Reklama

Życie depcze wyobraźnię. Dlaczego Kiko wygrał z Sobolewskim?

redakcja

Autor:redakcja

04 stycznia 2017, 16:23 • 4 min czytania 43 komentarzy

Najpiękniejsze historie piłki nożnej? Moim zdaniem wieloodcinkowe epopeje skupione wokół jednego bohatera, poświęcającego całe swoje życie jednemu klubowi. Władysław Król. Trafił do Łodzi i do ŁKS-u jako 21-letni piłkarz, spędził na murawie przy al. Unii 2 prawie dwie dekady, przez następne dwadzieścia lat – z małymi przerwami – dyrygował z kolei różnymi zespołami Rycerzy Wiosny przy linii bocznej. Najlepszy strzelec w historii klubu, trener, który doprowadził go do zwycięstwa w Pucharze Polski i pierwszego mistrzostwa.

Życie depcze wyobraźnię. Dlaczego Kiko wygrał z Sobolewskim?

Ale przecież takich ludzi są dziesiątki. Oczywiście w czasach kręcącej się karuzeli trenerskiej trudno o kilkanaście lat pracy w jednym miejscu, ale wiernych barwom, najpierw jako piłkarze, następnie w roli szkoleniowców, nie brakuje choćby i w dzisiejszej Ekstraklasie. Waldek King, Waldemar Fornalik, ponad 230 meczów dla Ruchu, kolejne kilka ładnych lat jako asystent trenera i wreszcie szkoleniowiec chorzowskiego klubu. Jacek Magiera. Prawie dekada w Legii jako piłkarz, prawie dekada w Legii na różnych stanowiskach, od trenera młodzieży po szefa zespołu rezerw. Wreszcie posada pierwszego szkoleniowca.

Wierzyłem, że takich historii może być więcej. Że Tomasz Wilman w Koronie czy Andrzej Rybarski w Górniku Łęczna będą “trenerami-wychowankami”, z kolei pozostałe kluby – patrząc na przykłady z Polski, choćby Jacka Magiery – chętniej postawią na młodych, zdolnych, utalentowanych i z przeszłością piłkarską w danym klubie.

Albo mówiąc wprost: że Wisła Kraków postawi na Radosława Sobolewskiego.

Pamiętam, że jednym z moich wymarzonych kandydatów na stanowisko trenera, gdy ŁKS musiał pożegnać charakternego Michała Probierza wylatującego do Grecji był… Grzegorz Krysiak. Doświadczenia w najwyższych ligach – praktycznie żadnego. Wiedza trenerska – po wszystkich podstawowych kursach, ale bez stażów w Lizbonie czy Londynie. Jednak wszystkie wady czy niedoróbki moim zdaniem rekompensowało to, jakim Grzegorz był piłkarzem i jakim był człowiekiem za czasów swojej gry dla ŁKS-u. “Nasz chuligan”, człowiek z potężnym autorytetem na trybunach, ale i posłuchem w drużynie.

Reklama

Do legendy przeszła akcja Gipsaru, który przekonał całą drużynę ŁKS-u do ogolenia głów na zero. Krysiak wówczas jako jeden z nielicznych pozostał kudłaty…


Fot. atlasfachowca.pl

W dzikich latach dziewięćdziesiątych nie miał oporów, by w ostrych słowach ochrzaniać gorące głowy z trybun. Mógł to robić, bo wszyscy wiedzieli, kto w derbach naprawdę wypruwa sobie żyły i kto doskoczy do rywala, gdy atmosfera się zagęści a temperatura skoczy w górę. Tak długo myślałem o Krysiaku w kategorii wodza o niepodważalnej pozycji, charyzmie i charakterze odpowiednim do zarządzania drużyną, że do dziś wierzę: on by wtedy ugrał utrzymanie.

Oczywiście nie było szansy sprawdzić, brak sukcesów trenerskich Krysiaka od tego czasu raczej nie potwierdza moich przypuszczeń i przewidywań, ale ja już miałem w głowie gotową historię. A fakty? Jeśli na niekorzyść Krysiaka – tym gorzej dla faktów.

I nagle przyszła jesień 2016 roku, potężny kryzys w Wiśle Kraków, organizacyjny bałagan, potem nagła dymisja trenera i ruch, na który ja czekałem w Łodzi kilka lat temu. Drużynę objął człowiek bez doświadczenia, bez tysięcy świstków, bez oglądania treningów Atletico Madryt przez siatkę w ich bazie treningowej w ramach szeroko komentowanego stażu.

Radosław Sobolewski był jak spełnienie wyobrażeń o klubowej legendzie. Swój epizod na boisku już napisał, krwią, potem i łzami. Każda ze stron – a na niektórych kartach tej historii znajdują się złote strony o mistrzostwie czy wielkich bojach w europejskich pucharach – imponująca, każda pełna charakteru i pasji. Zasłużył w pełni na kibicowskie owacje i skandowanie nazwiska. Teraz, gdy klub znalazł się na wirażu, wydawał się idealny.

Reklama

Uwielbiany przez trybuny.
Uwielbiany przez piłkarzy.
Zawsze pozostający dwunastym zawodnikiem, skaczący i wydzierający się przy linii, niemal tak, jakby nadal dyrygował zespołem ze środka pomocy.
Ambitny.
Cholernie waleczny.

Nie mieliśmy okazji się przekonać jak wyglądałby ŁKS Krysiaka, ale widziałem już Wisłę Sobolewskiego. Widziałem te mordercze obciążenia, jakie wkładali na siebie wiślacy krążąc od jednego do drugiego pola karnego, jakby w każdym Małeckim i Boguskim siedział mały Sobolewski. Widziałem, jak wyszarpali, wyrwali z gardła pierwszego, drugiego i trzeciego gola w starciu z liderem Ekstraklasy. Widziałem efektowne 5:1. Widziałem Boguskiego w życiowej formie, widziałem jak w wizję Sobolewskiego uwierzyli Brlek, Popović czy Mączyński.

Dokładnie tak to sobie wyobrażałem, gość, który swoim autorytetem, swoją historią i walecznością inspiruje całą resztę. Lider w pełnym tego słowa znaczeniu, legenda klubu znana z boiska teraz pracująca na podobny status jako trener.

I nagle – puff. Nie ma. Zamiast sprawdzić, czy ta bajka o charakternym i nieustępliwym kapitanie, który również jako szkoleniowiec prowadzi klub do sukcesów skończy się happy endem, dostajemy jakąś przerwę w nadawaniu. Śnieżący ekran. Miał być hitowy serial kryminalny, zamiast tego puszczają program podróżniczy.

Niewykluczone, że Wisła Sobolewskiego spadłaby z ligi. Niewykluczone, że Wisła Ramireza zagra o europejskie puchary. Żałuję jedynie, że znów nie dowiemy się, jak uwielbiany przez kibiców boiskowy wojownik poradziłby sobie z przygotowaniem drużyny w Ekstraklasie.

Skoro nawet w takich okolicznościach Wisła Kraków, ta Wisła Kraków, nie daje pełnej szansy Radosławowi Sobolewskiemu (temu Sobolewskiemu!) – prędko się pewnie nie dowiemy.

Jest i dobra strona. Nadal mogę wierzyć, że ŁKS Krysiaka byłby jak Wisła Sobolewskiego goniąca lidera z Gdańska.

JO
Fot.FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

43 komentarzy

Loading...