I znowu się nie udało. Reprezentacja piłkarzy ręcznych przegrała drugi raz z rzędu na MŚ, tym razem 24:28 z Brazylią. O ile w pierwszym spotkaniu z Norwegią (20:22) „biało-czerwoni” pokazali naprawdę niezły handball, o tyle dziś byli zdecydowanie gorsi od „Canarinhos”. Najlepiej świadczy o tym przebieg meczu: 0:5, 4:10, 9:15, 20:26.
W starciu ze Skandynawami wspaniale bronił Adam Malcher, który nawiązał poziomem do Sławomira Szmala z najlepszych lat. W sobotnie popołudnie zawodnik Gwardii Opole nie istniał, odbił zaledwie 2 z 17 rzutów rywali. Sześć metrów przed nim stał Piotr Chrapkowski, szef naszej defensywy. Doświadczony piłkarz ręczny, w przeszłości gracz Wisły Płock, obecnie Vive Tauronu Kielce. Niestety, ten chłopak zagrał dziś katastrofalnie. Artur Siódmiak po pięciu drinkach prosto z wakacji z nogą w gipsie spisałby się w defensywie lepiej. Brazylijczycy robili z „Chrapkiem” i kierowaną przez niego obroną co chcieli.
Co ciekawe, prym w zdobywaniu bramek dla naszych rywali wiódł zawodnik z… Płocka. Jose de Toledo rzucił aż osiem goli. Wspaniale wykorzystał wiedzę o rywalu, którą zdobył przez miesiące gry dla Wisły w PGNiG Superlidze. Pytanie: czy po takim występie koledzy z klubu nadal będą go uwielbiać? Przynajmniej do dziś Jose uważany był za dobrego ducha płockiej szatni…
A skoro mowa o naftowym klubie: warto wywołać do tablicy Michała Daszka. Najlepszy zawodnik z pola ze spotkania z Norwegią tym razem kompletnie nie sprawdził się w ataku. Wykorzystał zaledwie dwie z sześciu prób, tym samym stając się kolejnym doświadczonym graczem – po Malcherze i Chrapkowskim – który w sobotę zagrał zdecydowanie poniżej oczekiwań.
Żeby jednak być sprawiedliwym, trzeba napisać, że nie tylko Daszek dał ciała w ofensywie. Z przodu na niezłym poziomie grali tylko leworęczny rozgrywający Paweł Paczkowski (6/7), kapitan drużyny Mateusz Jachlewski (4/4) i Paweł Niewrzawa, który zaliczył bodaj 6 czy 7 asyst. Cała reszta reprezentantów zaprezentowała w ataku padakę.
Oczywiście: porażka z Brazylią nie może dziwić. W końcu ta drużyna występując w niemal identycznym składzie pokonała Polaków na igrzyskach w Rio de Janeiro, a przecież wtedy mieliśmy dużo mocniejszy zespół. Bardziej niż przegrana z „Canarinhos” boli styl gry „biało-czerwonych”. W ataku nie mieliśmy pół pomysłu na minięcie agresywnej, wysuniętej obrony rywala. W tyłach, zamiast pokazać determinację, walkę i charakter, skupiliśmy się głównie na podziwianiu efektownych rzutów południowców, a tych – trzeba to przyznać – nie brakowało.
Po dwóch spotkaniach mistrzostw świata Polska jest w kropce. By awansować do 2. rundy turnieju, najpewniej będziemy musieli wygrać dwa z trzech meczów jakie nam pozostały. Z gospodarzami mundialu i jego faworytami Francuzami nie damy sobie rady, trzeba to jasno powiedzieć. Z solidną w europejskiej skali „Sborną” owszem, można podjąć walkę, ale jeśli zagramy tak, jak z Norwegią. Jeżeli natomiast nawiążemy w poniedziałek “formą” do dzisiejszego występu, to nie mamy czego szukać na parkiecie, taka jest smutna prawda…
Fot. FotoPyk