Może i wśród lewych obrońców nie ma w naszym kraju nie wiadomo jakiego urodzaju, ale jednak udało się tę pozycję obsadzić w reprezentacji całkiem solidnie. Dotychczas Adam Nawałka do wyboru miał więc dwa podstawowe warianty – ten bardziej defensywny, z Arturem Jędrzejczykiem, i ten usposobiony ofensywniej, z Maćkiem Rybusem. Teraz jednak nadchodzi prawdziwa petarda, która może sprawić, że obaj wyżej wymienieni na dobre przykleją tyłki do ławki – brawurowy powrót do kadry zapowiada bowiem Sebastian Boenisch.
Generalnie Boenischa zapewne pamiętacie – może i wyrwani w nocy nie wskażecie jak z marszu jego zalet, firmowych zagrań czy meczów, w których wymiatał, ale trudno tego nazwisko nie kojarzyć. Sebastian to bowiem postać niezwykle zagadkowa – sam siebie uważał chyba za naprawdę konkretnego grajka i raz po raz nie mógł się nadziwić, że o jego podpis nie zabijają się poważne firmy. A z drugiej – parafrazując klasyka – Boenisch jaki jest, każdy widzi. Toporny, leniwy, z wieczną nadwagą i dynamiką tira z trzema naczepami.
Nie dziwiło nas więc, że gdy już Bayer Leverkusen od zobowiązań wobec tego piłkarza się już uwolnił, to kolejny angaż było mu złapać niezwykle ciężko. W końcu jednak menedżer Boenischa dokonał cudu i znalazł dla niego nowego pracodawcę – na początku października 29-latek podpisał umowę z TSV Monachium, a po równym miesiącu treningów (!) udało mu się zadebiutować zaliczając siedem minut w starciu z Sandhausen.
Przeglądamy jednak rozmowę defensora z portalem spox.com i co się okazuje: po pierwsze, Sebastian miał oferty z klubów Bundesligi, ale nie przypadły mu do gustu, choć były dobre pod względem finansowym. Czyli zgłaszały się ekipy z najwyższego szczebla, ale wolał siedzieć na bezrobociu, pierdzieć w stołek i czekać aż zgłosi się ktoś z drugiej ligi. Logiczne!
Po drugie zaś z rozrzewnieniem wspomina Polskę, serdecznych Polaków i grę w reprezentacji. Co więcej – wyraża też wielką nadzieję, że będzie mu jeszcze dane założyć koszulkę z orzełkiem na piersi, co jest w tej chwili jego celem.
No cóż, Sebastian, jakby ci to powiedzieć… Fajnie, że wspominasz nas jako przyjazny naród, a bieganie po Stadionie Narodowym wywołuje u ciebie ciepłe wspomnienia, ale właśnie – tylko u ciebie. My raczej wspominać będziemy cię jako najemnika, który chciał się wypromować grą na Euro, a gdy już pojawiał się na placu, to zaliczał występy kompromitujące człowieka, który określa się „obrońcą”. Jak na przykład ten komiczny mecz przeciwko Czarnogórcom.
Krótko mówiąc – weź ty się Sebastian do jakiejś poważnej roboty, przestań bajdurzyć i zejdź na ziemię. Dla ciebie sukcesem będzie regularna gra na zapleczu Bundesligi, a nie miejsce w drużynie, którą stać na wyrównane boje z najlepszymi ekipami na tym kontynencie.
fot. FotoPyk