– Jestem zawodnikiem przyciągającym wzrok, takim eye-catcherem. Na boisku trudno mnie nie zauważyć. Więc jeśli będę grać dobrze, skauci na pewno będą mnie kojarzyć. Ale kibice Legii nie powinni się martwić, a przede wszystkim cieszyć z moich dobrych występów. Dla Legii to zresztą nic nowego, że ktoś mocniejszy chce piłkarza stąd. Business as usual – mówi w rozmowie z Weszło Aleksandar Prijović.
Ostatni miesiąc był najlepszym w twojej dotychczasowej karierze?
Szczerze? Nie, nie wydaje mi się. Możliwe, że liczby tak pokazują, ale to nie jest tak, że nagle czuję, że jestem w mega wyższej formie. Jakoś tak się składa, że każdego roku jest okres, w którym osiągam lepsze wyniki na boisku, widać wypadł on właśnie teraz.
Masz świadomość, że przez ostatni miesiąc zaliczałeś gola lub asystę średnio raz na 25 minut?
Serio? Szczerze mówiąc nie wiem, czy kiedykolwiek miałem aż tak dobre statystyki, nie jestem pewien. Imponujące, to prawda, ale nie jest tak, że teraz robię coś inaczej i dlatego liczby się poprawiają. Nie widzę różnicy w tym, jak gram, w moim stylu. Po prostu moje strzały znajdują drogę do bramki, nie trafiają w słupek czy poprzeczkę, nie lecą gdzieś obok, a bramkarze ich nie bronią. Brzmi banalnie, wiem, ale tak właśnie jest.
Z pewnością siebie u ciebie nigdy nie było źle, ale teraz, po tak dobrym okresie chyba jest ona na jakimś kosmicznym poziomie, co?
Na pewno to pomaga, bo każdy mały sukces rozbudza apetyt na większy, a każdy dobry mecz potwierdza, że idę w dobrym kierunku. Że moja praca nad sobą ma sens. I pozwala złapać luz.
Wtedy próbujesz takich wcinek, jak z Borussią czy ze Śląskiem.
No jasne, takie rzeczy przychodzą dużo łatwiej, gdy jest się pewnym siebie, gdy wcześniej wychodzą inne zagrania. Wcześniej w tym sezonie nie miałem w sumie wielu okazji do podcinek, bo nie znajdowałem się w odpowiednich sytuacjach i nie wydawało mi się to dobrym wyborem. Ale parę razy w Legii już czegoś takiego próbowałem.
Zrobisz z tego swój znak firmowy?
(śmiech) Nie, zdecydowanie nie chciałbym żeby bramkarze wiedzieli, czego się po mnie spodziewać! Wtedy staliby i czekali na kolejną wcinkę, a ja musiałbym znosić ten wkurzający widok, jak za każdym razem łapią piłkę w locie. Muszę zmieniać, żeby nigdy nie mieli pojęcia, co ich czeka. Zmyłka jest w moim zawodzie bardzo ważna!
Czyli co, w następnym meczu coś zmienisz? Pamiętaj, że twoi przeciwnicy też nas czytają!
Może tak, może nie. Wiesz, czemu mam nie spróbować wcinki trzeci raz z rzędu? Muszę trochę pograć psychologicznie. Może bramkarz przeczyta ten wywiad i pomyśli sobie, że wie czego się po mnie spodziewać, a może ja już teraz wiem, że on to przeczyta i sprawię, żeby myślał dokładnie tak, jak ja bym tego chciał! (śmiech)
Zamieniłbyś tego pierwszego gola ze Śląskiem na bramkę z Borussią w analogicznej sytuacji?
Tak, zdecydowanie. Ze Śląskiem już wtedy mieliśmy 2:0 i fakt, moja bramka zabiła mecz, ale z jakością jaką zaprezentowaliśmy, i bez niej wygralibyśmy tamto spotkanie. A w Dortmundzie tamto trafienie dałoby nam remis 3:3, postawiło w zupełnie innej sytuacji, przyniosłoby znacznie większą korzyść drużynie.
W zeszłym sezonie w Legii stanowiłeś zabójczy duet z Nemanją Nikoliciem, teraz znacznie częściej gracie osobno. Co musiałeś zmienić w swojej grze, żeby się do tego zaadaptować?
Dla mnie nie robi to większej różnicy. Faktycznie w poprzednim sezonie szło nam razem świetnie, ale w naszej relacji nic się nie zmienia, nadal rozumiemy się świetnie, jesteśmy dobrymi kumplami i wciąż stać nas, by strzelać razem bramki dla Legii. Ustalanie taktyki należy do obowiązków Trenera Magiery. Jedyne, co możemy zrobić, by znów występować w duecie, to po prostu pokazać jakość grając razem.
Kiedy Magiera przejął Legię, twoja sytuacja była podobna jak na starcie u Czerczesowa. Znów musiałeś walczyć o skład i podobnie jak wtedy, jak już go wywalczyłeś, zagrałeś pewnie najlepsze mecze w Legii. Potrzebujesz takiego motywacyjnego kopa?
Dobrze mi się gra pod taką presją, to prawda. Daje mi jeszcze większą chęć do działania, do udowodnienia moich możliwości.
Ostatnio powiedziałeś w wywiadzie dla jednego z serbskich portali, że gdybyś bardziej dbał o siebie, gdy byłeś młodszy, osiągnąłbyś znacznie więcej.
Tak uważam. Nie żyłem jak sportowiec, można powiedzieć, że nie byłem piłkarzem na sto procent. Nie przykładałem się na całego do treningów, nie dbałem o prawidłowe żywienie, nie zapewniałem organizmowi odpowiedniej ilości snu. Żeby odnieść sukces, twoje życie musi się kręcić wokół piłki nożnej. Długo tak nie było, ale przez ostatnie dwa-trzy lata moje podejście totalnie się zmieniło. I widzę na każdym kroku efekty. Różnica jest ogromna. Zanim myślenie się u mnie przestawiło, moje statystyki były porażką. Teraz dopiero zaczynają jakoś wyglądać.
W tym samym wywiadzie mówiłeś, że masz jeszcze dwa duże cele przed sobą. Zadebiutować w reprezentacji Serbii i spróbować się w silniejszym klubie. Czujesz, że w Legii osiągnąłeś już wszystko?
Wydaje mi się, że tak. Zdobyłem dublet, zakwalifikowałem się do fazy grupowej Ligi Europy, zagrałem w niej, wszedłem do grupy w Lidze Mistrzów, również w niej zagrałem. W zasadzie brakuje mi tylko Superpucharu, żeby zdobyć absolutnie wszystko, co się da. Nie zrozum mnie źle, nie mówię, że mam już dogadany jakiś transfer i zaraz mnie tu nie będzie, ale każdy zawodnik chce grać w wielkim zespole, w mocnej lidze. Ja też od małego chciałem siebie widzieć w takim klubie. Czy mi się to uda? Nie wiem, naprawdę nie wiem. Zobaczymy co przyniesie przyszłość.
Kibice Legii powinni się martwić, że po kolejnych dobrych występach znikniesz im z horyzontu? Że wpadniesz w oko jakiemuś skautowi z zagranicy?
Tak czy siak jestem zawodnikiem przyciągającym wzrok, takim eye-catcherem. Na boisku trudno mnie nie zauważyć. Więc jeśli będę grać dobrze, tacy ludzie na pewno będą mnie kojarzyć. Ale kibice Legii nie powinni się martwić, a przede wszystkim cieszyć z moich dobrych występów. Wkładam całe serce w grę dla Legii, w każdy mecz, zresztą oni to widzą i czuję że to doceniają. Wiadomo – każde okienko transferowe niesie ze sobą znaki zapytania, szczególnie dla napastników. W zeszłym roku wszyscy bali się, że Niko odejdzie w zimie – został. Latem byli wręcz pewni. I też został. Dla Legii to zresztą nic nowego, że ktoś mocniejszy chce piłkarza stąd. Business as usual.
Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA
fot. FotoPyK