Wyobraźmy sobie, że Lech gra z Barceloną maraton i oba zespoły mierzą się ze sobą sto razy. Ile takich potyczek wygrałaby drużyna z Poznania, w ilu stawiłaby jakiś opór? Pewnie by to policzyć wystarczy użyć jednej dłoni i to takiej, która była poszkodowana po sylwestrowej zabawie z petardami. Tym bardziej trzeba docenić dobrą postawę ekipy Henryka Apostela z sezonu 88/89.
W 1988 roku po pierwszym spotkaniu, gdzie padł remis 1:1, fani Blaugrany myśleli, że już bardziej nie można się skompromitować i było jasne, że Barca w rewanżu da z siebie maksimum, nie będzie zmiłuj. Dlatego Johann Cruyff wystawił najsilniejszą jedenastkę z Linekerem, Zubizarretą w bramce i… Bakero, który już za dwie dekady miał wrócić do Poznania w roli szkoleniowca.
Stadion pękał w szwach. Mimo że przeszedł niedawno przebudowę, to i tak bilety zostały w tempie ekspresowym wyprzedane. Ostatecznie na spotkanie przyszło 35 tysięcy ludzi. Przez pierwsze dwa kwadranse nie padły żadne gole, ale w 31. minucie, turecki sędzia Deda wskazał na wapno w polu karnym Barcelony i Poznań mógł zacząć się cieszyć, bowiem stały fragment na bramkę pewnie zamienił Kruszczyński. Niestety, ta radość trwała niezbyt długo, bo za parę minut wyrónał Roberto. I się zaczęło. Barca atakowała, Lech bronił. Ta walka trwała do 120 minuty i skoro wciąż nie było rozstrzygnięcia, potrzebna było seria rzutów karnych, która trwała aż osiem rund. Aloisio trafił i przyszła kolej na Łukasika. Ten niestety pudłuje i skończyła się przygoda Lecha w pucharach.
Ale te emocje w jedenastkach – musicie to zobaczyć.