20 lat. 20 bitych lat Jacek Dembiński mógł nosić miano ostatniego strzelca bramki w barwach polskiego klubu w Lidze Mistrzów. Przebił go dopiero Miro Radović, wykorzystując karnego na Santiago Bernabeu. Dziś mija rocznica przedostatniego meczu Widzewa Łódź w Champions League.
Kto wie, może piłkarze Legii powinni odświeżyć sobie to spotkanie, bo Widzew pokazał wówczas, że gra z Borussią Dortmund wcale nie musi oznaczać zderzenia się z tirem. Po wyrównanym meczu (i porażce 1:2) w Dortmundzie, można było przyjmować gości z podniesioną głową. – Jak było trzeba, wszyscy ostro harowaliśmy, ale też umieliśmy się razem dobrze bawić. Nie mieliśmy nic do stracenia, a bardzo dużo do zyskania. Szkoda że tak szybko wszystko się posypało. Jeden piękny rok, a potem już tylko gorzej, aż do upadku – tak wspomina przygodę w Widzewie Marek Citko.
Ottmar Hitzfeld przyznawał się po meczu w Dortmundzie, że Citko z kolegami napędził mu stracha i miał mocne obawy o końcowy wynik. Teraz zadanie miało być jeszcze trudniejsze, bo raz, że grano w Łodzi, dwa – Polacy grali już tylko o honor, a więc bez specjalnego ciśnienia.
Zaczęło się. Wrzawa na trybunach, zawodnicy nakręceni pozytywną energią jak królik w reklamie Duracela. Pierwsi strzelili goście, 60 sekund potem Jacek Dembiński wyrównał, a po pięciu minutach miał już “Doppelpacka”. Kibice wymachiwali szalikami, skakali, zachowywali się jak przeciętne małpy, ale w sumie na ich miejscu każdy by się w takową zamienił, oczywiście w pozytywnym sensie. Fani Widzewa nawet po trafieniu Jurgena Kohlera nie ucichli. To było wielkie, piłkarskie święto.
Takim rezultatem skończył się mecz, a Jacek Dembiński o swoim spotkaniu mówił tak: – Obawiam się, że nie był to jakiś wybitny występ w moim wykonaniu, ale byłem do bólu skuteczny. Dlatego moje nazwisko już na wieki zostanie to zapisane w kronikach – uśmiechał się napastnik. Panie Jacku, warto podziękować kolegom po fachu. Dzięki ich pucharowej niemocy, rzeczywiście miał pan możliwość konsumować ten wyczyn wyjątkowo długo.