Podoba wam się jakaś dziewczyna i boicie się zagadać? Spróbujcie dzisiaj, uda się! Chcecie, by szef dał podwyżkę? Pal sześć, że jest sobota, dzwońcie, dostaniecie! Nie macie roboty, a potrzebujecie kasy? Idźcie puścić totka, wygracie! Dziś jest dzień cudów, dzisiaj wszystko się udaje. Dowodu dostarczył nam mecz w Płocku – Wisła wygrała mecz (!) między innymi dzięki bramce Wlazły, który przymierzył… z połowy boiska!!!
O matko, od czego tu zacząć, przecież tyle się działo? Chyba od najważniejszego, od tej magii, którą zaserwował nam dziś Piotr Wlazło. Miał facet piłkę na środku boiska i co zrobiłoby z nią większość ligowców nie tylko naszych, ale w ogóle? Poszukało kolegi, rozciągnęło grę, byleby futbolówkę utrzymać. Jednak Wlazło dostał cynk, że mamy dzisiaj specjalny dzień i… strzelił. Piłka leciała, komentujący Adam Marchliński krzyknął „co on robi?!”, a ten okrągły przedmiot jakby nigdy nic wpadł za kołnierz Hrdlicki. MASAKRA. Jest 10 grudnia, ale na 99 % gola sezonu już znamy.
A nic nie zapowiadało, że zobaczymy tu takie show. Dwa pierwsze gole jakie dziś padły skierowały nasz wzrok na alkomat, tylko nie wiedzieliśmy, czy sami mamy dmuchać, bo nie wierzymy własnym oczom, czy też może trzeba wysłać kuriera na stadion w Płocku. Co tam się w ogóle wyprawiało? Najpierw Helik przyjął jak ostatni drewniak, piłkę zabrał mu Wlazło i po prostu pokonał Hrdlickę. Później Rogalski chciał podać do tyłu, ale nie było tam żadnego kolegi z pola, a jedynie Niezgoda, który minął Kiełpina i wpakował piłkę do bramki. My rozumiemy, że niedawno były Mikołajki, że zaraz święta, ale ludzie… To wyglądało, jakby obie drużyny się wygłupiały, na podwórku ktoś krzyknąłby „ej, ale grajcie na serio!” i na szczęście tak się stało.
Najpierw turbodoładowanie odpalił Merebaszwili, który poszedł prawym skrzydłem i idealnie obsłużył Recę, a ten już musiał strzelić gola i rzeczywiście to zrobił (to w sumie kolejny dzisiejszy cud). Potem zaczęło się przedstawienie Niezgody – naprawdę coraz bardziej imponuje nam ten chłopak. Przy drugiej bramce dla chorzowian świetnie wypuścił Lipskiego, przy trzeciej tak się rozepchał w polu karnym, że piłka wrzucona z autu bezpośrednio trafiła znów pod nogi Lipskiego, który i tym razem wykonał wyrok. Ma ten chłopak łatwość w kreowaniu sytuacji sobie i innym, często wygląda, że zaraz straci piłkę, a zawsze gdzieś czubkiem buta, w ostatniej sekundzie potrafi oszukać rywala.
Było więc 3:2 i choć kibice Wisły musieli dostrzegać, że ich podopieczni mocno się starają, to jakaś myśl pod tytułem „znowu nic z tego nie będzie”, na pewno przeszła im przez głowę. Pudłował Merebaszwili, pudłował Reca, zaczynało być nieciekawie. Jednak w końcu Hrdlicka sfaulował Kriwca, karnego wykorzystał Wlazło, a co się stało później już wiecie.
Można było się zastanawiać, czy Wisła wygra jeszcze kiedykolwiek jakiś mecz, czy może też trzeba będzie powołać reprezentację miejscowych kioskarzy i kazać im się podłożyć, a i to mogłoby nie wystarczyć. Jednak są, te upragnione trzy punkty, tak wyczekane i to zdobyte w JAKI sposób. Naprawdę, panie Wlazło, czapki z głów, tego się jeszcze długo nie zapomni, o ile w ogóle!
Fot. FotoPyk