Reklama

Temu panu już dziękujemy. Julian Draxler symbolem beznadziei Wolfsburga

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

05 grudnia 2016, 18:15 • 4 min czytania 0 komentarzy

Za jego kartę zawodniczą Wolfsburg przelał na konto Schalke dokładnie 36 milionów euro. Julian Draxler miał wskoczyć w buty Kevina de Bruyne’a i wypełniać zadania, którymi dotychczas obciążony był Belg. Miał brać na siebie grę, kreatywnie konstruować akcje, strzelać gole i zaliczać asysty. I choć początki miał nawet niezłe, to dziś na Volkswagen-Arena widzieć nie chce go nikt – od trenera, przez kibiców, aż po klubową księgową.

Po raz pierwszy głośno o młodym niemieckim pomocniku zrobiło się w 2011 roku. Generalnie wiadomo było, że ktoś taki jak Draxler istnieje, że jest wychowankiem akademii Schalke i że ponoć ma potencjał, by w Bundeslidze zamieszać. Gdy jednak w pucharowym meczu z Norymbergą wszedł w dogrywce na plac, złapał piłkę jakieś 20 metrów od bramki i rąbnął w okienko, jasne stało się, że w Gelsenkirchen mają do czynienia z chłopakiem ponadprzeciętnie zdolnym.

Temu panu już dziękujemy. Julian Draxler symbolem beznadziei Wolfsburga

Wśród starszych kolegów młodziutki Julian szybko zaczął rozpychać się łokciami. Miał ewidentny ciąg na bramkę, dobry drybling i kapitalne uderzenie z dystansu. Z miesiąca na miesiąca odgrywał w zespole coraz poważniejszą rolę, a gdy w 2014 roku wrócił z mundialu w Brazylii ze złotym medalem na szyi, w klubie mogli powoli planować, co zrobią z kasą zarobioną na sprzedaży Draxlera. Ten był wtedy gwiazdą Schalke, a pompa z jaką ogłoszono rok wcześniej przedłużenie jego kontraktu, przerosła chyba nawet samego zawodnika. Dostał numer 10, kilkukrotnie wyższą pensję, a specjalnie wynajęte na tę okazję auta jeździły po Gelsenkirchen i Dortmundzie trąbiąc o tym, że młody piłkarz pozostanie na Veltins Arena.

Karuzela transferowa kręciła się w najlepsze, a nazwisko Niemca pojawiało się w co drugiej plotce. Najpierw sporo mówiło się o ewentualnych przenosinach do Arsenalu – talentem piłkarza zafascynowany był ponoć Arsene Wenger, a pochlebstw na jego temat nie szczędził kolega z reprezentacji, Mesut Oezil. Znacznie konkretniejszy był jednak Juventus, który bez zbędnych ceregieli zabrał się do negocjacji. Opcja turyńska mocno namieszała w głowie Draxlera – piłkarz był już pewny tego, że opuści Schalke, a przed bukowaniem samolotu powstrzymywały go tylko przeciągające się rozmowy między klubami. Piłkarz tkwił w zawieszeniu – on sam mocno naciskał na zmianę środowiska, ale klub nie zgadzał się na warunki proponowane przez „Starą Damę”.

Dyrektor sportowy S04, Horst Heldt, postawił twarde warunki, a Juventus wciąż kombinował. Wzajemna wymiana telefonów trwała w nieskończoność, a czas leciał. I gdy 31 sierpnia jasne stało się, że porozumienia nie będzie, Draxler musiał brać to, co dawali. Zgłosił się Wolfsburg, zaproponował jeszcze lepsze zarobki, grę w Lidze Mistrzów i szybko młodego piłkarza przeciągnął na swoją stronę.

Reklama

Niemiec trochę więc z braku laku przeniósł się na Volkswagen-Arena, ale ze swoich obowiązków wywiązywał się całkiem solidnie. Może i nie błyszczał tak jasno, jak jeszcze kilka miesięcy wcześniej, gdy praktycznie w pojedynkę wykręcił dla Schalke kapitalną wiosnę, ale trudno było mu zarzucić słabą formę. Strzelił pięć bramek, zaliczył sześć asyst – jak na typową dziesiątkę często rzucaną na skrzydło, był to wynik dobry.

Draxler jednak czasu w Wolfsburgu marnować nie chciał, więc latem postanowił jawnie zamanifestować swoją chęć opuszczenia miasta. Spieszyło mu się do tego, by spróbować się w innej lidze, ale do sprawy podszedł nieelegancko. Nie od dziś wiadomo bowiem, że tak otwarte deklaracje fanów piłkarzowi nie przysparzają, więc kolejny sezon Julian zaczynał mocno pod kreską. Był na cenzurowanym, bo dopiero co VfL wyciągnęło do niego dłoń czyniąc najdroższym piłkarzem w historii klubu, a on szybko tę dłoń odtrącił.

Pech jednak chciał, że, po pierwsze, nikt się po niego nie zgłosił, a po drugie – sam piłkarz popadł w marazm. Zagrał jak dotąd w jedenastu meczach, ale we wszystkich wyglądał katastrofalnie. Zamiast przygotowywać się do sezonu, zaprzątnął sobie głowę spekulacjami i zupełnie odjechał w tym czasie piłkarsko. Od początku rozgrywek był kompletnie bezproduktywny, nie potrafił sobie znaleźć na boisku miejsca, nie strzelał i nie asystował. Finał tego mógł być tylko jeden – miejsce na ławce rezerwowych.

Bez tytułu

W sobotę Draxler pojawił się na boisku w 78. minucie, ale zamiast owacji, witała go burza gwizdów. Jego wejście buczeniem skwitowały trybuny, a po meczu gwóźdź do trumny wbił jeszcze trener Valerien Ismael, który stwierdził, że piłkarz jest sam sobie winien. Nikt nie ma więc wątpliwości, że małżeństwo piłkarza z klubem czas jak najszybciej zakończyć. Według niemieckiego dziennika Bild, piłkarz ostatnie mecze tej rundy spędzić ma nawet nie na ławce, ale na trybunach, a zimą oczywiście trafi na listę transferową. Najdroższy piłkarz w historii klubu odejdzie zatem w mocno niesmacznej atmosferze i pytanie tylko, kto dziś skusi się na jego usługi. Bo Juliana-piłkarza trzeba by mocno odświeżyć, skoro będzie miał właśnie za sobą jakieś pół roku straconego czasu.

MARCIN BORZĘCKI

Reklama

Najnowsze

Anglia

2 listopada? West Ham po raz pierwszy wyjedzie poza Londyn

AbsurDB
0
2 listopada? West Ham po raz pierwszy wyjedzie poza Londyn

Niemcy

Komentarze

0 komentarzy

Loading...