Obejrzeliśmy w tym roku – na oko – jakieś kilka tysięcy meczów, co łatwo zweryfikować sprawdzając, ile przez ostatnich 365 dni relacji pomeczowych wpadło na stronę. Spędziliśmy lekko drugie tyle czytając, pogłębiając, odgrzebując skróty… Czasami była to walka z sennością i stawianie powiek na zapałkach, czasami wręcz przeciwnie. Wypadkową wszystkich tych godzin spędzonych na stadionach i przed telewizorami jest ten oto ranking – TOP 100 piłkarzy roku 2016.
Spytacie – czym różni się to zestawienie od piłkarza miesiąca? A no tym, że staraliśmy się spojrzeć na rok jako na jedną całość. Oczywiście jak zawsze kilkadziesiąt razy stawaliśmy przed dylematem: trofea czy wysoka forma. Nie bez podbitych oczu, wyrwanych włosów i połamanych paznokci, ostatecznie doszliśmy do consensusu.
Oczywiście, jak to z każdym rankingiem bywa, pewnie już po przejrzeniu pierwszych trzech pozycji znajdą się tacy, którzy powiedzą: hej, my ułożylibyśmy to inaczej! A my nie uciekamy od tego, tylko wręcz zapraszamy do dyskusji. W końcu ktoś może uważać, że Gary Cahill ma w tym roku więcej zasług dla defensywy Chelsea niż David Luiz, a gość z pozycji 76. zasługuje na 54. (i odwrotnie). No i wiadomo – im bliżej podium, tym większą burzę reakcji wywołamy. Mamy tego świadomość. Jak w trzecich Facetach w Czerni: let’s agree to disagree.
Wczoraj zaprezentowaliśmy wam zawodników z miejsc 50-26, dziś czas na te rozstrzygnięcia, które najpewniej będą zarzewiem najgłośniejszej dyskusji. Przed wami TOP 25 naszego rankingu.
Gwoli ścisłości – w grafikach na czerwono mecze, gole/czyste konta i asysty dla klubu, na zielono – dla reprezentacji.
Gdyby nie jedno trafienie, którym na zawsze zapisał się na kartach historii, pewnie nie rozważalibyśmy go nawet pod kątem top 1000. Ale Eder zrobił coś, czego nie potrafił zrobić ani wart ponad sto milionów euro Paul Pogba, ani król strzelców Euro Antoine Griezmann, a czego nie mógł już wtedy dokonać Cristiano Ronaldo. Sprawił, że Portugalia płacząca za straconym złotym pokoleniem dostała swój wielki triumf w dużym turnieju. A i jego historia, o której pisaliśmy kilka dni temu TUTAJ, sprawia, że ta postać – jakkolwiek przeciętnym piłkarzem jest Eder i jakkolwiek skorzystał na tym, że Portugalia nie potrafi produkować snajperów – zasługuje na uznanie.
Długo biliśmy się z myślami. Umieszczać? Nie umieszczać? Ostatecznie, pod koniec setki, zdecydowaliśmy się Milika wrzucić. No bo skoro kierowaliśmy się tym, czy dla kogoś ten rok był dobry czy nie (choćby dlatego w setce nie ma takiego Alaby, bo jesień, a przede wszystkim Euro miał dramatycznie mizerne), to dla Arka był on znakomity:
– najpierw wiosną w Ajaksie zaliczył serię sześciu kolejnych meczów z co najmniej jednym golem zamykając sezon 15/16 z 24 bramkami dla klubu z Amsterdamu
– później na Euro to on włamał się do północnoirlandzkiego banku i wykradł nam z niego trzy punkty
– następnie za 32 miliony euro zamienił wicemistrza Holandii na wicemistrza Włoch
– … by w kilka tygodni stać się ulubieńcem kibiców (i klubowego spikera) i wypracować sobie 7 bramkami w 9 meczach taką pozycję w klubie z Neapolu, że podczas leczenia kontuzji o jego stan zdrowia przyjechał osobiście dopytać się Diego Maradona.
Mało?
Kapitan półfinalistów Euro, na którym zagrał po 90 minut w każdym z meczów Walijczyków. Ostoja defensywy w reprezentacji, podobnie zresztą jak w obu klubach, w których w tym roku występował. Wiosną 2016 Swansea z Williamsem w składzie potrafiła ograć Liverpool, Chelsea (do zera) czy Arsenal, teraz – wlecze się w ogonie Premier League. Dość powiedzieć, że średnia traconych goli jeszcze za czasów panowania Walijczyka w środku obrony Łabędzi w tym roku to 1,52 na mecz, podczas gdy obecnie jest to 2,15 bramki na spotkanie. Everton natomiast tylko na przyjściu Williamsa zyskał. 32-latek jest obecnie w absolutnej czołówce zawodników z największą liczbą przerwanych akcji w całej lidze.
W porównaniu z poprzednim rokiem, zaliczył naprawdę solidny zjazd – wówczas zajął w naszym zestawieniu 20. pozycję. Nie mamy zamiaru nikogo przekonywać za pomocą rękoczynów, że to już najwyższy czas, by jednoznacznie stwierdzić „był chłop, nie ma chłopa”, bo Busquets to przecież wciąż absolutny top defensywnych pomocników, ale na pewno daleko mu do bajecznego poziomu prezentowanego w zeszłym roku. O ile wiosną było naprawdę okej, o tyle jesień miał – podobne stwierdzenie raczej nie będzie wielką przesadą – dramatyczną. Masa prostych błędów, jakieś dziwaczne rozkojarzenie, ślamazarność, której nie był w stanie zatuszować boiskową inteligencją… Jednym słowem – spore rozczarowanie. Choć nadal nie na tyle, by wypaść z setki.
Zakradł się do sejfu w stylu imponującym jak ten ekipy Danny’ego Oceana w Ocean’s Eleven i wyjął z niego wszystko, co tylko mógł. Wyczyścił absolutnie każdą skrytkę, zgarniając dla siebie co cenniejsze towary. Transfer do płacącego krocie Manchesteru City, mistrzostwo olimpijskie, wyśnione wejście do reprezentacji Brazylii (6 pierwszych meczów – 5 goli i 4 asysty), no i nagrodę Premier Craque de Serie A dla najlepszego zawodnika ligi brazylijskiej. Do byle kogo nie dzwoni Guardiola, namawiając na transfer.
Nie wiemy, która to już młodość Defoe, ale fakty są takie, że w 2016 roku strzelił więcej bramek niż Romelu Lukaku czy Jamie Vardy, był też gorszy ledwie o trzy trafienia od Alexisa Sancheza, któremu przecież doszły mecze w pucharach. A to wszystko w przeciętnym, by nie powiedzieć marnym Sunderlandzie. Zespole stwarzającym sobie często jedną, a czasami wręcz pół okazji na spotkanie. Zespole grającym futbol, który nie może się podobać nawet tym, którzy zimą dla zabicia nudy katują powtórkę słynnego już Podbeskidzia z Łęczną.
Tym większy szacunek dla gościa, którego większość po odejściu do MLS widziała już po drugiej stronie rzeki.
Pisaliśmy o niej TUTAJ – akademia Sportingu to prawdziwa fabryka piłkarzy wysokiej klasy i William Carvalho jest tego kolejnym doskonałym przykładem. Na Euro wskoczył do składu po meczu z Islandią i miejsca nie oddał aż do samego końca – oprócz meczu z Walią, gdzie jednak wisiał za kartki. Do stawiania go w jednym szeregu z Patrickiem Vieirą, do którego porównywano go gdy wchodził do jedenastki Sportingu, jeszcze daleko. Ale na pewno nie możemy na dziś wykluczyć, że kiedyś takie zestawienie nie będzie w stu procentach zasłużone. Wątpliwe, by przy kolejnym tego typu rankingu znów był wpisywany jako piłkarz Sportingu.
Islandzki wulkan. Wobec tego, jak daleko udało się jemu i jego krajanom zajść na Euro, przedstawiciela tej nacji po prostu nie mogło zabraknąć w naszym zestawieniu. Nie zastanawialiśmy się ani chwili, kto powinien nim być, bo to Sigurdsson jest oprócz bycia liderem kadry, również najjaśniejszą postacią Swansea, ciągnąc za uszy zespół kompletnego outsidera Premier League. Sami przyznacie, że 15 bramek i 6 asyst zaliczonych w drużynie, w której do pomocy masz takich wirtuozów jak Borja Baston czy Wayne Routledge, a w dodatku przed sezonem sprzedają ci zza pleców gościa zabezpieczającego tyły jak mało kto i jedynego sensownego napadziora, to spory wyczyn. A to właśnie Sigurdssonowi się udało. No i ten ćwierćfinał Euro, to wyeliminowanie w 1/8 Anglików. Kulminacja naprawdę udanego roku w wykonaniu pomocnika.
„Taki Luka Modrić, tylko zdrowy i zwycięski, z golem w finale Ligi Mistrzów i pakietem medali za 2015 rok”, pisaliśmy o nim przed rokiem. W ostatnich 12 miesiącach trochę się jednak pozmieniało. Rakitić nie był już aż tak wyróżniającą się postacią, choć liczby cały czas – jak na środkowego pomocnika – ma co najmniej w porządku. Dziewięć goli i cztery asysty hańby bowiem na pewno mu nie przynoszą. Trudno mimo wszystko nie zauważyć, że w 2016 roku spuścił z tonu podobnie jak cała druga linia Barcelony.
W zeszłym roku kojarzył się przede wszystkim z tym niesamowitym spotkaniem Sevilla – Barcelona w superpucharze, gdy – nie tylko on zresztą – dał prawdziwy koncert (pamiętacie tamto 5:4?). W tym? Z obwieszoną medalami szyją i ścianą obwieszoną wyróżnieniami. Najlepsza jedenastka Serie A według Goal.com? Zaliczona. Finał Ligi Europy? Wygrany. Finał Copa America? Tutaj akurat przyszło przełknąć gorycz porażki, ale to nadal srebro w mistrzostwach kontynentu. No i mimo że jakiś czas temu wydawało się, że gościu może się pakować i wracać do Argentyny, gdzie granie szło mu do pewnego czasu najlepiej, stał się obiektem pożądania każdego dyrektora sportowego z głową na karku – w końcu latem był do wzięcia za darmo. Wyścig wygrał Inter i – co pokazuje choćby wspomniany wybór Goal.com – na pewno nie żałuje.
Między innymi od jego przyjścia do Interu Roberto Mancini uzależniał swoje pozostanie. No i dostał to, co chciał. Piłkarza, który pokazał się z bardzo dobrej strony w pierwszym meczu Euro przeciwko Belgii (asysta przy golu Pelle na 2:0), a także prawdziwy motor napędowy ofensywy Lazio. Najmocniejszy miał początek roku, w styczniu bez niego trudno byłoby o serię pięciu meczów bez porażki, w której zapisał się trzema bramkami i dwiema asystami.
Cały czas wydaje nam się, że to zawodnik trochę niedoceniany. Taki, którego – jako pomocnika – może i nie będą bronić liczby goli czy asyst. Ale gdy popatrzy się na jego spokój w rozegraniu, na to, ile widzi na boisku i jak wiele kreatywności daje w fazie budowania akcji – wtedy docenia się jego prawdziwą klasę. Ten rok był dla niego trudny, w końcu z Bayernu odszedł Pep Guardiola, który wyjątkowo cenił umiejętności Thiago, ale okazało się, że i przy Carlo Ancelottim Hiszpan potrafi błyszczeć. Ostatnio z RB Lipsk – występ idealny. 120 kontaktów z piłką, gol, asysta, praktycznie każde dotknięcie opatrzone stemplem najwyższej jakości…
Jeżeli masz dobrą, szczelną defensywę i bramkarza na co najmniej porządnym poziomie, to dorzucając do gara gościa, który na szpicy potrafi często w sytuacjach bez wyjścia znaleźć gdzieś otwartą furtkę, dajesz sobie szansę na całkiem strawny wynik sportowy. W Kolonii poszczęściło się na tyle, że Anthony Modeste okazał się być facetem, który pociągnie drużynę za uszy raz, drugi i trzeci, a jak będzie trzeba, to i na plecy weźmie, by donieść do mety. Prosta matematyka – skoro Koeln zdobyło 21 bramek w tym sezonie, a Modeste ma 13 goli i 2 asysty, to jaki jest jego wkład w 7. miejsce drużyny? No właśnie. Spośród napastników w Bundeslidze wyższe oceny za obecny sezon zbierają tylko Lewandowski, Aubameyang i Sandro Wagner.
Jeden z największych wygranych Euro, w końcu dzięki turniejowi we Francji usłyszała o nim szersza publika, a on sam zapracował sobie na transfer do Interu. Mistrzostwo kontynentu doprawił jeszcze szczyptą sukcesu, wprowadzając Sporting do Champions League, wiosną najlepszy występ zaliczając w arcyprestiżowym meczu z zepchniętym na trzecie miejsce podium FC Porto. W dodatku w spotkaniu rozgrywanym na Estadio Do Dragao. Do pełni szczęścia brakowałoby tylko równiejszej formy w Interze, ale patrząc wstecz na 2016 – na pewno nie ma na co narzekać.
Jedenaście czystych kont Chelsea to w ogromnej mierze zasługa niezmordowanego N’Golo Kante i partnerującego mu Nemanji Maticia, honory trzeba też oddać defensorom grającym przed Belgiem, ale i Courtois ostatnie półrocze może zdecydowanie zaliczyć do bardzo, ale to bardzo udanych. Dodajmy do tego naprawdę dobre Euro, kiedy w trzech kolejnych meczach – tych decydujących o wyjściu z grupy i awansie do ćwierćfinału – grał na zero z tyłu. Nie gubi koncentracji, ma refleks, jakiego inni mogą mu tylko pozazdrościć i robi z niego świetny użytek.
Daily Mail dopiero co umieścił go na 7. miejscu swojej listy najlepszych zimowych wzmocnień w historii Premier League, na co duży wpływ miały nie tylko poprzednie lata, ale i przede wszystkim 2016 rok. Matić stał się prawdziwą maszynką w środku pola, wojownikiem, jakiego Antonio Conte potrzebował, jednocześnie nie będącym na bakier z uderzeniem z dystansu czy zabójczym otwierającym podaniem. Jeżeli Chelsea – również za jego sprawą – utrzyma tempo, za rok wraca na jeszcze wyższym miejscu, pewnie już jako mistrz Anglii.
Jego genialne interwencje to w zasadzie pewnik, gdy odpala się mecz Manchesteru United. Gdy tylko Czerwone Diabły mają gorszy okres, a najczęściej używane słowo w ich kontekście na brytyjskim Twitterze to „banter”, De Gea zwykle jest tym, który jako ostatnia instancja broni dostępu do bramki United. Często w naprawdę niewiarygodny sposób, ratując tym samym cenne punkty. Na przykład te, które pozwalały aż do końca sezonu wierzyć w prześcignięcie Manchesteru City i awans do Ligi Mistrzów zamiast rocznej banicji w Lidze Europy. Tej najważniejszej piłki, na 2:3 z West Hamem, gdy Champions League wymknęła się z rąk, nie potrafił jednak obronić. I to mimo że futbolówka po uderzeniu głową rywala zatańczyła na jego rękawicy. Może też dlatego nie jest wyżej, jakoś nie potrafimy wyrzucić tego z pamięci.
Zachowując wszelkie proporcje – taki Kucharczyk z Premier League. Trochę wyszydzany, cały czas nie traktowany na równi z najlepszymi napastnikami, a jednak jak trwoga – to do niego. W tym sezonie sporo meczów stracił przez kontuzje, w lidze rozegrał ledwie 260 minut, a jednak w tym czasie dał cztery gole i dwie asysty. Kto w ostatniej kolejce poprzednich rozgrywek hat-trickiem przeciwko Aston Villi wydarł wicemistrzostwo Tottenhamowi? No on. Kto strzelał kluczowe gole z Liverpoolem czy Manchesterem City? Giroud. Kto po blamażu w pierwszych dwóch kolejkach Ligi Mistrzów hat-trickiem w ostatniej serii z Olympiakosem dał awans z grupy? A strzelanie Francuzów na Euro, to kto zaczął i wicemistrzem kontynentu, grając w podstawie w 6 na 7 meczów, kto został?
No nie zgadniecie.
Bynajmniej nie znalazł się w zestawieniu za wyhodowanie najbardziej imponującego złotego sutka na głowie w mijającym roku. Gdzieś natknęliśmy się na takie określenie: „dowódca i terier w linii pomocy”, które pasuje do niego chyba najlepiej, jak tylko może. Ćwierćfinalista Euro z Belgią, absolutnie kluczowa postać Romy, w lecie jeden z piłkarzy, na których Antonio Conte chciał budować nową Chelsea. No i strzelec takiej bramki we wspomnianym meczu o półfinał Euro:
Momentami być może wciąż trochę niedoceniany z uwagi na fakt, że nie za bardzo wpisuje się w stereotyp bramkarskiego świra. Navas jest bowiem typem piłkarza i człowieka, który po prostu konsekwentnie robi swoje. Nawet jeśli spośród całej stawki – uwaga spojler – ma najmniej zachowanych czystych kont, najzwyczajniej w świecie nie da się nie docenić golkipera, którego drużyna w ciągu roku przegrała dwa mecze i zdobyła Ligę Mistrzów. Ma fantastyczny refleks, świetnie gra na linii i – przede wszystkim – nie pali się psychicznie w najważniejszych spotkaniach. W Realu raczej nikt już dzisiaj nie płacze ani po bardzo niepewnym pod koniec pobytu w Madrycie Ikerze Casillasie, ani po nie-transferze Davida De Gei. W sumie dobrze się stało, że swego czasu Navas jednak nie wylądował w Wiśle Kraków.
Od jakiegoś czasu Athletic Bilbao przyznaje nagrody „One club man”. Iago Aspas z jednej strony nie będzie mógł jej otrzymać, bo występował już w Sevilli czy Liverpoolu, z drugiej jednak idealnie opisuje ona przebieg jego kariery. Po prostu trudno nie oprzeć się wrażeniu, że rodowity Galisyjczyk potrafi pokazać pełnię swojego potencjału tylko w koszulce Celty Vigo. Rok 2016 miał bardzo dobry, w szczególności jesień. To właśnie wtedy zyskał największą regularność i był bezlitosnym katem Barcelony (zapakował jej gola i dołożył asystę) czy też lokalnego rywala, Deportivo (ustrzelił dwie sztuki). Na Balaídos nikt już nie szlocha po Nolito. Iago wziął po nim numer na koszulce, odpowiedzialność i robi równie dobre wyniki. Ogólnie Aspas w 2016 roku uzbierał 20 trafień i 6 skutecznych ostatnich podań w 41 meczach w klubie. Dzięki temu trafił nawet do reprezentacji Hiszpanii. Co ciekawe telefon otrzymał będąc pod prysznicem i… zignorował go, myśląc, że ktoś robi sobie z niego jaja. My natomiast nie żartujemy i to chodzące uosobienie powiedzenia „hogar, dulce hogar” – czyli „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej” umieszczamy w naszym rankingu. Całkowicie zasłużenie.
Z każdym miesiącem rozkręcał się coraz bardziej. Obecnie trudno wyobrazić sobie bez niego podstawową jedenastkę Atletico. Robi sporo wiatru, strzela, asystuje i – przede wszystkim – widać u niego stały postęp. W sezonie 2016/17 jedynie potwierdza swoją klasę, choć momentami – podobnie jak całemu zespołowi ze stolicy Hiszpanii – zdarza mu się przygasać. Wciąż mamy wrażenie, że stać go na znacznie, znacznie więcej. Po stronie największych plusów trzeba mu na pewno zapisać gola strzelonego w finale Champions League.
Pierwszy pełny rok w seniorskiej piłce na poziomie Premier League i od razu top 100? W przypadku Anglika nie ma mowy o żadnym zaskoczeniu, czy choćby małej niespodziance, bo Alli wziął pierwszy skład Tottenhamu szturmem. I trudno sobie wyobrazić, by to Koguty pozostały jako ostatnie na placu boju o mistrzostwo z Leicester, gdyby za ich środek pola nie odpowiadał on z Christianem Eriksenem. Coś o jego klasie mówi etykietka z ceną, jaką niedawno przypiął mu Daniel Levy. 100 milionów funtów albo reprezentant Anglii nigdzie się z White Hart Lane nie rusza.
Kogoś to dziwi?
Niedawno stwierdził: – Kiedy jest się starszym, to pragnie się mieć wszystko lepiej zorganizowane. Po prostu czuję, że to, co się teraz dzieje jest właśnie spowodowane tym, że mam więcej lat.
Trudno się nie zgodzić. 11 czystych kont w 14 meczach ligowych dla Chelsea jesienią, 7 czystych kont w 14 meczach ligowych dla PSG wiosną. Luiza zawsze postrzegaliśmy jako takiego trochę chłopka-roztropka, który rozbawi dobrym żartem, pójdzie „na dzika” do przodu, załaduje z wolnego albo tak, że rozerwie siatkę, albo tak, że porozrywa przepony ze śmiechu. Ale w wieku 29 lat wszedł na świetny poziom i trudno dziś wyobrazić sobie drużynę lidera Premier League bez tego piłkarza.
Chodząca stacja kontroli. Lat przybywa, ale kleju w nogach tyle samo. Andres Iniesta wciąż pozostaje jednym z najbardziej eleganckich środkowych pomocników świata. Choć w jego przypadku tradycyjnie można smęcić na brak przełożenia stylu na konkretne liczby, to jednak wpływ Hiszpana na grę drużyny jest nie do przecenienia. Wyjmij z Barcelony Iniestę, a pozbawisz ją może nie całego, ale połowy mózgu. Miejsce w rankingu sporo niższe niż przed rokiem (27.), bo i „Blaugrana” nie zdominowała wszystkich rozgrywek w aż takim stopniu jak w ciągu poprzednich 12 miesięcy, i Euro było w wykonaniu „La Rojy” – delikatnie ujmując – takie sobie. Sam Iniesta to jednak cały czas top rozgrywających i symbol estetyki.
Gdy stało się jasnym, że do Realu Madryt przejdzie Danilo, Carvajal miał być największym poszkodowanym transferu Brazylijczyka. I o ile za kadencji Rafy Beníteza Hiszpan rzeczywiście nie cieszył się zbyt dużym zaufaniem, o tyle po przyjściu Zidane’a, czyli praktycznie wraz z początkiem minionego roku, jego pozycja stawała się coraz mocniejsza. Do tego stopnia, że dziś porównywanie Carvajala z Danilo kompletnie mija się z celem. Były gracz Porto na tę chwilę – choć również sporo w tym jego winy – do Daniego mógłby się udać po naukę. Szybkość, dynamika, dobre dogranie i – przede wszystkim – umiejętne zachowywanie równowagi między obroną i atakiem. W sumie prawy obrońca Królewskich uzbierał dziewięć asysty i jedną bramkę. Warto dodać, że to pojedyncze trafienie zagwarantowało Realowi na minutę przed końcem dogrywki triumf w meczu o Superpuchar Europy. Szkoda jedynie tego, że z powodu kontuzji odniesionej w finale Champions League ominęły go mistrzostwa Europy. Nawet jeśli w pojedynkę pewnie i tak nie zbawiłby kadry, to jednak miałby chociaż szansę na przeskoczenie kilku szczebli w naszym rankingu.
Wiosna w Borussii Dortmund na bardzo wysokim poziomie. Ciągnął BVB do przodu, reżyserował grę, do tego wykręcał naprawdę fajne liczby. Generalnie – top topów, jeśli chodzi o Bundesligę. Po przeprowadzce do United tak kolorowo już jednak nie jest. Jak na razie Mkhitaryan wciąż jeszcze ma problemy z adaptacją w Manchesterze. Mimo to należy zaznaczyć, że mocno przeszkadzały mu w tym problemy ze zdrowiem, a i Czerwone Diabły jako drużyna spisują się – eufemistycznie rzecz ujmując – tak sobie. Nie pomaga mu pewnie także fakt, że José Mourinho zamiast na jego nominalnej pozycji – czyli za napastnikami – uparcie wystawia go na skrzydle.
Nie będziemy nikomu mydlić oczu – w momencie wybierania do rankingu Rui Patricio najważniejszym aspektem branym pod uwagę był oczywiście triumf w mistrzostwach Europy. Jego wkład w ostateczny triumf Portugalczyków był bowiem nie do przecenienia. Tak czy inaczej, należy jednak zauważyć, że golkiper Sportingu jest również na co dzień bardzo dobrym fachowcem. 19 czystych kont w klubie nie wykręca przecież pierwsza lepsza zagraniczna wersja Mariusza Pawełka.
„Znalazł sposób na każdego bramkarza, a kibice Romy go nienawidzą. Zobacz dlaczego!” – tak można by streścić ostatni rok w wykonaniu Bośniaka. Pomocnik narobił sobie wrogów wśród Giallorossi, bo latem przeszedł do Juve, ale na szczęście my jesteśmy neutralni i możemy na to przymknąć oko. Zakładając oczywiście, że Miralem nie podchodzi akurat do rzutu wolnego, bo wtedy prawdopodobnie przegapimy coś naprawdę spektakularnego. Zawodnik Starej Damy uczył się bicia stałych fragmentów gry od samego Juninho Pernambucano za czasów gry w Lyonie. Brazylijczyk mówi o Pjaniciu, że w tym aspekcie aktualnie jest najlepszy. Cóż, nie zamierzamy dyskutować i nie obrazilibyśmy się, gdyby w 2017 roku strzelił więcej goli i zanotował więcej asyst niż w 2016 – odpowiednio 9 oraz 15. Do zakwalifikowania go do światowej czołówki brakuje mu jednak truskawki wisienki na torcie w postaci większego udziału przy zwycięstwach z rywalami poważniejszymi niż Sassuolo, Chievo czy Dinamo Zagrzeb. – Pjanić łączy w sobie wizję Pirlo oraz pracowitość Marchisio – piszą o nim w ESPN, więc tkwią w nim jeszcze spore rezerwy.
Gość, w którego przypadku trudno nie ulec wrażeniu, że w coraz większym stopniu pada ofiarą samego siebie. Nawet jeśli jesteśmy w stanie po części przytaknąć, że to już nie ten sam Lahm, co kilka lat temu, to na sprawę można, a nawet należy spojrzeć także z drugiej strony. Prawy obrońca Bayernu może i nie odpala już fajerwerków z taką częstotliwością, jak do tego zdążył przyzwyczaić, jednak nieprzerwanie stanowi symbol solidności. Jego podłoga to dla całej masy bocznych defensorów wciąż sufit. Bez cienia wątpliwości europejska czołówka.
Aż trudno uwierzyć, że gość ma dopiero 23 lata, a przy tym aż 70 goli i 31 asyst w Premier League. W tym sezonie zdecydowanie idzie na rekord w liczbie strzelonych goli w jednym sezonie angielskiej ekstraklasy, jeszcze nie dobiliśmy do półmetka, a on już może się pochwalić dwucyfrówką. Prawdziwy czołg, w dodatku taki, na który można liczyć i pod banderą belgijską, i tą klubu z Merseyside. Nie można zapominać, że to on przełamał stagnację Belgów, którzy w Euro weszli trzema połówkami bez choćby jednego strzelonego gola. Później już poszło…
Jak dobrze działająca zwrotnica, zawsze kieruje akcje Manchesteru City na właściwe tory. Od przyjścia Pepa Guardioli na Etihad Stadium, jeszcze się rozwinął i ma wszelkie powody by wierzyć, że rok 2017 będzie dla niego jeszcze bardziej udany. Z asystowania uczynił sztukę. I to bynajmniej nie taką rodem z galerii sztuki nowoczesnej, gdy trzeba ładnych kilka chwil zastanawiać się, co artysta miał na myśli, a piękno w czystej postaci. Udowodnił to nie tylko w City, ale też w kadrze, gdzie skombinował klucze do dwóch par węgierskich drzwi w 1/8 finału Euro, asystując Alderweireldowi i Hazardowi.
Patrząc na to, jak wiele dziś znaczy dla Tottenhamu, aż trudno uwierzyć, że kiedyś trzeba było za niego Ajaksowi zapłacić marne 13,5 miliona funtów. Wiecie, nie tak dawno podobnie musiało Kogutom zapłacić Hull City za Ryana Masona – gdzie Mason, a gdzie Eriksen. Duńczyk był jednym z głównodowodzących świetnej zeszłosezonowej kampanii Tottenhamu i w zasadzie czego nie dotknął, zamieniał w złoto. Szczególnie w arcyważnej końcówce sezonu, gdy zespół z północnego Londynu bił się o mistrzostwo, a później o wicemistrzostwo, a on zanotował sześć asyst w pięciu kolejnych spotkaniach, pomagając kolegom ukłuć Liverpool, Manchester City i Chelsea. Jeden z tych piłkarzy, którzy jednym dotknięciem piłki potrafią odmienić obraz spotkania – i bynajmniej nie chodzi nam tu o wbicie piłki do pustaka.
Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział nam, że kiedyś przyjdzie nam umieścić go w gronie stu najlepszych piłkarzy globu, prawdopodobnie najpierw głośno byśmy się zaśmiali, a następnie doszli do wniosku, że tu jednak potrzeba pomocy specjalisty. Życie potrafi jednak czasami pisać niewiarygodne historie. Takie, jak chociażby ta Kamila Glika. Naprawdę trudno nie docenić go za miniony, bez cienia wątpliwości najlepszy rok w karierze. Status legendy w Torino, świetne mistrzostwa Europy, a następnie czwarty najwyższy transfer w historii polskiej piłki, fantastyczna runda w Monaco i miejsce w jedenastce jesieni L’Equipe. Co tu dużo gadać – tak dalej, Kamil. Mamy nadzieję, że za rok zobaczymy się jeszcze wyżej.
Uosobienie idealnego piłkarskiego rozwoju. Kariery przebiegającej tak harmonijnie, jak tylko się da. Spójrzcie sami:
– lato 2012 – transfer za 4 miliony euro z Metz do Salzburga
– lato 2014 – transfer za 15 milionów z Salzburga do Southampton
– lato 2016 – transfer za 41,2 miliona z Southampton do Liverpoolu
Każdy krok, jaki robi, jest krokiem do przodu. Każdy wydaje się być skrojony na miarę aktualnych możliwości Senegalczyka, który z każdym sezonem staje się coraz lepszy i zbliża do absolutnej czołówki piłkarzy w Anglii i Europie. Anfield również go nie przerosło, więcej – szybko stał się prawdziwą gwiazdą Liverpoolu, wymienianą jednym tchem obok rewelacyjnego tandemu Brazylijczyków Firmino i Couthinho. W tym sezonie gol lub asysta średnio co 116 minut.
Kiedy przenosił się z Madrytu do Turynu, większość kibiców była zdania, że Królewscy na Moracie ubijają interes życia. Optyka jednak znacznie uległa zmianie, gdy wychowanek „Los Blancos” w sezonie 2014/15 pozbawił Realu finału Ligi Mistrzów. Od tamtej pory o powrocie Moraty na stare śmieci na Półwyspie Iberyjskim wspominano bez ustanku. Miniony rok nie był może w jego wykonaniu aż tak dobry, jak poprzedni, ale do wstydu wciąż daleko jak z Warszawy do Katmandu. Ostatnie 12 miesięcy mimo spadku w rankingu może on bowiem zaliczyć do naprawdę udanych. Mistrzostwo Włoch? Odhaczone. Puchar Włoch? Również – i to po jego golu w finale na minutę przed końcem dogrywki. Do tego ugruntowanie pozycji w reprezentacji i – rzecz jasna – ponowny meldunek na Santiago Bernabéu. W Realu jak na razie również nie zawodzi, choć – co było do przewidzenia – w rywalizacji z Karimem Benzemą łatwo nie ma. Tym niemniej, w stolicy Hiszpanii już nikt raczej nie nazwie go piątym kołem u wozu.
Gdyby Callejon był programem telewizyjnym, prawdopodobnie byłby „Domem nie do poznania”. Względem minionego roku atakujący Napoli zanotował bowiem trudną do pojęcia w logiczny sposób metamorfozę. Jak w 2015 nie siedziało mu praktycznie nic, tak wraz z początkiem 2016 odpalił z naprawdę grubej rury. Niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Bramki i asysty momentami produkował niemalże taśmowo – w sumie uzbierał 15 goli i aż 20 ostatnich podań. Choć taka już jego dola, że nawet po odejściu Gonzalo Higuaina cały czas pozostaje w cieniu innych, w trwającym sezonie jest absolutnie wiodącą postacią Napoli. Gdyby był nieco lat młodszy, po takim roku dziś bez cienia wątpliwości ustawiałyby się po niego kolejki chętnych z czekami w zębach.
Wraz z Pjaniciem i Naingollanem główne ogniwo ofensywy Romy. Bramki w klubie? Sztuk 18. Asysty? Niewiele gorzej – 13. Robiący sporo wiatru, szybki, skuteczny, a do tego wszystkiego dochodzi też naprawdę niezła regularność – Salah miał bowiem zarówno bardzo dobrą wiosnę, jak i jesień. Przelane tego lata na konto Chelsea 15 milionów euro należy uważać za naprawdę promocyjną cenę w przypadku grajka jego pokroju. Do pełni szczęścia Egipcjaninowi brakowało jednak zdobycia jakiegokolwiek trofeum z „Giallorossi”.
Walia odpadła z Euro po jedynym meczu, w którym Ramsey ze względu na kartki nie mógł zagrać, wcześniej sensacyjnie eliminując Belgów i dochodząc aż do najlepszej czwórki Euro. Mimo że znów zdarzało mu się przegrywać z kontuzjami (sam zresztą ostatnio dał w mediach wyraz swojej frustracji tymi problemami zdrowotnymi) gdy wychodzi na boisko pokazuje, że Arsene Wenger nieprzypadkowo bezkrytycznie wierzy w jego talent i zawsze czeka cierpliwie, aż Walijczyk będzie w pełni sprawności, by móc wpisać jego nazwisko do protokołu sędziowskiego.
Gdyby nie urodził się ktoś taki jak Sergio Ramos, to on byłby pewnie uważany za najgroźniejszego stopera pod bramką przeciwnika, szczególnie podczas stałych fragmentów gry. Mało kto potrafi zrobić taki użytek z kombinacji wzrostu, skoczności i gry głową. Cholernie nieprzyjemny do upilnowania, sam z kolei potrafi naprawdę solidnie zamurować tyły. Podczas gdy wszyscy zachwycali się Eriksenem, Kanem czy Allim, on zbierał od ekspertów równie, jeśli nie nawet bardziej, pochlebne recenzje. W tym roku drużyny z nim w składzie zachowały 19 czystych kont w 49 spotkaniach, on sam stanął na podium Premier League i awansował do najlepszej ósemki Euro.
Kluczowa postać w jednej z największych sensacji w dziejach piłki? Nie ma co do tego cienia wątpliwości. Największe odkrycie zaskoczenie wśród napastników występujących w topowych ligach Starego Kontynentu? Z całą pewnością. Pamięć, która zostanie po nim w Leicester jeszcze na kilka pokoleń wprzód? Ma to jak w banku. Tak czy owak, biorąc pod uwagę jego liczby w minionym roku kalendarzowym, wyżej w rankingu znaleźć po prostu się nie mógł. O ile wiosnę miał jeszcze w miarę – strzelił dziewięć goli i zaliczył trzy asysty – o tyle jesienią – jak zresztą cała ekipa Lisów – był nad wyraz przeciętny. Łącznie Anglik w ciągu minionych 12 miesięcy zdobył w klubie 15 bramek i siedmiokrotnie obsługiwał kolegów ostatnim podaniem, do czego dorzucił pięć trafień i asystę w reprezentacji. Pomimo średnich liczb, nie mogliśmy go jednak nie docenić za wkład w historyczne mistrzostwo kraju.
Jeśli masz naście lat i zastanawiasz się „co ty do cholery robisz ze swoim życiem?”, to przykład Ousmane’a Dembele może cię jedynie zdołować. Ten chłopak ma dopiero 19 lat, a latem rzuciły się po niego największe kluby Europy. Wiadomo jak to bywa w takich przypadkach – mógł okazać się niewypałem, ale po przejściu do BVB Francuz udowadnia, iż nie zamierza pójść w ślady Freddy’ego Adu sprzedającego odkurzacze. Dembele woli wymiatać, ale na boisku. Tuchel wystawia go w drugiej linii, na lewym lub prawym skrzydle, a tam młodzian robi niesamowity wiatr. Jeśli przez Niemcy przejdzie kiedyś tornado, powinno zostać nazwane imieniem Dembele – 12 asyst w 24 spotkaniach daje mu pierwsze miejsce w Bundeslidze (7) oraz drugie w Lidze Mistrzów (5). A do tego można dorzucić jeszcze skuteczność dryblingów na poziomie 60% (w Rennes dobijał do 70!). – Kochamy jego dryblingi, odwagę, brawurę, dynamikę, kontrolę piłki. To zaszczyt móc z nim pracować – tak o Dembele mówił Thomas Tuchel. – Chcemy stworzyć mu środowisko przyjazne dla jego rozwoju. Mamy nadzieję, że nam się uda. Panie trenerze, my też!
Pojawił się praktycznie znikąd, a gdy dostał prawdziwą szansę wykorzystał ją w stu procentach. Tak można pokrótce opisać jego dotychczasową ścieżkę kariery. Andrea Belotti to z całą pewnością jedno z największych, o ile nie największe, zaskoczenie roku w Serie A. Kiedy przechodził do Torino jako rezerwowy mocno średniego Palermo, trudno było zakładać, że nieco ponad rok później zadebiutuje w reprezentacji Włoch. W stolicy Piemontu również zresztą potrzebował chwili, by zademonstrować pełnie możliwości, ale jak już odpalił, to strzelać nie przestał do teraz. Już na tym etapie ligowych rozgrywek 23-latek ma na koncie więcej bramek w lidze (13) niż zdołał zgromadzić w trakcie całego zeszłego sezonu (12). Mamy jedynie nadzieję, że nie zniknie równie nagle, jak się pojawił. Podskórnie czujemy jednak, że mogą być z niego ludzie.
Od chłopaczka, którego okradali z kanapek w szkółce Realu, do jednego z najważniejszych żołnierzy Diego Simeone. Wydolny niczym triathlonista, drapieżny jak jastrząb, wszechstronny (nie mylić z zapchajdziurą!) i – przede wszystkim – popierający wszystkie te cechy umiejętnościami czysto piłkarskimi. W 2016 roku najbardziej pamiętany będzie oczywiście z fenomenalnego gola przeciwko Bayernowi, który przetarł Atletico szlak do finału Ligi Mistrzów. Żeby jednak nie było zbyt cukierkowo, jesienią – podobnie zresztą jak cała drużyna „Los Rojiblancos” – spisywał się znacznie poniżej oczekiwań. Tak czy inaczej, rok zdecydowanie na plus.
Jeszcze trochę i Dybala zamieni „2 Angry Man” na program pod tytułem „One Man Show”. A gdy zacznie decydować sam o losach niemal każdego spotkania Juventusu, bo taki właśnie ma potencjał, to zaraz pewnie wywalczy sobie transfer do Realu Madryt. Ponoć o tym marzy. Z całym szacunkiem, ale Stara Dama to chyba wciąż pół półki niżej. W jej barwach, w 2016 Argentyńczyk rozegrał 37 spotkań, strzelił 17 goli i 8 razy asystował. Na pozór bez szału, ale często robił to w tak dobrym stylu, że nawet kierowca autobusu wstawał i zaczynał klaskać. Rzuty wolne? Łatwizna. Drybling? Z zawiązanymi oczami też założyłby parę siatek. Gol po uderzeniu z woleja? Nie ma problemu! Trochę gorzej poszło mu w reprezentacji – 2016 rok zapamięta głównie z czerwonej kartki w meczu z Urugwajem, po której popłakał się jak bóbr. Można mu wybaczyć, bo wkrótce powinien dać wiele radości swoim rodakom i nie tylko.
Poprowadził Lyon do wicemistrzostwa w sezonie 2014/15, w następnych rozgrywkach Ligue 1 zrobił zaś to samo, wykręcając przy tym jeszcze lepsze liczby. Lacazette w 2016 roku był najlepszym dowodem na to, że porównywanie goli do keczupu jest w przypadku napastnika jedynie tanią wymówką – Francuz jedynie raz w ciągu 12 miesięcy zaliczył serię trzech meczów bez gola w lidze, za to aż siedmiokrotnie wpisywał się na listę strzelców więcej niż raz. Choć pewnie znów nie uda mu się w pojedynkę poprowadzić Lyonu do mistrzostwa, o samego Lacazette bylibyśmy akurat spokojni – jego transfer do lepszego klubu wydaje nam się bowiem wyłącznie kwestią czasu. I to najprawdopodobniej za niemałą kasę.
Jak na bocznego defensora nie wykręca jakichś kosmicznych statystyk pod względem bramek i asyst, jednak nazywanie go lewym obrońcą starej daty również byłoby dość krzywdzące. Z tyłu twardy jak skała, nieustępliwy i niezwykle pewny, z przodu – nawet pomimo mizernych liczb – wbrew pozorom również robi swoje i bardzo często napędza ataki „Los Rojiblancos”. W Atletico absolutnie „indiscutible” – nie do zastąpienia. Z wiekiem wcale nie traci na dynamice i zwrotności.
Bodaj największa rewelacja mistrzostw Europy. Choć Sanches zdobył mistrzostwo Portugalii z Benficą, gdzie grał wszystko praktycznie od deski do deski, świat miał okazję bliżej mu się przyjrzeć tak naprawdę dopiero we Francji. Presja? Trema? Brak doświadczenia? Wolne żarty. Młody pomocnik podczas najbardziej prestiżowego turnieju Starego Kontynentu na murawie hulał sobie równie swobodnie, jakby wpadał do osiedlowego sklepu po mleko i bułki. Sanches w pełni zasłużył sobie na tytuł najlepszego młodzieżowca EURO i nagrodę Golden Boy 2016. Szkoda tylko, że nieco przygasł po transferze do Bayernu, w którym jak na razie rozegrał jedynie nieco ponad 600 minut. Wszystko jednak dopiero przed nim.
Rok w kratkę króla szkaradnej bramki i wroga narodowego San Marino. Przed 12 miesiącami jako jednego z głównych argumentów przy umieszczaniu go na 6. miejscu w rankingu użyliśmy regularności. Jedni gaśli, inni odpalali, Mueller zaś konsekwentnie lał wszystkich po papie i jedynie przyglądał się, czy aby na pewno opuchlizna rozkłada się równomiernie. Tym razem zdecydowanie tego zabrakło. Wiosna jeszcze dość przyzwoita, później jednak mistrzostwa Europy kompletnie do zapomnienia – gdybyśmy byli złośliwi, stwierdzilibyśmy, że Niemcy do półfinału doszli nie dzięki Muellerowi, lecz taszcząc go na plecach – i mizerniutka jesień w Bayernie. Żebyśmy mieli jasność – nie uważamy, że 15 goli i 14 asyst to jakieś mega tragiczne liczby, tak samo, jak nie mamy zamiaru deprecjonować dubletu z Bayernem, do którego zdobycia przecież w znacznym stopniu przyłożył rękę. Tak czy siak, od Thomasa należy wymagać ZNACZNIE więcej. Do poprawki, zapraszamy za rok.
Ostatni sprint? Pewnie z kilka lat temu. Pressing? Maciej Iwański w czystej postaci. Prawa noga? Głównie do zachowywania równowagi. Forma? Często dość chimeryczna. Cóż jednak z tego, skoro w najmniej oczekiwanym momencie Oezil jest w stanie posłać podanie takie, że klękajcie narody. Niemiec może nie błyszczał aż w takim stopniu, jak w zeszłym roku, jednak wciąż dość regularnie udowadnia, że piłkarzy z podobną wizją gry jest na świecie zaledwie garstka. 12 goli i 10 asyst z całą pewnością nie są szczytem jego umiejętności, jednak – jakkolwiek spojrzeć – i tak jest to przyzwoity wynik. Ot, w sam raz na zamknięcie drugiej pięćdziesiątki najlepszych zawodników na świecie
Jeśli ktoś w zespole Atletico wiosną notował asystę, a jakimś cudem nie potrafiliśmy wyłapać, czyim była ona dziełem, w ciemno można było obstawiać, że padła łupem tego samego gościa, co zazwyczaj. Czyli rzecz jasna Koke. Nieważne, czy rzucano go po skrzydłach czy też ustawiano w środku. Nieistotne, w jakiej odległości od napastników się znajdował. Hiszpan potrafił zagrać ciastko na każdej pozycji. W minionym roku uzbierał ich całkiem pokaźną paczkę – obsługiwał kolegów ostatnim podaniem aż 16 razy. Wynik naprawdę bardzo dobry, jednak mimo znacznie lepszych liczb niż na przestrzeni minionych 12 miesięcy (wówczas asystował dziewięć razy, dokładając do tego trzy bramki), tym razem nie był aż tak regularny. Jesień w jego wykonaniu była już bowiem mocno średnia – pomocnik „Los Rojiblancos” ma na koncie jak dotąd zaledwie jedno trafienie i trzy zagrania zamienione przez innych na gole.
Druga, trzecia, piąta… Już dawno straciliśmy rachubę w liczeniu kolejnych młodości Artiza Aduriza. W jakkolwiek oklepany sposób to zabrzmi, im więcej Bask ma wiosen na karku, tym wydaje się lepszy. Do tego stopnia, że, nie licząc Diego Costy, zasłużył sobie na najwyższą pozycję w rankingu wśród hiszpańskich napastników. I to wcale nie dlatego, że wiek stanowi w jego przypadku okoliczność, która w jakikolwiek sposób by nas zmiękczała. 28 bramek, sześć asyst, kluczowa rola w wykręceniu świetnego jak na Athletic piątego miejsca w lidze w minionym sezonie, a następnie znaczący udział w awansie Lwów do 1/32 finału Ligi Europy. No i – rzecz jasna – powołanie przez Vicente Del Bosque na mistrzostwa Europy, co również jest nie do przecenienia. Zawodnik z serii tych, w których przypadku nieraz wydaje się, że z jednej wrzutki byliby w stanie zdobyć dwa gole.
Do jedenastki turnieju na Euro 2016 załapał się jego partner ze środka defensywy, Pepe, ale odmawiać Jose Fonte udziału w końcowym triumfie Portugalczyków byłoby jak odmawiać najlepszemu kumplowi przyjścia na urodziny. Po części chamsko, po części bez grama dobrego smaku. Stoper Southampton bardzo późno wskoczył do kadry, zadebiutował w niej będąc już po trzydziestce, a jednak po fatalnym meczu etatowego reprezentanta Ricardo Carvalho z Węgrami, w fazie pucharowej nawet na minutę nie opuścił placu gry. Efekt? W grupie jego koledzy stracili 4 gole w 3 meczach, po wyjściu z niej – 1 bramkę w 4 spotkaniach. Fonte można też odbierać w roli talizmanu – od premierowego występu, w kadrze obrońca zagrał dziewiętnastokrotnie i aż 12 z tych meczów Portugalia kończyła na zero z tyłu.
„Marcelo jest ode mnie lepszy”, powiedział jakiś czas temu o lewym defensorze Realu Madryt Roberto Carlos. I, szczerze mówiąc, wcale nie wyczuwamy w tym już jakiejś przesadnej kurtuazji. Brazylijczyk nie miał może aż tak dobrego roku jak poprzedni, dużo częściej miewał wahania formy, jednak wciąż niejednokrotnie zdarzało mu się ciągnąć grę Realu Madryt, gdy Królewskim nie szło. Kiedy oglądamy jego popisy, często odnosimy wrażenie, że to chyba jeden z najbardziej cieszących się grą piłkarzy na świecie i bez cienia wątpliwości najlepszy technicznie boczny obrońca na Ziemi. Zupełnie nie rozumiemy, dlaczego cały czas miewa aż takie problemy z regularną grą w reprezentacji Brazylii. Choć może to i lepiej, że w żaden sposób nie przyłożył on ręki do absolutnej kompromitacji Canarinhos podczas Copa America w USA.
Potrafi sprawić, że kolana i kostki przeciwników, z którymi wchodzi w drybling, sypią się jak wieża z klocków jenga, gdy wyciągnie się z niej niewłaściwy element. W tym roku już nie tak efektowny i efektywny, jak jesienią 2015… ale, ale! Piłkarz Roku według PFA, a więc wyborem jego rywali z boiska, co uznawane jest za największe wyróżnienie dla piłkarza w Premier League, jakie ten może otrzymać za sezon ligi angielskiej. No i w Champions League wszedł z buta – 4 gole, 1 asysta w fazie grupowej, a więc udział przy 5 z 7 bramek Lisów, które dały im pierwsze miejsce i rozstawienie w losowaniu 1/8 finału.
Fabryka wiatru i asyst. Argentyńczyk w naszym zestawieniu spośród zwykłych śmiertelników – czytaj: nie licząc kilku graczy z samego czuba zestawienia – zaliczył w zeszłym sezonie najwięcej ostatnich podań, bo aż 21. Do tego dołożył także 10 goli. Odegrał w PSG znaczącą rolę w zdobyciu mistrzostwa Francji, a także krajowego pucharu, gdzie w finale zdobył zwycięską bramkę. Na wiosnę, szczególnie pod koniec, top topów, na jesieni – wyraźnie słabszy, jak i zresztą długimi chwilami zawodzące PSG. Największą rysą na CV Di Marii w minionych 12 miesiącach był jednak, nie odkryjemy tu istnienia nieznanego dotąd pierwiastka, przegrany finał Copa America.
„Guardian” pisał niedawno o tym, że zasługi Firmino bynajmniej nie kończą się na bramkach i asystach Brazylijczyka dla Liverpoolu, bo trzeba go też pochwalić za to, że… usadził na ławce Daniela Sturridge’a. Anglik, jak się okazało, jako rezerwowy wchodzący na podmęczonego przeciwnika potrafi dać The Reds więcej niż wychodząc w pierwszym składzie. Dobra, ale dość o lekko naciąganych zasługach – Firmino to przede wszystkim ogromna jakość i zrozumienie wręcz telepatyczne z Philippe Coutinho. Na Anfield sprowadzał go co prawda Brendan Rodgers, ale dopiero Juergen Klopp wymyślił go dla Liverpoolu takim, jakiego oglądamy obecnie. I chwała mu za to.
Jeśli Luka Modrić jest sterem, on jest silnikiem całego statku. Jeśli Chorwat jest mózgiem, Niemiec jest układem nerwowym. Choć gracze występujący na pozycji i prezentujący podobny styl do Kroosa często bywają niedoceniani, w jego przypadku wpływ na grę Realu jest akurat aż nadto zauważalny. Zmęczeni czy kontuzjowani Kroos lub Modrić to obecnie jedna z największych możliwych bolączek, które mogą dopaść Królewskich. Pomocnik „Los Blancos” może i nie serwuje regularnych pokazów magii, może i nie prezentuje zagrań, po których publika gotowałaby mu owacje na stojąco, jednak jego boiskowa inteligencja i nawyki przy rozegraniu mają pełne prawo budzić podziw. Wiosną miewał co prawda gorsze chwile, ale już jesienią, gdy nie miał problemów ze zdrowiem, był zdecydowanie jednym z najlepszych piłkarzy Realu. Co może cieszyć kibiców Królewskich – Kroos w końcu stara się także coraz częściej korzystać ze swoich atutów w ofensywie.
Il trio di Sarri bez niego nie miałoby racji bytu. Trudno uwierzyć, że gość mierzący 169 cm wzrostu budzi tak ogromny respekt wśród obrońców rywali. Ale z piłką przy nodze potrafi wszystko. Strzał z dystansu, drybling na granicy upokorzenia przeciwnika, wrzutka w punkt – pełen serwis. Obecny sezon? 22 mecze, 22 gole strzelone lub wypracowane. Końcówka roku jeszcze podźwignęła go w naszym rankingu, w końcu nie co dzień strzela się trzy gole w jedną niedzielę, a następnie cztery w kolejną. Tym bardziej w Serie A. Jemu się udało.
Mamy wrażenie, że to wciąż zawodnik na swój sposób niepozorny. Pod względem wrażeń czysto estetycznych do Marcelo nie ma startu. Na tle reszty piłkarzy Barcelony również nigdy nie aspirował do miana piłkarskiego wirtuoza. Tak czy owak, gdy przyjrzymy mu się nieco bliżej, dość szybko połapiemy się, że w zespole Luisa Enrique to gracz absolutnie nie do przecenienia. Kiedy bowiem przychodzi co do czego, jest zawsze tam, gdzie powinien. W obronie niezwykle solidny i pewny, w ataku – zawsze można na niego liczyć, gdy trzeba precyzyjnie dograć w pole karne. Choć nie błyśniemy erudycją, jeśli stwierdzimy, że od bocznych obrońców wymaga się dziś umiejętności podłączenia do ofensywy, to jednak 10 asyst jest wynikiem zdecydowanie powyżej średniej. Do tego Alba zdobył również jedną niezwykle istotną bramkę – na 1:0 w dogrywce finału Pucharu Króla przeciwko Sevilli.
Przy sporządzaniu wszelkiego rodzaju rankingów napastników, atakuje gdzieś z drugiego, jeśli nie nawet trzeciego szeregu. Mniej w nowoczesnym stylu podwieszonego, świetnego w rozegraniu napastnika, bardziej w typie faceta, który wykończy wszystko, co poda mu się w pole karne. W Rzymie nikomu (może poza kibicami Lazio) to nie przeszkadza, przynajmniej tak długo, jak utrzymuje swoją skuteczność. W 2016 przedziurawił bramkarzy rywali swojego klubu 23-krotnie. No i jak zwykle był ważną postacią reprezentacji Bośni i Hercegowiny (4 gole i asysta).
Do szczytowej formy z czasów gry w Borussii jeszcze pod okiem Carlo Ancelottiego nie doszedł, co nie zmienia faktu, że mecz w mecz jest co najmniej solidny. Za poprzedni sezon – 2,86 w Kickerze i druga najwyższa nota wśród obrońców w Bundeslidze. W obecnym ustępuje tutaj tylko Lahmowi, będąc na równi z Orbanem. Czy trzeba lepszej rekomendacji i obszerniejszego uzasadnienia dla umieszczenia Hummelsa w czwartej dziesiątce najlepszych zawodników na świecie w minionym roku?
Najbardziej znienawidzony kapitan Europy. Gość, który na łamach książki groził własnym kibicom, że sprowadzi gangsterów z Argentyny, by ich pozabijali. A jednocześnie mokry sen menedżerów, którzy w ataku mają „bidę z nyndzą”. Dość powiedzieć, że w pierwszych pięciu kolejkach Serie A miał udział przy każdej bramce Interu. Nerazzurri zdobyli wtedy siedem goli, sześć autorstwa Argentyńczyka, jeden po jego asyście. W tym sezonie ligi włoskiej strzela lub asystuje co 85 minut, a w ostatniej przedświątecznej kolejce zaliczył już szósty ligowy dublet.
Mogło się wydawać, że pierwsze kilka miesięcy 2016 roku nie miały prawa być dobre w jego wykonaniu. Niewielu piłkarzy potrafiłoby bowiem odciąć się grubą kreską od pozaboiskowych problemów, którym stawić czoła musiał napastnik Realu. Wiosna Benzemy wbrew wszelkiej logice była jednak jednym z jego najlepszych etapów od czasu transferu do stolicy Hiszpanii. 13 goli i siedem asyst w Primera División muszą w pewien sposób działać na wyobraźnię, tym bardziej, że Francuz przegapił kilka spotkań z powodu kontuzji. Jesień miał już jednak zdecydowanie gorszą. Jego leniwe ruchy zamiast stanowić o uroku niejednokrotnie irytowały, Benzema często na długie chwile znikał z pola widzenia, a najszybsze sprinty wykonywał, gdy szedł do zmiany. W rankingu tradycyjnie najniżej ze śmiercionośnego trio BBC, jednak gdyby zachował formę z wiosny, czujemy, że nawet jeśli nie doskoczyłby do Cristiano i Bale’a, pewnie miałby szanse na zakręcenie się w okolicach pierwszej dyszki.
Niezastąpiony dla reprezentacji Francji, niezastąpiony dla Tottenhamu. Kibicom klubu z White Hart Lane pospadały kilkusetkilowe kamienie z serc, gdy pod koniec roku podpisał kontrakt do 2020. Nie jest tajemnicą, że jego nazwisko na swojej tablicy taktycznej chciałby wpisywać każdy menedżer klubu ze światowego topu. Naprawdę dobre Euro przypieczętował bezbłędnym występem w półfinale z Niemcami. Gdybyśmy mieli wartą krocie wazę z dynastii Ming, byłby jedną z niewielu osób, którym nie balibyśmy się jej dać do potrzymania.
Czy dobrze robi, nie dając się od ładnych paru okienek transferowych skusić na kontrakt w klubie, który rokrocznie gra o finał Ligi Mistrzów, pozostając lojalnym Napoli dopiero aspirującemu do takiej pozycji? Zdaniem kibiców z San Paolo – zdecydowanie tak. Ich ulubieniec, charyzmatyczny lider drużyny, niepodrabialny i zdolny do rzeczy wielkich. Trudno w jakiejkolwiek włoskiej drużynie znaleźć bardziej wpływowego kapitana – na boisku, w szatni i poza murami stadionu. Przez Goal.com wybrany ostatnio do najlepszej jedenastki rundy jesiennej Serie A.
Kilka pozycji wcześniej było o Firmino, należy sobie więc zadać pytanie, czy byłby tak wysoko, czy grałby aż tak dobrze, gdyby w Liverpoolu nie było Coutinho? Brazylijczyk od momentu przejścia na Anfield rokrocznie robi duże postępy i coraz mniej jest meczów, w których trzeba z lupą szukać go na boisku. Nieustannie podpięty do prądu, w tym sezonie idący na rekord życiowy w klasyfikacji kanadyjskiej. Końcówkę roku stracił z powodu kontuzji i wielka szkoda, bo póki był zdrowy, czarował mecz za meczem. Dał sygnał, że to będzie dla niego dobra runda już w wygranym 4:3 meczu z Arsenalem na The Emirates, później tylko to potwierdzał. Na duży plus jego gra w kadrze – na Copa America hat-trick z Haiti, w eliminacjach rosyjskiego mundialu już dwa gole i asysta.
Huragan z północnego Londynu. Snajper co się zowie, który może być jeszcze lepszy, a bez którego Tottenham mógłby tylko pomarzyć o ligowej czołówce. Gdy strzelał swoje pierwsze bramki w Premier League, mimo wszystko odzywało się wiele głosów niedowierzania w to, że Kane stanie się zawodnikiem ze światowego topu. Teraz już nikt wątpliwości nie ma, potwierdzenia klasy doczekaliśmy się od niego już 59 razy w równo 100 meczach Premier League. Z takim wynikiem Kane wkręcił się już w 2017 roku, dokładnie 1 stycznia, w doprawdy doborowe towarzystwo.
Silny jak tur, twardy jak skała, nieustępliwy jak szeryf w westernie. Dowód na to, że włoska szkoła bronienia wciąż jeszcze zdaje egzamin. Z Juventusem zgarnął na krajowym podwórku dublet, na Euro zaś między niego i Bonucciego nieraz nie dałoby się nawet wcisnąć szpilki, a co dopiero nogę czy głowę. Sam zresztą zdobył również niezwykle istotnego gola w starciu 1/8 przeciwko Hiszpanii. Z całą pewnością znalazłby się wyżej w zestawieniu, gdyby nie porażka po karnych z Niemcami w ćwierćfinale i trapiące go pod koniec sezonu kontuzje. Jakkolwiek jednak spojrzeć, Chiellini od lat nie schodzi poniżej naprawdę bardzo wysokiego poziomu.
Aż dziw bierze, że Sevilla tak łatwo potrafiła sobie bez niego poradzić. Gameiro u Unaia Emery’ego stanowił bowiem niezbędny element układanki. Był absolutnie wiodącą postacią przede wszystkim w Lidze Europy – w fazie pucharowej uzbierał osiem goli, do których dołożył dwie asysty, tym samym wydatnie przyczyniając się do ostatecznego triumfu Andaluzyjczyków w rozgrywkach. Latem nie chciał przejść do Barcelony, by ostatecznie wybrać Atlético. I bardzo dobrze. Po pierwsze dlatego, że Francuz stylem bardzo szybko wpasował się w system gry „Los Rojiblancos”, po drugie zaś dlatego, że wzdryga nas na samą myśl, iż taki grajek mógłby obecnie kroczyć drogą Paco Alcacera. Jesieni nie miał może aż tak udanej, jak wiosny, jednak na pewno nie można stwierdzić, by zawodził. Trzeba też pamiętać, że pełnienie roli napastnika w drużynie takiej, jak Atleti jest wyjątkowo niewdzięcznym zadaniem.
Przez jednych kochany, przez innych nienawidzony. Niepodrabialny, znajdujący kolejnych naśladowców, bramkarz-rozgrywający. Choć gdy swego czasu wielu ludzi głośno domagało się dla niego Złotej Piłki, byliśmy pierwszymi, którzy pukali się w czoło, nie mamy zamiaru nikogo na siłę przekonywać, że Neuer nie jest klasą samą w sobie. Niemiec poza tym, że wciąż pozostaje najbardziej charakterystycznym golkiperem na świecie, jest jednocześnie jednym z najlepszych fachowców między słupkami na swojej pozycji. Konkretniej – trzecim najlepszym w naszym rankingu. Wiosna? Wyborna. Jesień – dla odmiany – również wyborna. Wcale byśmy się nie zdziwili, gdyby w ramach noworocznego postanowienia założył sobie strzelenie w końcu jakiejś bramki albo zaliczenie asysty.
W najlepszej jedenastce Euro 2016 – zarówno tej oficjalnej, jak i tych wybieranych przez różnorakie portale tematyczne – miał praktycznie pewny plac. Nie dziwota, że Borussia Dortmund zdecydowała się za niego latem zapłacić dwanaście milionów euro. To znaczy – dla śledzących na co dzień mecze Lorient, zaskoczenia nie było, ale dla tych, którzy zwykle znajdują sobie ciekawsze zajęcia – zdecydowanie tak. Przede wszystkim dlatego, że tak długo uchował się przed okiem firm możniejszych niż klub z Bretanii. Jesienią świetny w meczach Champions League, dobry w Bundeslidze. Co nie mniej ważne, cały czas widać w nim spore rezerwy.
Długo Koscielny był synonimem nieodpowiedzialności. Jeśli sędziowie dyktowali karne przeciwko Arsenalowi, można było zakładać się ze znajomymi, że sprokurował je Francuz. Czerwona kartka dla któregoś z Kanonierów? Też bardzo możliwe, że to właśnie on przesadził z agresją. Ale od ładnych kilkudziesięciu miesięcy jest po prostu pewny. Rzadko się myli, a jak wiele znaczy dla Arsene’a Wengera niech świadczy, że jedyny mecz w tym sezonie, w którym Arsenal przyjął od rywali więcej niż dwa gole to ten, w którym Koscielny odpoczywający jeszcze po Euro nie zagrał. Na mistrzostwach – w pierwszej jedenastce, w roli lidera defensywy, w każdym z siedmiu meczów Francuzów.
Patrząc na początek roku, stawianie na niego miało tyle samo sensu, co wchodzenie all-in z dwójką i czwórką. Guus Hiddink podjął jednak ryzyko i pod koniec sezonu, trzymając się pokerowych klimatów, mógł się już cieszyć z pokaźnego stosu żetonów. Belg przełamał stagnację w marcu z Norwich, gdy zaliczył pierwszą asystę od ponad pięciu miesięcy, a pod koniec sezonu przypomniał sobie, jak się strzela. Między innymi Tottenhamowi, który trafiając na 2:2 pozbawił mistrzowskich złudzeń. W tym sezonie za Conte to już top topów. Utrzyma taką formę w 2017? Będzie w najlepszej dyszce, jak nic.
O niebo lepszy rok niż 2015. Defensor Barcelony oprócz wbijania kolejnych szpilek Realowi Madryt znów zaczął demonstrować swoją najlepszą wersję. W końcu przestał sprawiać na murawie wrażenie rozkojarzonego i niepewnego. Na powrót błyszczał kapitalnym wyprowadzeniem piłki, świetnym czytaniem gry, wyborną jak na stopera techniką, a także skutecznością pod bramką – siedem goli na pozycji środkowego obrońcy to bowiem naprawdę wynik marzeń niejednego napastnika Ekstraklasy spory wyczyn. Bardzo dobra wiosna zwieńczona zdobyciem mistrzostwa i pucharu Hiszpanii, jesienią – jest jednym z niewielu graczy „Blaugrany”, do których naprawdę nie można mieć pretensji o słabsze wyniki.
W tym roku, w wieku 38 lat, pobił rekord wszech czasów Serie A, jeśli chodzi o minuty bez straconego gola. Nie dał się pokonać kolejno piłkarzom: – Udinese – Romy – Chievo – Genoy – Frosinone – Napoli – Bologny – Interu – Atalanty – Sassuolo Sposób na Buffona znalazł dopiero Andrea Belotti w derbach z Torino. 974 minuty, ponad 16 godzin trzeba było czekać na kogoś, komu uda się zdobyć bramkę przeciwko Juventusowi. Bez niego zdecydowanie nie byłoby tak ogromnej przewagi Juventusu na finiszu sezonu Serie A. I jeśli komuś dziś przychodzi na myśl, by spojrzeć w metrykę „Gigiego”, to chyba tylko po to, by ze smutkiem stwierdzić, że pewnie jeszcze dwa-trzy lata i trzeba będzie wspominać go z podobną nostalgią co największe legendy światowej piłki, których buty zdążyły już zawisnąć na kołkach.
Grając ostatnio przeciwko Chelsea z brazylijskim Hiszpanem z przodu, bramkę straconą trzeba sobie właściwie wliczyć w Costa (to nam się udało!). Żeby nie być gołosłownym – Costa w Premier League 16/17:
1. kolejka – gol z West Hamem
2. kolejka – gol z Watfordem
4. kolejka – 2 gole ze Swansea
5. kolejka – gol z Liverpoolem
7. kolejka – gol z Hull
8. kolejka – gol z Leicester
10. kolejka – gol z Southampton
11. kolejka – gol z Evertonem
12. kolejka – gol z Middlesbrough
14. kolejka – gol z Manchesterem City
15. kolejka – gol z West Bromem
17. kolejka – gol z Crystal Palace
19. kolejka – gol ze Stoke City
A, w 18. kolejce pauzował, tak całkiem możliwe, że jego dorobek byłby jeszcze okazalszy. Ale to, za co Costę trzeba pochwalić równie mocno, jak za bramki, to że wreszcie zaczął nad sobą bardziej panować. Już nie trzeba wysyłać wniosków o zamknięcie go w zakładzie psychiatrycznym, za to zdecydowanie warto gratulacje. Bo osiągnął życiową formę i udowodnił, że skreślanie go po pierwszym, średnio udanym półroczu w Anglii było dużym błędem.
Zawodnik, w przypadku którego nigdy nie wiadomo, co w danym momencie uderzy mu do głowy. Dotychczasowa kariera Sergio Ramosa jest bowiem prawdziwą sinusoidą wielkich sukcesów przeplatanych katastrofalnymi wpadkami. Jeśli jednak w zeszłym roku Ramos czymś zaskakiwał, to wyłącznie w pozytywny sposób. Gol w finale Ligi Mistrzów, bramka w ostatnich sekundach podstawowego czasu gry w meczu o Superpuchar Europy, trafienie na wagę remisu w samej końcówce „El Clásico” czy też ukłucie w – jakżeby inaczej – ostatnich sekundach spotkania z Deportivo prawdopodobnie już na zawsze przypięły mu łatkę człowieka od zadań specjalnych i patrona spraw beznadziejnych. Do tego wszystkiego nie wolno zapominać, że i w obronie kapitan Królewskich był wyjątkowo pewny. Trudno nam sobie przypomnieć na szybko jakąś sytuację, w której to zespół musiał w najważniejszej chwili dźwignąć jego a nie na odwrót.
Jak czynił z gry obronnej sztukę, tak robi to dalej. Lata lecą, a on wciąż prezentuje poziom, do którego większość stoperów nie jest się w stanie nawet zbliżyć. Urugwajczyk jest w pewien sposób uosobieniem stylu Atletico i filozofii Diego Simeone. Po prostu lider z krwi i kości. Żeby jednak nie było zbyt miętowo – mimo utrzymywania równej formy przez cały rok nie zdołał zdobyć żadnego trofeum. W Lidze Mistrzów po raz kolejny przegrał z Realem, w Primera División stanął „zaledwie” na najniższym stopniu podium, zaś na Copa America sensacyjnie odpadł z reprezentacją Urugwaju już w fazie grupowej.
Piłkarz, na którego można patrzeć godzinami z rozdziawioną gębą. Tak eleganckich środkowych pomocników w dobie postępującej atletyzacji futbolu pozostała już bowiem co najwyżej garstka. Na boisku potrafi wcielić w życie rozwiązania, które nieraz trudno wyobrazić sobie nawet z perspektywy telewidza. Klej w nodze, niesamowita wizja, zero gry na alibi, podejmowanie niemal samych słusznych wyborów… Jednym słowem – czysta magia. Modrić to jeden z tych piłkarzy, w przypadku których statystyki okazują się wyjątkowo kłamliwe. Trzy gole i trzy asysty nie odzwierciedlają bowiem nawet w kilku procentach jego wypływu na grę „Los Blancos”. Wyciągnij z Realu Lukę Modricia, a pozbawisz zespół mózgu. Szkoda jedynie, że Luka jest tak podatny na urazy i że mimo wszystko ma już swoje lata. Wcale byśmy się nie zdziwili, gdyby po jego odejściu z drużyny Królewskich w białej części stolicy Hiszpanii rozpaczano równie mocno jak po Zinedinie Zidanie.
Przed startem minionego sezonu w Realu Madryt miał powoli ustępować miejsca młodszemu Raphaelowi Varane’owi. Nie brakowało takich, którzy wysyłali go już na drugą stronę rzeki, przekonując usilnie, że najlepsze lata ma już za sobą. Ludzie wygłaszający swego czasu podobne opinie, dziś mogą jednak co najwyżej chować głowę w piasek lub honorowo przyznać się do błędu. Pepe ma bowiem za sobą niezwykle udany rok. Stoper Królewskich miał olbrzymi wpływ na ostateczny sukces zarówno w Lidze Mistrzów, jak i na mistrzostwach Europy, gdzie według nas był zdecydowanie najlepszym środkowym obrońcą turnieju. Nawet jeśli w ofensywie nie ratował kolegom tyłka równie często, jak jego klubowy kolega, Sergio Ramos, to w defensywie na przestrzeni całego roku prezentował się bez zarzutu. Jesienią przegapił kilka meczów z powodu kontuzji, jednak gdy już przyszło mu wyjść na murawę, również nie zawodził.
U Guardioli nie do zastąpienia, u Ancelottiego – dla odmiany – również nie do zastąpienia. Czy to wiosną, czy też jesienią forma Arturo Vidala w znacznej mierze decydowała o jakości gry całego zespołu. Serce, płuca i wątroba Bayernu w jednym. „Najlepszy rok w jego karierze zakończony sukcesami praktycznie na wszystkich polach”, pisaliśmy w jego kontekście przed rokiem. Tym razem wypada jedynie to powtórzyć. Vidal walnie przyczynił się do zdobycia mistrzostwa i krajowego pucharu, a także po raz kolejny wyreżyserował Chilijczykom triumf w Copa America.
Gdy tylko ma piłkę przy nodze bliżej niż 40 metrów od bramki, trzeba bić na alarm i zwierać szyki obronne, bo będąc bliżej celu, Francuz potrafi zrobić absolutnie wszystko. Wypieszczone prostopadłe podanie? Żaden problem. Strzał z dystansu, który będzie się podawać dalej na Twitterze przez kilka najbliższych tygodni? Luzik. Wrzutka krzyżaczkiem? Ruletka? Wykręcanie kostek? Tak, tak i jeszcze raz tak. West Ham kupując go nie mógł się spodziewać, że zyskuje taką maszynkę do goli i asyst. Może i Payet wyróżniał się we Francji, może i już tam dał się poznać jako techniczny kozak, ale czegoś takiego, co robi od półtora roku w Londynie chyba nikt nie mógł się spodziewać.
Chodząca gwarancja pewności. Wraz z Giorgio Chiellinim tworzy jedną z najtrudniejszych do obejścia parę obrońców na świecie. Kolejny żywy dowód na to, że wysyłanie do grobu włoskiego modelu bronienia jest mocno przesadzone. Bonucci w 2016 roku był niezastąpiony zarówno dla Juventusu, jak i dla reprezentacji. Z klubem sięgnął po mistrzostwo i puchar Włoch, z kadrą – w głównej mierze właśnie dzięki niemu – Squadra Azzurra dość nieoczekiwanie doszła do ćwierćfinału mistrzostw Europy, gdzie dopiero po karnych odpadła z Niemcami. Kiedy prześledzimy minione 12 miesięcy w jego wykonaniu, nie może dziwić fakt, że Antonio Conte za wszelką cenę starał się go zabrać ze sobą do Chelsea.
Nie jest cudakiem pokroju Manuela Neuera, jednak nie z nami te numery – dokonania Oblaka w 2016 roku nie mogły umknąć naszej uwadze i nie zostać odpowiednio docenione. Szczerze mówiąc, drażni nas trochę gadanie, że Słoweniec wpuszcza mało bramek tylko dlatego, że obrońcy stawiają przed nim żelbetonowy mur. Dużo bliżej nam do stwierdzenia, że działa to w obie strony – ani defensywa Atletico nie uchodziłaby za tak szczelną, gdyby nie Oblak, ani Oblak nie zachowywałby tylu czystych kont, gdyby dostępu do jego twierdzy bronić musieli parodyści. To po prostu jeden, sprawnie funkcjonujący organizm. Jakkolwiek byśmy się jednak starali, nie jesteśmy w stanie uwierzyć, że 33 czyste konta w ciągu roku w większej mierze niż zasługą bramkarza mogą być efektem skutecznej gry formacji obronnej. Tylko tych karnych w finale Ligi Mistrzów wciąż jakoś nie potrafimy pojąć na logikę.
Po odejściu Zlatana Ibrahimovicia z miejsca przejął rolę głównej armaty PSG. Choć paryżanie jesienią niejednokrotnie zawodzili, Cavani ani myślał wpasowywać się w momentami ponury krajobraz i strzelał jak na zawołanie. Tu jedna sztuka, tam dwie, jeszcze kiedy indziej cztery… W efekcie Urugwajczyk uzbierał do tej pory w lidze francuskiej aż 18 trafień w 17 spotkaniach, czyli o jedno mniej niż przez cały zeszły sezon Ligue 1. Do ścisłego topu zestawienia zabrakło mu z pewnością lepszej wiosny oraz przełożenia goli na triumfy w rozgrywkach międzynarodowych. O ile odpadnięcie PSG w ćwierćfinale Ligi Mistrzów można jeszcze jakoś przeboleć, o tyle brak awansu reprezentacji Urugwaju do fazy pucharowej Copa America należy uważać za kompletną klapę, do której Cavani przyłożył rękę, zaliczając trzy pełne mecze bez gola czy asysty.
Jeśli wciąż będzie utrzymywał podobny poziom, być może w końcu rzeczywiście będzie miał szansę spełnić marzenie swoje i swojego dziadka i trafi do Realu Madryt. Reprezentant Gabonu już zeszły rok miał bardzo dobry, a w tym jedynie potwierdza swoją klasę. Wiosna? No dobra, może i momentami taka sobie. Jesień miał już jednak fenomenalną – 16 bramek w 15 ligowych meczach i cztery sztuki w Lidze Mistrzów muszą robić wrażenie. Jak się okazało, strach po odejściu Roberta Lewandowskiego do Bayernu miał jedynie wielkie oczy. Stwierdzenie to w najlepszy sposób obrazuje, jak świetnym piłkarzem jest Pierre-Emerick Aubameyang.
To nie jest tak, że dla Kante 2016 był perfekcyjny. Kombinacja słów „Kante” i „Chelsea flop” wcale nie daje 0 rezultatów po wpisaniu w wyszukiwarkę. Ale Francuz po słabym początku na Stamford Bridge ogarnął się do tego stopnia, że ostatnio Eurosport pokusił się nawet o taki obrazek:
Bo Kante to gwarancja, że ofensywni koledzy mają znacznie większe pole manewru. Znów jest znaną z Leicester piranią, która doskakuje do rywala z piłką w okamgnieniu i wyłuskuje mu piłkę spod nóg nim ten zdąży mrugnąć. Znamienne, że gdy odchodził z Leicester, Lisy były najlepsze w kraju, a na koniec roku pierwsze miejsce zawłaszczyła sobie Chelsea, którą zasilił latem. Można było dyskutować, kto miał największy wpływ na sensacyjne mistrzostwo klubu z King Power Stadium – odbierający jak nikt inny Kante, wkręcający rywali w ziemię Mahrez, czy może żądlący przeciwników Vardy. Dziś ten spór jest już chyba ostatecznie rozstrzygnięty. Leicester z Vardym i Mahrezem, ale już bez Kante, wlecze się w ogonie ligi.
W pierwszym okresie w United zdecydowanie za bardzo chciał pokazać, że jest wart każdego funta, jakiego zapłacono za niego pieczętując rekordowy transfer do Manchesteru. Ale z każdym meczem coraz bliżej było mu do piłkarza, którego znamy z najlepszych meczów w Juventusie. Rok z United zakończył serią znakomitych występów, które dały United sześć kolejnych wygranych (siedem wliczając wczorajsze 2:0 z West Hamem). A i ci, którzy narzekali, że Francuz jest gorszą wersją siebie z Serie A, nie mieli tak do końca racji, co tylko potwierdzają liczby:
No a poza tym – wicemistrz Europy, a także autor jednej z najbardziej pamiętnych asyst w historii Euro – tej na 2:0 z Niemcami.
Trzeba się pogodzić z tym, że rok po roku będzie trafiał do czołówek podobnych rankingów. Tak zabójczej broni jak Argentyńczyk ze świecą szukać. Może i jest podatny na kontuzje, ale na powrót po każdej kolejnej kibice wyczekują niecierpliwie, jak na zbawiciela. I takim „Kun” faktycznie bywa. Nie ma „klepki” w polu karnym, z której nie zdecydowałby się uderzyć. Nie ma defensywy, choćby zwarła szyki najszczelniej na świecie, która upilnowałaby go przez pełnych dziewięćdziesiąt minut. No chyba, że zakłada koszulkę reprezentacji. Tam jego bilans za ten rok jest kompromitujący i zdecydowanie nie pozwala nam na umieszczenie Aguero wyżej. 11 meczów i 1 gol. Przeciwko Panamie…
Po letnim transferze 29-latka do Juventusu za ponad 90 baniek wielu łapało się za głowę, a co poniektórzy złośliwcy żartowali sobie, że Stara Dama kupowała go chyba na wagę. Tak czy owak, Higuain stale udowadnia, że to nie świat wywrócił się do góry nogami. Chcemy tego czy nie, obecnie jest on jednym z najlepszych napastników na świecie. W minionym sezonie zaledwie raz zanotował serię dwóch meczów w lidze bez gola, co zapewniło mu tytuł króla strzelców Serie A z najlepszym wynikiem w historii (36 trafień). W tym może nie jest już aż tak regularny, ale z całą pewnością robi to, co do niego należy. Choć kibice Realu czy reprezentacji Argentyny już nigdy nie wybaczą mu niektórych spektakularnych pudeł, trzeba powiedzieć sobie jasno, że uznawanie go za gościa specjalizującego się w produkcji niepowodzeń jest zdecydowanie krzywdzące. Nawet jeśli w Copa America „Albicelestes” znów wykoleili się na ostatniej prostej, tym razem trudno zrzucać na niego całą winę.
Piękny 35-letni. Powątpiewania, czy po przenosinach z Ligue 1, którą przerastał o kilka ładnych metrów i których obrońców zawsze wyprzedzał o kilka długości swojego nosa, do znacznie bardziej wymagającej Premier League skończyły się w zasadzie po kilku dniach meczowych. Tylko jeden piłkarz w Europie, Leo Messi, strzelił od niego więcej bramek dla klubu na przestrzeni całego roku. Jedyna skaza na diamencie, to Euro 2016, na którym nie istniał i którym w przykry, bezbarwny, kompletnie do niego niepodobny sposób zakończył długą przygodę z reprezentacją.
Prawdziwe życie zaczyna się po Barcelonie. A przynajmniej w przypadku Chilijczyka, który za czasu gry na Camp Nou był uważany za naczelnego drewniaka Blaugrany, a który po przenosinach do Premier League stał się gwiazdą pierwszego szeregu. Znaczy dla Arsenalu tyle, co dla Londyńczyków Królowa czy Big Ben. Ile ważnych punktów zdobytych w tym roku bez niego byłoby niemożliwe do zdobycia? Wrześniowe 3:0 z Chelsea po jego golu i asyście? Grudniowe 5:1 z West Hamem, gdy zdobył hat-tricka i zaliczył otwierające podanie? Wydarte Tottenhamowi na jego terenie 2:2, po jego wyrównaniu, gdy Kanonierzy grali już w dziesiątkę? A do tego dołożył przecież perłę w koronie – drugie z rzędu wygrane Copa America, zakończone w dodatku z tytułem najlepszego gracza turnieju.
47 bramek. Fabryka bramek i prawdziwy lider. Król strzelców eliminacji mistrzostw Europy, król strzelców Bundesligi, napastnik będący obiektem mokrych snów włodarzy największych gigantów na światowym rynku. Moglibyśmy zachwycać się jego liczbami i wpływem na wyniki Bayernu czy kadry narodowej. Moglibyśmy pisać kolejne poematy na jego cześć czy też komponować przepełnione ozdobnikami pieśni pochwalne. Sęk jednak w tym, że o Robercie Lewandowskim zostało już napisane i powiedziane niemal wszystko. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto jeszcze nie przyjął do wiadomości, że Polska może się obecnie pochwalić jednym z najlepszych piłkarzy na świecie.
Kiedy czasami myślimy sobie, że w piłce widzieliśmy już wszystko, niemal za każdym razem w brutalny sposób sprowadza nas na ziemię. Jego repertuar zagrań wydaje się studnią bez dna. Kwintesencja brazylijskiego sposobu cieszenia się grą w piłkę oraz najlepszy dowód na to, że wrażenia artystyczne mogą iść w parze z liczbami i uzupełnianiem gabloty o kolejne medale. Co prawda Neymar zdobył ponad dwa razy mniej bramek niż w 2015 rokiem, jednak 21 goli i 27 asyst wciąż mają naprawdę mocną wymowę. W znacznym stopniu przyczyniły się one bowiem do zdobycia przez Barcelonę dubletu na krajowym podwórku, a także wyczekiwanego z pianą na ustach przez wszystkich Brazylijczyków olimpijskiego złota. Już przed rokiem pisaliśmy, że pierwsze miejsce w jego przypadku jest raczej kwestią czasu. Nawet jeśli w 2016 wylądował cztery pozycje niżej, nie mamy zamiaru tych słów odszczekiwać.
Atakujący Realu Madryt chyba nie powinien się obrazić, jeśli stwierdzimy, że ma za sobą zdecydowanie najlepszy rok w karierze. W klubie – gdy tylko nie przytrafiały mu się urazy – był jednym z najjaśniejszych punktów Królewskich. Na wiosnę tylko dwa mecze bez gola club asysty i triumf w Champions League, jesienią – już nieco gorzej, jednak 11 wypracowanych bramek również stawia go w czubie najskuteczniejszych piłkarzy Zinedine’a Zidane’a. Tak wysoką pozycję w rankingu Bale zawdzięcza także rzecz jasna wyśmienitemu EURO. Gdyby ktoś przed startem turnieju stwierdził, że Walia dotrze do półfinału, po chwili prawdopodobnie zostałby wydziedziczony i wykluczony z życia społecznego. Bale do spółki z Aaronem Ramseyem potrafili jednak popchnąć skazywaną przez wielu na pożarcie drużynę do napisania historii, którą zachwycać mogli się nie tylko futbolowi romantycy. Jeśli w nowym roku mamy mu czegoś życzyć, to na pewno lepszego zdrowia. Mamy wrażenie, że gdyby urazy co jakiś czas nie wytrącały go z rytmu, być może w końcu zobaczylibyśmy piłkarza będącego w stanie na dobre wyjść z cienia Cristiano Ronaldo. Choć oczywiście jesteśmy w pełni świadomi, że już teraz jego rola w zespole jest nie do przecenienia.
Jeśli mamy być szczerzy, jest nam go cholernie szkoda. Choć 2016 rok był w jego wykonaniu wprost fenomenalny, to i tak trudno wyzbyć się wrażenia, że jednocześnie jest jednym z największych przegranych. Dwukrotnie miał szansę napisać historię i dwukrotnie w momencie, gdy na końcu napisanego staranną czcionką zdania wystarczyło już tylko postawić kropkę, kończył mu się złoty tusz. Bohater poniekąd tragiczny – cokolwiek zrobił, koniec końców skazany był na rzewne łzy. MVP i król strzelców mistrzostw Europy, najjaśniejszy punkt Atletico Madryt, gość, do którego cholewy smalą najmożniejsi… Wszelkiej maści indywidualne wyróżnienia i łechtane przez wszystkich dookoła ego stanowić mogą jednak wyłącznie marne pocieszenie po otrzymaniu dwóch niezwykle bolesnych ciosów, gdy najcenniejsze skarby były dosłownie na wyciągnięcie ręki. Nie ma jednak najmniejszych wątpliwości co do tego, że Antoine Griezmann na przestrzeni ostatnich 12 miesięcy był jednym z najlepszych piłkarzy na Ziemi.
Wygląda na to, że już na dobre zadomowił się w gronie nadpiłkarzy. Luis Suarez jest na tę chwilę niekwestionowanym numerem jeden wśród klasycznych dziewiątek. Czego się nie dotknie – ląduje w siatce. Jakby piłki po jego uderzeniach do siatki kierował autopilot. Taki a nie inny stan rzeczy nie jest jednak wyłącznie owocem strzeleckiego instynktu. Byłoby to zbyt duże uproszczenie – Urugwajczyk w żadnym wypadku nie jest bowiem typem piłkarza, który jedynie wieńczy akcje wypracowane przez resztę trybów perfekcyjnie naoliwionej maszyny. Sam również potrafi zrobić coś z niczego, wbiec między kilku obrońców, skleić piłkę i momentalnie przyspieszyć, przepchnąć się, walnąć precyzyjnie w trudnej sytuacji. To, że Suarez nie ogranicza się wyłącznie do rozbijania namiotu w polu karnym i czekania na ciasteczka potwierdza również jego liczba asyst – 25 (31 licząc także występy w reprezentacji) ostatnich podań to jak na środkowego napastnika wynik – co tu dużo gadać – po prostu fenomenalny.
Pierwsze komentarze na temat ostatecznego rozstrzygnięcia rankingu pojawiały się niemal od razu po wstawieniu jego pierwszej części. I tak naprawdę nic w tym dziwnego. Sami również bardzo długo zastanawialiśmy się nad tym, jak tym razem podejść do sprawy. Jakkolwiek bowiem spojrzeć, rozsądzanie w jednoznaczny sposób, który z dwójki Ronaldo-Messi był w minionym roku lepszy, stanowiło jedno z najbardziej niewdzięcznych zadań, jakie tylko można sobie wyobrazić. Dwaj piłkarscy kosmici, dwaj najlepsi piłkarze naszych czasów, obaj wykręcający liczby znajdujące się poza zasięgiem zwykłych śmiertelników. Triumfator Ligi Mistrzów i mistrz Europy i zdobywca Złotej Piłki kontra mistrz Hiszpanii, który mimo bardziej okazałych statystyk i o wiele większych walorów estetycznych w kluczowych momentach na arenie międzynarodowej doznawał olbrzymich rozczarowań. No i bądź tu mądry.
Czy postawienie Ronaldo i Messiego na równi to pójście na łatwiznę? Być może. Tak czy inaczej, będziemy się upierać, że akurat w tym przypadku zastosowanie podobnego zabiegu było najlepszym z możliwych rozwiązań. Musieliśmy stawić czoła sytuacji, w której każdy zero-jedynkowy werdykt spotkałby się z – co tu dużo gadać – w pełni uzasadnioną krytyką. Gdybyśmy koniec końców postanowili umieścić w rankingu Messiego nad Ronaldo czy też na odwrót, tak czy siak odnosilibyśmy wrażenie, że któryś z nich zostałby skrzywdzony.
Abstrahując już jednak od wszelkiej maści rankingów i dyskusji, na sam koniec po raz kolejny wypada jedynie zaapelować, byśmy po prostu docenili fakt, że mamy za naszego życia okazje podziwiać równie piękną i zażartą rywalizację.