Wczoraj rozpisywaliśmy się o świetnym występie Skorupskiego z Romą, dziś przyszła pora na Przemysława Tytonia. Bramkarz zagrał pierwszy mecz w nowych barwach i na przywitanie zrobił show, dzięki niemu Deportivo ugrało remis 1:1 z Valencią. Jesteśmy przekonani, że jutro trafi, jeśli nie na okładki, to na pierwsze strony hiszpańskich dzienników sportowych. Za to Fabiański, który – tu bez niespodzianki – zagrał ze Stoke w podstawie, w swojej linii obrony miał cztery deski wbite w murawę. W związku z tym wiele do powiedzenia przy atakach rywali nie miał, ale z drugiej strony – właśnie w takich meczach można zostać bohaterem. I dziś Łukasz tego nie zrobił.
Nie mieliśmy żadnych sygnałów, że Tytoń zadebiutuje właśnie dzisiaj. Bardzo słaby mecz Germana Luksa w derbach Galicji i osiem bramek puszczonych w ostatnich dwóch kolejkach spowodowały jednak, że Przemek dostał szansę. Piłkarze Valencii mieli pecha, że nie kolejkę czy dwie później, a akurat w meczu z nimi. W pierwszej połowie Polak dwa razy uchronił Deportivo przed stratą gola, przede wszystkim gdy wygrał w sytuacji sam na sam z Rodrigo Moreno. W drugiej połowie kupił los na loterii wychodząc z bramki i rzucając się “szczupakiem” na piłkę w okolicach linii pola karnego. Ryzykował zdrowie, bo piłka znajdowała się na wysokości kolan, a dobiegał już do niej napastnik.
Tutaj dopisało mu szczęście, miał za to pecha przy puszczonym golu. Odbił piłkę dośrodkowaną ze skrzydła, tę przyjął Nani i zagrał na piąty metr do nieupilnowanego przez obrońców Rodrigo. Tytoń rzucił się jeszcze rozpaczliwie na piłkę i co więcej – złapał ją. Problem w tym, że według sędziego piłka przekroczyła linię. Potrzebowaliśmy obejrzenia dziesięciu powtórek, żeby przyznać mu rację. Pod koniec meczu wygrał pojedynek sam na sam z Martinem Montoyą, a już w 90. minucie dostał mocny strzał w środek, przepuścił piłkę między rękoma, ale zdążył odwrócić się i złapać ją na linii.
Możemy postawić tezę, że Tytoń wyważył sobie drzwi do podstawowego składu Deportivo. W kontekście listopadowego zgrupowania kadry nie ma co o nim mówić, ale jest szansa, że już niedługo Nawałka znów będzie miał pozytywny ból głowy wybierając bramkarzy do powołania.
***
Dzisiaj zagrał też inny polski bramkarz, Łukasz Fabiański, który wraz ze Swansea pojechał na teren Stoke. Sam mecz oglądało się świetnie, przede wszystkim z uwagi na wachlarz ofensywnych zagrań u gospodarzy – Arnautović grał tak lekko, że przez chwilę wydawało się, że zacznie markerem dorysowywać rywalom wąsy. Gdy wraz z kumplami rozrywał raz po raz defensywę Walijczyków, zastanawialiśmy się – jak słaba musi być obrona, która sprawia, że Stoke wygląda jak Barcelona?
W teorii to stanowiło znakomity punkt wyjścia, by nasz bramkarz dał swój show. Niestety, nie udało się. Mimo naprawdę sporej liczby akcji pod jego bramką – Fabiański w żaden sposób nie błysnął. Nie zrozumcie nas źle – nie miał za wiele do powiedzenia przy golach, ale też wydaje nam się, że mógł chociaż kilka razy zaznaczyć mocniej swoją obecność. Interwencje na dobrą sprawę miał dwie – w tym po jednej i tak doszło do dobitki i zdobycia bramki.
Pierwszy gol – parodystyczna postawa defensorów. Drugi – tak samo, strzelcem zresztą został klubowy kolega Fabiańskiego. Trzeci? Tu ewentualnie można było nieco bardziej zdecydowanie zaatakować piłkę, ale mimo wszystko, bardziej winimy bierną obronę. Kolejne okazje Stoke? Tu niestety też to nie Fabiański ratował, ale napastnicy marnowali. Słupek, słupek, tuż obok słupka – wszystko bez udziału Polaka.
W sumie szkoda. Taki mecz, że można dwiema-trzema interwencjami zostać bohaterem. Fabiański zaś po prostu nic nie zrąbał – tę rolę wyśmienicie spełnili nieruchawi i drewniani obrońcy.
fot. Fotopyk