Reklama

Hej Legio, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło

redakcja

Autor:redakcja

03 listopada 2016, 12:07 • 6 min czytania 0 komentarzy

Gdybym miał zdiagnozować największe nieszczęścia, jakie dotknęły Legię na początku bieżącego sezonu, wymieniłbym trzy aspekty – problem na trybunach, problem z trenerem, problem z szatnią.

Hej Legio, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło

Najbardziej oczywistym skutkiem takiego stanu rzeczy były fatalne wyniki, chwilowy brak jakichkolwiek perspektyw na poprawę oraz wizerunkowy strzał w kolano, przy okazji narażający klub na ogromne straty finansowe. Kulminacja problemów nastąpiła w meczu z Borussią Dortmund, w którym obserwowaliśmy pełen obraz nędzy i rozpaczy, i to na wszystkich trzech frontach. Gdzieś później na powierzchnię wypłynął jeszcze konflikt właścicielski, ale tu akurat nie chce mi się wierzyć, że ten konkretny aspekt mógł mieć bezpośrednie przełożenie na boisko. Natomiast trzy powyższe już jak najbardziej tak.

W piłce, jak i w życiu, obowiązuje jednak prawda, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dla Legii byłoby pewnie lepiej, gdyby żaden ze wspomnianych problemów nigdy nie wystąpił, ale – skoro już stało się, jak się stało – można przewrotnie spojrzeć na sprawę i doszukać się kilku stricte sportowych pozytywów.

Co do zamkniętych trybun na meczu z Realem, mam pewną osobistą teorię. Wiadomo, to czyste spekulacje, ale mam wrażenie, że w innych okolicznościach Legia nie byłaby w stanie osiągnąć korzystnego wyniku. Kiedy Bale po kilkudziesięciu sekundach gry nieprawdopodobnym wolejem wyprowadził drużynę na prowadzenie, w głowach piłkarzy Realu przestawiła się pewna wajcha. Patrząc z wysokości trybun na sposób, w jaki cieszyli się po błyskawicznie strzelonym golu, można było dostrzec pewne rozluźnienie. Nawet oni nie spodziewali się, że aż tak łatwo przyjdzie im napoczęcie rywala, a efektowny gol w pierwszych sekundach – w dodatku na pustym stadionie – mógł pogłębić wrażenie, że będzie to bardziej gierka treningowa niż ważny mecz w Lidze Mistrzów. Późniejsze granie w zupełnej ciszy, przy głośnych podpowiedziach z boiska i z ławki, dodatkowo wzmocniło ten efekt.

Pamiętajmy też, że mowa tu o urwaniu punktów Realowi Madryt. Różnica sportowa między „Królewskimi” i Legią jest na tyle wielka, że do zniwelowania jej niezbędny był każdy aspekt poboczny. Zupełny brak meczowej atmosfery – zwłaszcza przy takim przebiegu spotkania – finalnie mógł pomóc Legii zaskoczyć przeciwnika oraz obniżyć poziom jego koncentracji. Poza tym warszawianie byli zdecydowanie lepiej przygotowani do gry w ciszy. Jakkolwiek spojrzeć, w ostatnich latach zanotowali znacznie więcej występów przy pustych trybunach niż Real w całej swojej historii.

Reklama

Weźmy teraz drugi problem z początku sezonu, czyli Besnika Hasiego. W kuluarach zawodnicy Legii przyznają, że nigdy do końca nie odgadli, jaka była jego taktyka i czego od nich oczekiwał na boisku. Wybór Albańczyka był kompletną pomyłką i – w aspekcie sportowym – wykonaniem kilku kroków wstecz, ale też przyniósł Legii pewne korzyści. Po Albańczyku zostali bowiem sprowadzeni przez niego piłkarze, czyli przede wszystkim Thibault Moulin i Vadis Odjidja-Ofoe. W meczu z Realem obaj pokazali, dlaczego jakiś czas temu należeli do czołówki środkowych pomocników w lidze belgijskiej. Nie pękli przed gwiazdami światowej piłki, potrafili dać drużynie spokój w środku pola i wreszcie strzelili naprawdę fantastyczne gole. Pod wodzą trenera, jakim jest Jacek Magiera, piłkarze o tak wysokich umiejętnościach technicznych mogą dać Legii bardzo wiele. A pamiętajmy, że bez Hasiego żadnego z nich w Warszawie by dziś nie było.

Wreszcie na początku sezonu mieliśmy w Warszawie kompletnie podzieloną szatnię i kilka grupek stworzonych według klucza kulturowo-językowego. Na boisku nikt nie chciał umierać za kolegów, a cała Legia długimi momentami przypominała przypadkową zbieraninę. Gdyby od początku rozgrywek warszawska szatnia była jedną wielką rodziną, pewnie nikt nie wpadłby na dziwaczny pomysł, by skłaniać Radovicia do drugiego transferu w letnim okienku i w trybie awaryjnym ściągać go na Łazienkowską. To była jednak potrzeba chwili, bo – jak podkreślał chociażby prezes Leśnodorski – Serb miał scementować szatnię i błyskawicznie stać się naturalnym liderem drużyny.

Po dwóch miesiącach od jego powrotu do Warszawy można spokojnie przyjąć, że się udało. Dziś to jedna z najjaśniejszych postaci w zespole Jacka Magiery oraz opcja do gry na obydwa skrzydła, środek pomocy i atak. Najświeższy bilans Serba w Legii to cztery gole i trzy asysty, w tym dwa trafienia przeciwko wielkiemu Realowi Madryt. Dziś chyba nikt nie ma wątpliwości, że decyzja o ponownym ściągnięciu go do Warszawy była strzałem w dziesiątkę.

* * *

Wcale nie jest też powiedziane, że Legia – będąca w wysokiej formie od początku sezonu – miałaby na tym etapie rozgrywek lepszą sytuację w grupie. Być może nie byłoby 0:6 z Borussią, ale też z tak rozpędzoną w tamtym okresie drużyną Tuchela ciężko byłoby o jakiekolwiek punkty. To samo z wyjazdami do Lizbony czy Madrytu, gdzie każdej Legii byłoby cholernie trudno chociażby o remis. Jakkolwiek absurdalnie to zabrzmi, być może łatka zupełnego outsidera pozwoliła drużynie na zaskoczenie Realu. Być może też taktyka kontrofensywy od czwartej kolejki – z pewnością zupełnie przypadkowa – okaże się tu najbardziej skuteczna. Bo przecież, tak jak w każdym meczu, mocniejszemu rywalowi zawsze lepiej strzelić gola w drugiej połowie, niż na samym początku. W takim wariancie przeciwnicy mają po prostu mniej czasu na odpowiednią reakcję.

* * *

Reklama

Powiecie, że remis z Realem to jeszcze zdecydowanie za mało, by stwierdzić, że coś wyszło Legii na dobre. Warto jednak zwrócić uwagę na perspektywy, które wreszcie się przed drużyną pojawiły. Wczorajszym występem legioniści sami postawili Real pod ścianą. Jeśli „Królewscy” chcą wygrać grupę i uniknąć w 1/8 finału teoretycznie mocniejszego przeciwnika, muszą wygrać oba pozostałe mecze, czyli zacząć od rozprawienia się ze Sportingiem w Lizbonie. A taki wariant – niezależnie od wyniku Legii w Dortmundzie – postawi warszawian przed szansą awansu do rozgrywek Ligi Europy, do czego wystarczy każde zwycięstwo w ostatnim meczu u siebie z Portugalczykami. Łatwo nie będzie, ale szansa niewątpliwie jest. A w tym kontekście wczoraj wywalczony punkt może okazać się absolutnie kluczowy.

Gdyby jednak nie początkowe problemy Legii z kibicami, trenerem i szatnią, dziś w drużynie nie byłoby żadnego z trzech autorów trafień z wczorajszego meczu z Realem. Nie byłoby też pustych trybun, które mogły w większym stopniu zaszkodzić przeciwnikowi oraz być może nie byłoby też łatki bezradnego chłopca do bicia, która również mogła odegrać tu jakąś rolę. Czy w takim wariancie także udałoby się urwać punkty „Królewskim”? Rzecz jasna nigdy się już tego nie dowiemy, ale byłoby to jednak mniej prawdopodobne. Skończyło się jednak na tym, że drużyna, która do niedawna nie miała prawa widzieć światełka w tunelu, może dziś swobodnie marzyć o wiośnie w Europie.

Oczywiście zawirowania z początku sezonu mocno utrudniły też Legii sytuację w lidze, ale i tu mogło być gorzej – podopieczni Magiery po czternastu kolejkach tracą do lidera dziesięć punktów. Największym pocieszeniem może być dla nich wspomnienie zeszłego sezonu, kiedy to po siedemnastu kolejkach tracili do lidera dziesięć punktów, a jednak udało im się wywalczyć mistrzostwo. Innymi słowy, wciąż w lidze nie jest gorzej, niż w poprzednich rozgrywkach. Co więcej, drużyna wciąż ma przed sobą realne perspektywy, że początkowe „zło” może ostatecznie wyjść jej jeszcze na dobre.

MICHAŁ SADOMSKI

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Piłka nożna

Ranieri szczerze o powrocie do trenowania. „Mogłem wrócić tylko do Romy i Cagliari”

Patryk Stec
0
Ranieri szczerze o powrocie do trenowania. „Mogłem wrócić tylko do Romy i Cagliari”
Polecane

DAVID BALDA – HISTORIA NAJWIĘKSZEGO POZORANTA W EKSTRAKLASIE | PATOLIGA #6

Jakub Białek
0
DAVID BALDA – HISTORIA NAJWIĘKSZEGO POZORANTA W EKSTRAKLASIE | PATOLIGA #6

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...