Uwielbiamy patrzeć na indywidualne akcje, rajdy, gdy cały zespół przeciwnika próbuje odebrać piłkę zawodnikowi, lecz każdy rywal na drodze ma znaczenie mniej więcej takie jak – nie przymierzając – pachołek. Mimo że Hatem Ben Arfa nie nastrzelał w swojej karierze oszałamiającej liczby bramek, to są one z reguły ładne. A ten zdobyty kilka lat temu – ocierający się o geniusz.
Francuz pochodzenia tunezyjskiego to bardzo ciekawy przypadek. W klubach idzie mu w kratkę: Newcastle dobrze, Hull słabo, Nice pięknie, PSG beznadziejnie. W barwach „Srok“ prezentował się najlepiej przez pierwsze kilkanaście miesięcy, a potem chciał odejść w zimowym okienku, ale nie mógł, bo grał w tamtym sezonie już dla dwóch zespołów, więc odesłano go do „Klubu Kokosa“ i Ben Arfa pół roku spędził na rozdawaniu autografów małym dzieciom i chodzeniu na różnego rodzaju eventy. Zanim do tego doszło, zdobył możliwe jedną z najlepszych indywidualnych bramek. Dostał piłkę na własnej połowie i pobiegł. Minął jednego, drugiego, trzeciego… aż stanął oko w oko z golkiperem i zachował zimną krew. Cudo.