Jeszcze parę lat temu na pytanie “Messi czy Cristiano?” padała odpowiedź Ronaldo i nie, nie oznaczało to, że oddawało się głos na Portugalczyka. Luis Nazario de Lima, czyli brazylijski Ronaldo, dorobił się takiej rzeszy fanów, że spokojnie mógłby osiedlić nimi teren Słowenii. W ogóle się temu nie dziwimy – gość był fenomenalny.
Szybkość, wykończenie, fantazja boiskowa… Jego atuty można by wymieniać w nieskończoność. To jeden z tych grajków, którzy mogli sobie pozwolić absolutnie na wszystko, bo praktycznie wszystko im wychodziło. Lubił kontrowersje, a najbardziej, gdy one kręciły się wokół niego. Grał w Interze – przeszedł do Milanu. Czarował w Barcelonie – zamienił ją na Real Madryt. Mimo to wciąż cieszy się uwielbieniem zarówno wśród niektórych kibiców niebiesko-czarnej dzielnicy Mediolanu, a także w Barcelonie. Genialny piłkarz.
Odchodząc do Milanu Ronaldo był już dawno po drugiej stronie rzeki i prawdopodobnie zdawał sobie sprawę, że to jego ostatnie podrygi w Europie. Priorytety w jego życiu nieco się zmieniły. Zamiast skupić się na piłce – wolał żyć. Stąd poważna nadwaga, która w Milanie była naprawdę spora. Pierwszy sezon we Włoszech nie był aż tak zły, ale drugi – dramat. Przeleżał go głównie w gabinetach lekarskich. Później strzelał już co najwyżej na krajowym podwórku i szybko wypisał się z futbolu na najwyższym poziomie. Zdecydowanie za szybko.
Dlaczego wspominamy Ronaldo akurat dziś? Ano dlatego, że równe osiem lat temu strzelał swoje ostatnie bramki na Starym Kontynencie. 13 styczeń, rok 2008. Milan podejmuje Napoli, jakby nie patrzeć – klasyk ligi włoskiej. Ten zimowy wieczór należał do zawodników pochodzących z „Kraju Kawy“. Dublet ustrzelił sam Ronaldo, a po jednym walnęli sobie Kaka i młody wilk, Alexandre Pato. Do kanonady przyłączył się jeszcze Clarence Seedorf i Milan pokonał neapolitańczyków 5-2. Jeszcze liczyliśmy na to, że Ronaldo wróci do formy i wciąż będzie strzelał w Europie…