Ojciec Agnieszki Radwańskiej to facet, który od zawsze miał swoje zdanie, z reguły kontrowersyjne. Dlatego w poniższej rozmowie nie waha się mocno krytykować trenera “Isi” Tomasza Wiktorowskiego. Zapewnia też, że gdyby druga jego córka, Ula, nie miała problemów ze zdrowiem, to awansowałaby do… finału wielkoszlemowego turnieju. Mało? To jeszcze wątek polityczny: Piotr Robert Radwański nie ukrywa, że wspiera dobrą zmianę i nie lubi “KOD-u”.
Minęło prawie pięć lat od kiedy przestałeś pracować z Agnieszką.
Nie aż tyle. W połowie 2012 roku przestałem jeździć na turnieje, ale wciąż z nią trenowałem. W styczniu 2013 roku, po treningach ze mną, “Isia” poleciała do Australii i wygrała dwa turnieje. Potem zobaczyłem na czapeczce pana Tomasza Wiktorowskiego pewną firmę i powiedziałem: bawcie się sami.
Decyzja o rozstaniu była dobra?
Z perspektywy czasu sądzę, że trzeba było coś zrobić. Ale dalej uważam, że jest problem. Chciałbym, żeby moja córka była numerem 1 i wygrała wielkiego szlema, a przy ludziach, którzy są wokół niej, jest to trudne. Ale jest na tyle utalentowana i gra tak świetnie, że pomimo tej ekipy, jest w stanie to osiągnąć. To tak, jak ze Stalinem: ZSRR nie wygrał wojny dzięki Stalinowi, tylko mimo Stalina.
Ekipa jest zła? Przecież Agnieszka wygrywa…
Mogłaby jeździć na turnieje z moim świętej pamięci dziadkiem i byłoby podobnie. Mantra jest ta sama od lat: Agnieszkę stać na lepszą ekipę. Stać ją na każdego trenera.
A jak wyglądają wasze relacje?
Rodzinne są normalne, nie ma o czym mówić. Sportowo nie mamy żadnego kontaktu. Ja nie chcę się za bardzo wychylać i komentować spraw tenisowych, bo i po co? To jest dla mnie trudna sytuacja: jako ojciec nie mogę jej krytykować, a jako trener – muszę. Bo nikt z trenerów, ani dziennikarzy nie analizuje jej meczów. A trzeba pisać prawdę: jeśli ma piłki setowe, meczowe, a potem przegrywa, to ktoś jest winien: najczęściej trener. Po dwóch porażkach w ekstraklasie piłkarzy wyrzuca się trenera. I jeszcze te wszystkie analizy: kto „puścił bąka lewą stroną”, a kto miał krzywo skarpetkę. A po meczu tenisowym cisza: porażka i nie mówimy o tym więcej.
Załóżmy, że team Agnieszki wygląda trochę inaczej, a ty jesteś jego szefem. Zwolniłbyś Tomasza Wiktorowskiego?
Ja bym go zwolnił trzy lata temu, błyskawicznie. Niemal od razu, i to z wielkim hukiem. Ale niestety, team wygląda inaczej i ja nie mam na pewne rzeczy wpływu. Proszę pamiętać, że zawodniczka się starzeje, a kariera trwa bardzo krótko. Zmarnowanie roku, dwóch, czy trzech to jest cała epoka.
Ale przecież Agnieszka jest cały czas w pierwszej piątce, a nawet trójce rankingu…
Prawda, ale pamiętajmy, że najgorszy w sporcie jest minimalizm, gdy komuś wystarcza, że jest w piątce, dojdzie do ćwierćfinału, czy półfinału szlema i parę milionów dolarów rocznie wpadnie na konto. Z dobrym trenerem Agnieszka byłaby liderką rankingu i wygrywałaby szlemy. Jestem o tym święcie przekonany. Ale ja to mówię od lat. Już nie ma Sereny, której nie dało się ograć. Teraz liderką jest Angelika. To ja pytam: czemu nie Isia, tylko koleżanki, z którymi jeździła na wakacje? I tylko tatuś krytykuje, a wszyscy inni boją się otworzyć gębę…
Jak to się stało, że akurat poza Sereną liderkami były dziewczyny z Polski?
Przypadek. Trochę szczęścia. Może też kwestie ambicji i rywalizacji między dziewczynami.
To Agnieszka nie ma ambicji?
Ależ ma, jasne że tak. Nie wiem tylko, czy jej ekipa też…
Jak wpływa sukces i duże pieniądze na rodzinę?
Nie widzę wpływu. Na szczęście chyba dalej jesteśmy normalni.
A czemu wyniki Uli są nienormalne? Co się dzieje z jej karierą?
Ja to widzę tak: obie dziewczyny zrobiły karierę, nie tylko Agnieszka. Ula dotarła do 28. miejsca w rankingu, tylko potem zaczęły się jej kłopoty ze zdrowiem. No i niestety wymyśliła sobie chorwackiego trenera. Te zmiany nie wyszły jej na dobre. Teraz jest coraz lepiej. Oby 2017 był dla niej dobry.
To tylko pech, czy może błędy, albo niewłaściwy charakter?
W zawodowym sporcie trzeba mieć końskie zdrowie. Niestety, Ula zawsze miała jakieś kłopoty. Możliwości ma gigantyczne, takie same jak Agnieszka. Bez wątpienia to zawodniczka na pierwszą dziesiątkę rankingu. Ale do tego trzeba grać regularnie, mieć kondycję maratończyka i siłę sztangisty. Jeśli tylko będzie zdrowa, błyskawicznie wskoczy do dwudziestki.
Nie jest za późno?
Skąd! Jest wiele przypadków tak zwanych późnych karier, dziewczyny wracały po chorobie, czy po urodzeniu dziecka i osiągały szczyt. Ula jest bardzo ambitna, czasem za bardzo. Będzie walczyć.
Czy problemem w przypadku Uli nie jest próba dorównania starszej i lepszej siostrze?
Nie, rywalizacja raczej ją mobilizuje. Na pewno nie ma zazdrości czy zawiści między dziewczynami. One grają od dziecka i znają się jak łyse konie. Ich wspólne treningi to był optymalny układ. Długo to się sprawdzało, graliśmy tak przez 15 lat. Potem jednak nasze drogi się rozeszły.
Naprawdę nie ma między nimi zazdrości?
Absolutnie! Są różne emocje i sportowa rywalizacja. Zazdrość? Ja zazdroszczę na przykład, że ktoś ma fajny samochód, bo ja też mam fajny, ale tamten mi się bardziej podoba. Na pewno nie ma między nimi nic negatywnego. Ulę cechuje nadmierna motywacja, ona za bardzo chce. I to ją czasem niestety gubi. Ale proszę pamiętać, że Isia zawdzięcza swoją karierę Uli. W 90 procentach gra tak, jak gra, dzięki młodszej siostrze.
Nie trenujesz z córkami, ale też z nikim innym…
Mam chory staw biodrowy, czeka mnie operacja. Żałuję, bo kontuzję mam od tenisa, a nie od seksu. Teraz pół dnia spędzam na rehabilitacji. Pocieszam się tym, że jestem w dobrym towarzystwie, bo taki Jimmy Connors ma oba biodra do wymiany, a ja tylko jedno…
Kiedy wrócisz do zdrowia, planujesz też powrót do touru?
Takie jeżdżenie po świecie trochę mi się przejadło. Raczej wolałbym pracować tutaj, na miejscu z kimś młodym i zdolnym.
Podobno miałeś też propozycję, żeby zostać ministrem sportu?
Były takie rozmowy, ale nie mogłem przyjąć tej oferty. Mam związane ręce, dopóki moje córki grają zawodowo. Po co ludzie mają mówić, że robię to, czy tamto ze względu na dziewczyny. Nie będę wychodził przed szereg. Gdy dziewczyny za jakieś pięć lat skończą karierę, wtedy chętnie pójdę w politykę, albo pracować w Polskim Związku Tenisowym.
Ludzie i tak gadają…
Jasne. Zwłaszcza, gdy zacznę mówić o polityce, co się nie wszystkim podoba. Zawsze miałem zasadę, którą wpajałem córkom: nie mieszajcie się do polityki. Złamałem ją po katastrofie smoleńskiej i przestałem myśleć takimi kategoriami. Na razie cieszę się z dobrej zmiany i tego, że teraz to moi koledzy trzymają lejce.
Czy jest szansa na „dobrą zmianę” także u Agnieszki?
Nie sądzę. To jest uzależnione już nie tylko od Agnieszki, ale też od jej narzeczonego Dawida. Przecież jego do teamu sprowadził Tomasz Wiktorowski. Nie wydaje mi się, żeby teraz Dawid namówił Agnieszkę na zmianę trenera.
Czy Dawid Celt jest dobrym kandydatem na zięcia?
Nie mam o nim złego zdania. Sprawia wrażenie dobrego, porządnego chłopaka. Oczywiście, znałem go wcześniej, ale o ich związku dowiedziałem się z mediów. To dość typowe, często tenisistki wiążą się z trenerami, czy sparingpartnerami.
To chyba wolisz, że Agnieszka wybrała sparingpartnera.
No, to już by było po wszystkim…
Jak to jest być ojcem gwiazdy?
To ma swoje plusy i minusy, jak wszystko. Ale generalnie uważam, że media w Polsce za dużo milczą na temat tenisa. Agnieszka jest wielką gwiazdą na całym świecie, a w kraju mówi się o niej stosunkowo mało. Więcej mówi się o innych sportowcach, często z dyscyplin niszowych, których nie ogląda nikt na świecie. Fajnie, że ktoś jest mistrzem świata w cymbergaja, ale nie powinno się go stawiać na tym samym poziomie, co tenisistkę z Top 3 rankingu WTA, najbardziej znaną Polkę na świecie. Dziwię się, że media traktują ten sport po macoszemu, bo regularnie w tenisa gra kilkaset tysięcy ludzi w Polsce.
Może jedna Agnieszka to za mało…
Nieprawda! Zauważ, że na przykładzie jednego Adama Małysza media pociągnęły zupełnie niszową dyscyplinę do niebotycznych rozmiarów, nauczyły społeczeństwo machania flagami, zasad lotu i telemarku. A ten sport uprawia kilkaset osób na świecie… Czyli jednak można.
Kształtowałeś córki od najmłodszych lat, jako ludzi i jako sportowców. Teraz nie masz na nie żadnego wpływu. Czy to boli?
To chyba normalne, przecież to są dorosłe kobiety. Tak jest świat ułożony: synów wychowuje się dla siebie, a córki dla kogoś. One już dawno wyleciały z gniazda. Dziś już nawet nie mieszkają w Krakowie, tylko w Warszawie. Ale wydaje mi się, że czym skorupka za młodu… i że po prostu będą dobrymi ludźmi, kiedyś dobrymi matkami.
Boisz się o nie?
Boję się o ich zdrowie. Skoro ja nabawiłem się nieodwracalnego urazu biodra przez grę na twardych kortach, to martwię się, co będzie z nimi, skoro grają dużo więcej niż ja. Bo w tenisa to trzeba grać dwa razy, ale w tygodniu, a nie dziennie! I to jeszcze na betonie…
Jesteś szczęśliwy?
W sumie tak. Gdybym nie miał ambicji, siedziałbym i cieszył się z każdego wygranego meczu. Nie miałbym pewnie też żadnych uwag do Tomka Wiktorowskiego. Ale niestety, albo stety, ja mam ambicję.
Agnieszka na przykład miała ambicję, żeby wystąpić w rozbieranej sesji dla „Sports Illustrated”. Czy to był błąd?
W każdej sytuacji są plusy i minusy. Bardzo ostro zareagowała pewna znana zawodniczka. Dla mnie to śmieszne, że ktoś krytykuje Agnieszkę za takie zdjęcia, a sam reklamuje lichwę! Była też taka akcja „Nie wstydzę się Jezusa”, w której Isia uczestniczyła. Pan Terlikowski po zdjęciach bardzo ostro zabrał głos, co spowodowało, że Agnieszka została z akcji wyrzucona. Cieszę się z tego, bo dowiedziałem się, co to za człowiek. Nie mam do niego szacunku, choć jest niby z mojego obozu.
A tobie podobały się te zdjęcia?
Po pierwsze: to nie były żadne pornograficzne zdjęcia, tylko element dużej akcji promującej zdrowy tryb życia. Agnieszka za sesję nie wzięła ani grosza. Uważałem i uważam, że to było niepotrzebne, ale nie ma tego złego. Ja o sesji dowiedziałem się z mediów. Zdjęcia były w porządku, choć trochę szmirowate. Dla ojca to trochę ciężki temat, ale nie mam z tym problemu.
Podobno rozebrała się na złość tobie.
Jasne, wszystko można pod to podciągnąć… Jak odpadła w pierwszej rundzie na igrzyskacg, to też na złość tatusiowi, który siedział na trybunach z nową partnerką.
Polska idzie w dobrym kierunku?
Oczywiście że tak, chociaż jest to długa i wyboista droga. Wbrew temu, co mówi KOD, demokracja jest i ma się dobrze. Ich marsze są według mnie wyrazem strachu przed rozliczaniem tego, co działo się przez ostatnie lata. Gdyby nie było demokracji, zamiast wolnych mediów mielibyśmy na ulicach policję, skutecznie blokującą wszelkie demonstracje. Ja już to przeżyłem na własnej skórze.
Opozycja nie ma racji?
Rozumiem merytoryczne działania opozycji. Ale KOD, który mówi, że nie ma demokracji, to tak, jakby ktoś wyszedł i mówił, że chodzimy na rękach. To jest absurd. Ludzie od lat byli uczeni przez media, że PiS to zło i trzeba się go bać. Przez lata robili to starzy ubecy, teraz zastąpili ich inni, ale stosują te same metody. A jednocześnie jest mnóstwo problemów. Na przykład Warszawa: przez lata była grabiona przez obcych, teraz od ćwierć wieku grabią ją swoi. To oburzające. W Krakowie też są takie sprawy. Nagle odnajdują się spadkobiercy i zabierają kamienice.
Zawsze ciągnęło cię do polityki…
Prawda. Nie uczestniczę aktywnie w życiu politycznym, ale jestem do dyspozycji. Ja się uaktywniam w czasach kryzysu, tak, jak po Smoleńsku. Podziały w społeczeństwie są tak głębokie, że zjednoczyć nas może chyba tylko agresja z zewnątrz. A tego byśmy nie chcieli.
Krytykujesz KOD i opozycję, ale nie powiesz chyba, że PiS nie popełnia błędów?
Cóż, kuleje polityka informacyjna, to typowy błąd prawicy. Pan Kurski się stara, chyba się uczy. Ale do ludzi trzeba trafiać nie tylko w taki siermiężny sposób. Zawsze mówiło się, że prawica to patriotyzm, a lewica to wysoka kultura. A mi chodzi o to, żeby kultura i sztuka były robione z klasą, na wysokim poziomie, a jednocześnie z zachowaniem zasad patriotycznych. Tego jeszcze nie ma. Chciałbym też, żeby szybciej szło rozliczanie poprzedników i otwieranie dokumentów IPN.
Wraku tupolewa też jeszcze nie ma.
Nie ma, ale prawda jest taka, że nic z tym nie możemy zrobić. Wrak ma obce mocarstwo i jak nie będzie chciało, to nam nie odda. I tyle.
Poprzednie rządy można za coś pochwalić?
Osiem czy dziewięć lat temu była wielka nadzieja na koalicję PO-PiS. Po obu stronach byli zwolennicy takiego sojuszu, ale zostało to storpedowane. To był kluczowy błąd polskiej polityki. Te podziały mogły być sztucznie tworzone. Wrócę do IPN – historię Polski trzeba napisać od nowa i niektórym to się nie spodoba, bo w poprzedniej wersji wyglądali lepiej. Żeby nie było, mam wielu przyjaciół w PO i Nowoczesnej, choćby Jurka Meysztowicza. Można się spierać i dyskutować, ale trzeba pamiętać o zasadach dobrego wychowania. I to charakteryzuje prawicę. Mnie nauczono szacunku: zawsze ustąpię starszej osobie, nie będę przerywał, takie podstawy. W dyskusji politycznej też to powinno obowiązywać. Czy na przykład Janusz Palikot o tym pamiętał?
Co masz na myśli, mówiąc o pisaniu historii od nowa?
Prawdę. Weźmy takiego Lecha Wałęsę. On, obejmując urząd prezydenta, powinien powiedzieć: „miałem problem, coś podpisałem, ale odciąłem się od tego. Przepraszam”. Wracam do tego, o czym mówiłem przed chwilą: gdyby ten człowiek był nauczony, miał kindersztubę, dziś nie byłoby problemu, nie powstawałyby na ten temat książki… A tak piszemy historię na nowo, prawdziwą.
Jedni przytakną, inni powiedzą: nieprawda.
Z dokumentami się nie dyskutuje. W książce profesora Cenckiewicza jest 500 przypisów. To twarde dokumenty. Dlaczego nie miał procesu? Bo nie napisał ani jednego nieprawdziwego zdania. Tak to trzeba pisać: żeby każde zdanie było niepodważalne.
Opozycja powie, że równie szczegółowy jest raport Millera.
Raport został napisany do fałszywej tezy. Teraz pracuje nowa komisja, która ciągle odkrywa nowe fakty. Na razie dostaliśmy od Szwedów nowe nagrania z Tupolewa. Ja czekam na pełny raport, napisany tak szczegółowo, jak książki Cenckiewicza. Bo w raporcie Millera można podważyć każde zdanie.
Smoleńsk bardzo cię poruszył.
Trudno, żeby było inaczej, to kluczowe wydarzenie w najnowszej historii Polski, które obudziło moją aktywność polityczną. Po katastrofie oburzało mnie zachowanie ludzi w kawiarniach: niektórzy sobie żartowali, śmiali się z nas, rechotali, puszczali samolociki. Dla mnie było niewiarygodne, że to są Polacy, ludzie, mówiący takim samym językiem, jak ja. Cóż, po prostu ludzie są różni, Ja pod koniec lat siedemdziesiątych chodziłem do V Liceum, najlepszego w Krakowie. I też miałem jednego kolegę, który był święcie przekonany, że Polaków w Katyniu zabili Niemcy.
Wygląda na to, że dziś jedyne, co łączy Polaków, to sport…
Zwłaszcza walki w klatce bardzo łączą zawodników, szczególnie w parterze… Ale poważnie mówiąc, lubię MMA i dlatego nie podoba mi się to, co się teraz dzieje. Walka Pudzianowskiego z Popkiem? To nie jest normalna walka, raczej coś w stylu meczu pokazowego. Pudzian jest fajnym, inteligentnym gościem, problem w tym, że nie potrafi się bić. To nie ma nic wspólnego ze sportem. Dlatego się zraziłem do polskiego MMA.
Co robisz w Radzie Sportu?
Pomagam ministrowi sportu, chciałbym naprawić polski tenis, bo sytuacja w PZT jest koszmarna. W Radzie są dwa typy ludzi – jedni chcą reformować sport w Polsce i na całym świecie: wizjonerzy. Ich słowa mnie kompletnie nie interesują, najczęściej są oderwani od rzeczywistości. Druga kategoria to ludzie, którzy mówią o swoich branżach. Jakie są bolączki, problemy. Tych słucham z zainteresowaniem i mam nadzieję, że podobnie robi minister Bańka. Nie boję się o przyszłość polskiego sportu, trzeba tylko zreformować związki, wyrzucić nieuczciwych. Ludzie pytają: skąd PiS weźmie na to kasę. Ja mówię: wystarczy nie kraść…
Jakie masz marzenia?
Zawsze byłem sprawny, najszybszy, wysportowany. Przecież ja byłem w 16. batalionie komandosów! A teraz ledwie chodzę przez uszkodzenie stawu biodrowego. Trzeba operować, uciąć panewkę i wstawić nową. Będę piszczał na bramkach na lotnisku. Dziś, przed operacją, szybciej pływam niż chodzę. Chcę po prostu wrócić do zdrowia. A marzenia – zawsze są związane z córkami. Marzę o tym, żeby Isia była pierwsza w rankingu, Ula w pierwszej dziesiątce i żeby się spotkały w finale wielkiego szlema. Ja z szampanem na trybunach mógłbym nawet siedzieć tyłem. Albo nie! Mógłbym siąść jako sędzia, to by było dobre!
Realne?
Jeśli tylko Ula będzie zdrowa. Ona świetnie gra, jest znakomita. Potrzebuje tylko zdrowia.
Żałujesz czegoś?
Za mało o siebie dbałem, trenowałem dziewczyny, a siebie trochę zaniedbałem. Nie chodziłem do lekarzy, miałem to gdzieś. Tak samo było z moim tatą, był pracoholikiem i nie zauważył, że ma raka. Kiedy zaprowadziłem go na prześwietlenie miał już przerzuty na płucach. Dożył 81 lat, ale mógłby dalej być z nami. A on, tak jak ja, myślał zawsze: ja jestem nieważny, muszę zadbać o innych.
Isia z Ulą to doceniają?
Na pewno tak. O takich rzeczach się nie mówi. Nigdy nie dały mi odczuć tego, że jestem złym ojcem. Kiedyś była mowa, że nie okazywałem czułości. Ale ja jestem twardym, wymagającym facetem. Dziewczyny wiedzą, że sukces osiągnęły między innymi dzięki mnie, pamiętając oczywiście o dziadkach i mojej byłej żonie.
Twój ojciec zbierał obrazy, co kiedyś uratowało karierę wnuczek. Też jesteś kolekcjonerem?
Oczywiście, kupuję obrazy młodych artystów. Zbieram także polskie malarstwo patriotyczne z XIX wieku. Kiedyś kolekcjonowałem wina, piłem je po największych sukcesach. Przestałem, kiedy się zorientowałem, że to w dużej mierze oszustwo. Teraz zbieram wszystko, co związane z Japonią: figurki, kimona, katany. Już nie mam gdzie tego trzymać. Mam też wielką kolekcję książek historycznych, choć ostatnio czytam głównie w wersji elektronicznej, ze względu na problemy ze wzrokiem.
Zawsze byłeś też fanem ciężkich brzmień.
To się nie zmieniło. Dalej uważam, że świetnie brzmią mocne, rockowe dźwięki z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej. Tak, jak na przykład kiedyś zrobiła Metallica. Wiem, że właśnie wydali nową płytę, ale na razie słyszałem z niej tylko pojedyncze utwory.
W domu masz teraz inne brzmienia.
Tak, moja partnerka Agnieszka Szablewska właśnie wydaje pierwszą płytę. Trochę etniczne klimaty nie tylko polskie, ale także bałkańskie, arabskie, mnóstwo różnych instrumentów i międzynarodowych gości. Nie mogę się doczekać premiery!
ROZMAWIAŁ JAN CIOSEK
Foto: archiwum prywatne, 400mm.pl