważne czy stoję, czy siedzę, liczy się zwycięstwo zespołu”. Ego odkładało się na półkę i kiedy zachodziła taka potrzeba, wskakiwało się na bramkę i pomagało drużynie. Z Fritzem byliśmy w naprawdę dobrych relacjach.

W reprezentacji początkowo pełniłeś rolę zmiennika starszych: Andrzeja Marszałka, Artura Górala i Rafała Bernackiego. Przypomina mi się historia Łukasza Surmy. Jako junior pozwolił sobie na wcinkę. Broniący Mariusz Mucharski przez kilka następnych miesięcy ostro dawał mu się we znaki.

Ja nie zwracałem uwagi na złośliwości. Miałem przede wszystkim założenie, żeby być lepszym. Nikt nie wyobrażał sobie, że chłopak z Zawadzkich może się wybić i dostać do reprezentacji. Ja mocno w to wierzyłem, walczyłem, bardzo ciężko pracowałem. Zadebiutowałem w kadrze w wieku 18 lat.

19 sierpnia 1998 r. Pamiętasz swój chrzest?

Wiesz co, tych chrztów było tyle…

Słyszałem o różnych piłkarskich. Od klasycznego wypicia ciurkiem piwa, przez niewygodne pytania (kto jest największym drewnem?, żona którego z kolegów najbardziej ci się podoba?), po walkę z wężem.

Jeden był szczególny, chłopaki faktycznie się postarali. Była cała procedura. Najpierw pisało się podanie do komisji, musiała je przyjąć. Potem siedziałeś przed swoją koszulką i trzeba było zmierzyć się z tym, co dla ciebie przygotowano. Zła odpowiedź lub jej brak skutkowały punktami karnymi, które później się kumulowały. Chłopaki chcieli, żebym zapamiętał ten chrzest do końca życia. (śmiech)

Bywały i bardziej standardowe.

Czyli?

Czyli po prostu ściągało się spodnie i byłeś oklepywany w dupę. (śmiech) Tak najczęściej kończy się chrzest w piłce ręcznej. Trzeba mocno zagryźć zęby. Nie wstrzymują ręki.

Kiedy debiutowałeś w reprezentacji, Adam Morawski i Mateusz Kornecki zaczynali składać pierwsze zdania. Teraz to nasz drugi i trzeci bramkarz.

I bardzo dobrze, że pojechali do Francji, muszą się ogrywać na wielkich imprezach! Adam rozegrał znakomite mecze w Lidze Mistrzów, Mateusz niejednokrotnie pokazał się w lidze. Dla tej grupy sukcesem będzie wyjście z grupy. Możliwość rozegrania trzech kolejnych spotkań, z mocnymi drużynami, to dla chłopaków bezcenna rzecz. Za pasem eliminacje, za 3,5 roku igrzyska, każdy liczy na kadrę. Ważne, żeby jej członkowie przestali patrzeć na rywali jak na gwiazdy, tylko starali się rywalizować z nimi jak równy z równym.

„Z reprezentacja się nie kończy, to reprezentacja żegna ciebie” – powiedziałeś ostatnio.

I ciężko tu cokolwiek dodać. Kadra była dla mnie zawsze wielkim wyzwaniem. Rozmawiałem z Tałantem. Jeżeli zajdzie taka potrzeba i uzna, że jestem w stanie pomóc drużynie, chętnie się stawię. Nie wiem jednak, czy – odpukać – kontuzja Malchera, to wystarczający powód by wzywać Szmala. Są młodzi, muszą zbierać doświadczenie. A jeśli  chodzi o eliminacje ME? Wiesz, ciężko brać gościa, tylko dlatego, że nazywa się Szmal, gdy  jakością gry już trochę odstaje.

Polska Wroclaw 29.01.2016 Hala Stulecia ul. Wystawowa 1 2016 EHF Mistrzostwa Europy Mezczyzn w pilce recznej mecz o 7 miejce pomiedzy Polska vs Szwecja Na zdjeciu: Slawomir Szmal poland #1 Foto: Sebastian Borowski / 400mm.pl Poland Wroclaw 29.01.2016 Century Hall st. Wystawowa 2016 Handball Men's EHF Euro 2016 Poland match for 7th place between Poland vs Sweden On the picture: Slawomir Szmal poland #1 Photo: Sebastian Borowski / 400mm.pl

Trener Dujszebajew potrafi wydrzeć się na legendę?

Na każdego. Są trenerzy, którzy używają ostrych, twardych słów. Ważne, aby drużyna uwierzyła, że jest cień szansy, by zwyciężyć.

Jak wy z Veszprem.

Piłka ręczna to niewyobrażalne nerwy. Czasem wchodząc pod prysznic mijasz kolegów i nie wiesz, czy ktoś płacze, czy się śmieje.

Po starciu z HC Prvo Dujszebajew zaciekle bronił Mateusza Kusa. Zawzięcie pytał dziennikarzy: „Co on wam zrobił, że wciąż na niego narzekacie?!”.

Bo prawda jest taka, że bez takich jak Mateusz, bramkarz by nie istniał.

Sportowcy najgorzej znoszą wywiady, w których krytycznie podchodzi się do ich występów. Ciebie nigdy nie denerwowało, że Szmal jest święty i nie pisze się o nim złego słowa? Obrywał twój zmiennik, Kus, Grabarczyk, ale nigdy ty. Nawet jak niczego nie odbiłeś.

Nie wiem, czy jest tak, że Szmala się nie dotyka. Wiem natomiast, że jestem dla siebie najsurowszym krytykiem. Oceniam każdy mecz, jaki zagrałem i uwierz mi, że tych, za które wystawiłem sobie dobrą notę, było bardzo mało. Zwykle mam do siebie mnóstwo uwag.

Skoro sukces bramkarza zależy od środkowych bloku, warto tworzyć z nimi zgraną paczkę. Tylko jak lubić kogoś takiego jak Oliver Roggisch…

On robił wokół siebie taki PR brutala, świra. Zwłaszcza w Niemczech. A poza boiskiem? Mega pozytywny chłopak, który potrafił żartować w drużynie.

Jeżeli miałbym wskazać parę, z którą grało mi się najlepiej, postawiłbym na Norwegów: Myrhol-Lund. W reprezentacji świetnie współpracowało mi się z Arturem Siódmiakiem i Michałem Jureckim.

Spotkałeś w swojej karierze bramkarza, z którym za Chiny nie mogłeś się dogadać? Wspominany Małkowski miał nie podawać ręki rywalizującemu z nim Pilarzowi.

Ja jestem osobą, która w żadnym wypadku nie szuka konfliktów. Ktoś musi naprawdę głęboko zajść mi za skórę, żebym stracił z nim kontakt. Ale jak już to nastąpi, bardzo trudno odzyskać moje zaufanie. Miałem jednak szczęście do kompanów. W Warszawiance Wichary, w Wiśle Andrzej Marszałek…

A z Wyszomirskim dzieliliście pokój na zgrupowaniach.

Na reprezentacji głównie mieszkałem z bramkarzami, w klubach było podobnie. To najlepiej pokazuje, że nie ma między nami niezdrowej rywalizacji.

Dla „Wyszy” jesteś idolem.

Czasami rozmawiamy o religii. Głównie o tym, co dzieje się w kościele. Piotrek jest osobą naprawdę głęboko wierzącą.

W Rio zagrał fenomenalnie z Chorwacją.

I z Danią.

Z Chorwatami miał 48% skutecznych obron. Po spotkaniu wyznał, że modlił się przed i w trakcie meczu. Ciebie również poprosił o modlitwę. O co, o wynik?

O wynik się nie modlę. Wiem, że przeciwnicy też proszą o korzystne rozstrzygnięcie. Nie chcę, żeby dochodziło do konfliktu u Boga. (śmiech)

Wychodząc na boisko bardzo często robię znak krzyża. Myślę o tym, żeby nikomu nie stała się krzywda. Jako młody zawodnik zerwałem wiązadło krzyżowe. Mogło to oznaczać koniec kariery, szczególnie w tamtych latach. A to nasz zawód, z tego żyjemy. Zawieszenie butów na kołku z powodu kontuzji, to najgorsze co może spotkać sportowca.

Bo na kasie byś się raczej nie widział?

Oj nie, bardzo ciężkie zadanie. W ramach akcji „Szlachetna Paczka” byłem za kasą w Lewiatanie i muszę przyznać, że podziwiam panie, które siedzą i stukają w te wszystkie klawisze. Muszą znać mnóstwo numerów, a klientów mnóstwo i nie zawsze są mili. Poza tym, jak tu się nie garbić? (śmiech)

Rozmawiał HUBERT KĘSKA

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

5 komentarzy

Loading...