Pierwszy przychodził do Polski z łatką solidnego grajka i reprezentanta kraju, drugi – był jednym z najbardziej zaskakujących transferów minionego lata i właściwym dla naszej ligi przykładem hiszpańskiego piłkarza-zagadki, który kilka lat wcześniej miał okazję dostąpić zaszczytu gry w jednym z najbardziej prestiżowych spotkań na świecie, by później odbić się od ściany. Choć ich postrzeganie i stawiane przed nimi po wylądowaniu w Ekstraklasie oczekiwania były skrajnie różne, dziś obaj są kluczowymi zawodnikami swoich drużyn, a przed tygodniem zaliczyli swoje najlepsze występy od czasu zameldowania się na polskiej ziemi.
Dziś Miguel Palanca i Adam Gyurcso – bo o nich rzecz jasna mowa – będą mieli z kolei okazję w bezpośrednim pojedynku udowodnić, że ich ostatni wystrzał formy nie był jedynie dziełem przypadku, lecz elementem zakrojonego na szerszą skalę planu.
Gdy w lipcu do naszych uszu dotarło, że do skazywanej przed sezonem na pożarcie Korony przechodzi zawodnik związany w przeszłości z Realem Madryt, jak pewnie możecie się domyślić, odruchowo zapaliła nam się czerwona lampka. Tego typu transfery zazwyczaj śmierdzą bowiem na kilometr jakimś po prostu niewykrytym dotąd defektem, który z czasem i tak zazwyczaj prędzej czy później wypływa na powierzchnię.
Nawet jeśli gra Miguela Palanki momentami rzeczywiście pozostawiała pewien niedosyt, to mimo wszystko praktycznie od samego początku dało się zauważyć, że gość chyba naprawdę co nieco jeszcze potrafi i że przy odrobinie szczęścia oraz po złapaniu optymalnej formy może okazać się sporym, a już na pewno najbardziej opłacalnym, tegorocznym wzmocnieniem Korony.
Szeroko pojęte słabe przygotowanie fizyczne przed sezonem nie stanowiło u niego wyłącznie taniej wymówki mającej mydlić oczy naiwniakom. Z biegiem czasu stał się bardzo wartościowym elementem Korony. Oczywiście, Palanca miał w tym sezonie gorszy okres – podobnie zresztą jak i cały zespół – jednak nie zmienia to faktu, że na tę chwilę to właśnie on ma najwięcej wypracowanych bramek spośród wszystkich piłkarzy kielczan – do tej pory uzbierał na swoim koncie pięć goli, jedną asystę i jedno kluczowe podanie. Bilans, biorąc poprawkę na to, że wciąż mówimy przecież o Koronie Kielce, wcale nie najgorszy.
Najlepszy występ w sezonie Palanca zaliczył bez cienia wątpliwości przed tygodniem – jego dwa gole zapewniły wówczas Koronie trzy punkty w starciu z Zagłębiem, za co otrzymał w naszej skali mocną ósemkę. Dzień konia? Być może. Niewykluczone też jednak, że mogliśmy mieć do czynienia z wyczekiwanym momentem przełomowym, który w końcu przyczyni się do stabilizacji dyspozycji Hiszpana. Bo o tym, że przez cały ten czas wciąż dało się zauważyć tkwiące w nim spore rezerwy, raczej nikogo przekonywać na siłę nie trzeba.
W roli rywala Palanki po drugiej stronie zobaczymy dziś z kolei Adama Gyurcso, czyli piłkarza, który – w przeciwieństwie do Miguela – w zasadzie od początku sezonu raczej nie notował aż takich skoków formy i nie schodził poniżej pewnego, solidnego poziomu. W jego przypadku wciąż trudno było nie oprzeć się mimo wszystko wrażeniu, że brakuje w jego grze postawienia kropki nad “i”, czytaj: strzelonych bramek.
Reprezentant Węgier niby robił wiatr, zbierał przyzwoite noty, krzywdzące byłoby też nazywanie go jeźdźcem bez głowy, bo mimo wszystko brał przecież udział w sporej liczbie akcji bramkowych Pogoni w tym sezonie (pięć asyst i dwa kluczowe podania), ale samemu ukłuć nie dawał rady. Cokolwiek się działo – wpaść nie chciało. Przez całą rundę jesienną nie dał rady strzelić chociaż jednego gola. Aż w końcu w zeszłym tygodniu w potyczce z Wisłą nadszedł moment wielkiego przełamania pomocnika Portowców.
Gyurcso niechlubną passę postanowił bowiem zakończyć poprzez wywalenie drzwi z kopa razem z zawiasami. Cztery gole, jeden z najlepszych indywidualnych występów w tym sezonie, zasłużona dyszka od Weszło i zapewnienie sobie pojedynczym meczem miana drugiego najlepszego strzelca Pogoni w Ekstraklasie zaraz za Adamem Frączczakiem. Jednym słowem – koncert. Jasne, wyjątkowo naiwnym byłoby spodziewać się, że Gyurcso powtórzy dziś wyczyn ze starcia z Białą Gwiazdą, jednak z drugiej strony kiedy mielibyśmy się spodziewać po nim pójścia za ciosem, jeśli nie teraz?
Z nieskrywanym zainteresowaniem przyjrzymy się więc pojedynkowi obu hasających po skrzydłach panów. Naturalnym faworytem wydaje się co prawda bardziej regularny i grający w – nie ma co się oszukiwać – lepszym piłkarsko zespole Gyurcso, jednak jesteśmy przygotowani na show w wykonaniu jednego i drugiego w równym stopniu. Nie jesteśmy marzycielami, ale optymistami, dlatego liczymy dziś na popis obu.
Fot. FotoPyK