Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

21 grudnia 2016, 16:16 • 5 min czytania 0 komentarzy

W 2016 roku po raz pierwszy w moim życiu wyszliśmy z grupy dużego turnieju reprezentacji narodowych. W 2016 roku po raz pierwszy w moim życiu mistrz Anglii kupił polskiego piłkarza. W 2016 roku po raz pierwszy w moim życiu w czołówce najgłośniejszych transferów znalazło się aż dwóch Polaków, obaj – po raz pierwszy w historii – kupieni za przeszło 30 milionów euro. 

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Po raz pierwszy w moim życiu każdego weekendu trzech reprezentacyjnych snajperów ładowało kolejne gole w cenionych zagranicznych klubach. Po raz drugi odkąd oglądam świadomie futbol, polski zespół zagrał w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Po raz pierwszy w tym okresie – zajął w tejże trzecie miejsce i wiosną znów zagra w pucharach. Po raz pierwszy odkąd pamiętam napastnik w Ekstraklasie skończył sezon z ponad 25 golami, po raz pierwszy w moim życiu nagle, w jednym okresie, dobre występy w Serie A notowało aż pięciu polskich zawodników.

Okej, 26 lat to nie jest wiele, tak naprawdę mrugnięcie okiem, ale z piłkarskiej perspektywy – właśnie tyle trwała cała epoka nowożytnego futbolu rozpoczęta właśnie wraz z moim przyjściem na świat. No dobra, rozpoczęta wraz z upadkiem komunizmu, podmianą Pucharu Europy na Ligę Mistrzów i rozpoczęciem dynamicznej komercjalizacji futbolu na najwyższym poziomie. Zgadza się rocznik – 1990.

Wydawało się – chyba wszystkim, a mnie na pewno – że ten pociąg właśnie wtedy nam odjechał. Przez te kilka lat, podczas których Polacy zachłysnęli się McDonaldsem i możliwością oddawania piłkarzy “na Zachód”, tenże “Zachód” na dobre zagościł w innej lidze. Już zawsze będziemy zaściankiem, nigdy do tamtych standardów nie doskoczymy, już zawsze na wielkich turniejach będziemy grać mecz otwarcia, o wszystko i o honor, a nasi piłkarze będą wygrzewać ławki po transferze życia do jakiegoś Kaiserslautern.

I nagle przyszedł 2016 zmiatając wszystkie stereotypy. Polak drugi rok z rzędu był jednym z dziesięciu najlepszych zawodników świata, na Euro 2016 odpadliśmy dopiero z późniejszym zwycięzcą po rzutach karnych a koncertowo grał chłopak, o którego wszyscy dygali najmocniej. Później to magiczne okienko transferowe, gdy Polaków rozchwytywali najwięksi. PSG, Monaco, Napoli, Leicester City. Jesień z kolei należała do Legii i chyba każdy, choćby i najwierniejszy ŁKS-owi, Widzewowi czy Lechowi kibol, musi przyznać: taki scenariusz każdy z nas wziąłby dla swojego klubu w ciemno. Historia pełna bólu – bo to i 0:6 z Borussią, i wszystkie cyrki Hasiego, i zamknięty stadion z Realem.

Reklama

Ale jak dobry film z Hollywood – po bólu przyszło niebywałe odrodzenie. Remis z Realem, w dodatku osiągnięty w takim stylu, odrabiając 0:2. Potem to szaleństwo w Dortmundzie. I wreszcie jedno z najważniejszych zwycięstw ostatnich lat, stawiające kropkę nad i w słowach “mistrzowski 2016”. Nie ukrywam, wiele razy odgrywałem ten scenariusz ŁKS-em w grach komputerowych. Jeszcze jakie to wszystko było symboliczne… Magiera wyciągnięty z zaprzyjaźnionego Sosnowca, który wcześniej prowadził rezerwy Legii. Do tego Kopczyński, rodem właśnie z tych rezerw, który cztery dni przed 90-minutowym występem z Realem zagrał od deski do deski mecz z drugą drużyną Jagiellonii Białystok w III lidze. Do tego Wieteska, który minuty na Borussii złapał między meczami z ŁKS-em w Łodzi i Widzewem w Ząbkach.

A w tej historii warto jeszcze dodać odrodzenie Jakuba Rzeźniczaka. Warto dodać, że Miro Radović latem został wyłączony przez pomocników Zagłębia Lubin i wyeliminowany z pucharów przez “Miedziowych”. O przykładzie Bereszyńskiego, który wreszcie mógł z czystym sumieniem i uśmiechem wspominać feralną zmianę w meczu z Celtikiem nie ma już nawet sensu wspominać.

To już materiał nie tyle na film, co na serial – mnogość postaci dynamicznych, których losy stanowią odrębny atrakcyjny wątek przytłacza. W tle jeszcze ta strzelba wisząca na ścianie, którą mają do pojedynku w nowym roku użyć właściciele Legii…

Zupełnie prywatnie dodałbym jeszcze ŁKS. Niepokonany, pewnie zmierzający po awans, budujący swoją akademię, inwestujący w nieruchomości “górkę”, która została w budżecie. Przecież ja zawsze zakładałem spadek, w najlepszym wypadku ambitną walkę o 12. miejsce i w sumie bardzo rzadko się myliłem. A teraz? Spełnia się marzenie powrotu na ten centralny szczebel, na to, że jeszcze będzie normalnie, że obejrzymy na stadionie, a nie trybunie mecz… Może jeszcze nie z Legią i Lechem, ale chociaż którymś Zagłębiem czy Górnikiem. Skoro ŁKS idzie jak burza po awans, wygrywając mecz za meczem i nie tracąc przy tym w ogóle goli – gdzie jest limit? Co jest limitem? Na pewno nie niebo, je już dawno w roku 2016 przeskoczyliśmy.

Rok absolutnie wyjątkowy pod każdym względem. Przywracający wiarę w polski futbol. Pokazujący, że nawet najbardziej spóźnieni na pociąg, mogą go jeszcze dogonić helikopterem, albo nawet i rowerem, jeśli pedałują wystarczająco mocno.

Zastanawiam się jednocześnie – jaki będzie 2017? Już teraz widać na horyzoncie problemy, widać, że Krychowiak trochę nie nadąża za Paryżem, że Kapustka to w Leicester ledwie melodia przyszłości, że Kuba Błaszczykowski jest coraz starszy. Że w Legii nie będzie już Nikolicia, że na Milika jeszcze przez jakiś czas nie będzie można liczyć. Niewykluczone, mistrz Polski, ktokolwiek nim będzie, może odpaść na pierwszej przeszkodzie w eliminacjach Ligi Mistrzów, a reprezentacja będzie się niemiłosiernie męczyć z outsiderami naszej grupy.

Reklama

Pewnie nawet wierzyłbym, że wszystko się wypieprzy. Sen trwał dwanaście miesięcy, koniec złudzeń, wracamy do naszej brudnej budy. Ale to jest właśnie największy sukces 2016 roku. Nawet ja, tradycyjnie zakładając porażki na wszystkich frontach, ufam że będzie dobrze.

Będzie dobrze. Albo chociaż ufam, że będzie dobrze.

Tego i wam z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...