Gdybyśmy mieli podsumować dzisiejsze spotkanie Realu Madryt z Deportivo Alavés jednym zdaniem, powiedzielibyśmy, że to najprawdopodobniej jedno z najdziwniejszych 4:1, jakie mieliśmy okazję zobaczyć w ostatnim czasie. Takie, w którym w gruncie rzeczy trudno było rozróżnić jazdę na trzecim biegu od rypania na zatartym silniku.
Real, choć zwyciężył wysoko, paradoksalnie z beniaminkiem z Vitorii walczył jak równy z równym. Walczył to zresztą najlepsze określenie tego, co mieliśmy okazję zobaczyć. Tona kopaniny, hektolitr szarości i niewiele więcej – tak to mniej więcej wyglądało przez zdecydowaną większość starcia. Wynik bez cienia wątpliwości zamazuje bowiem rzeczywisty przebieg meczu.
Wszystko za sprawą tego, że Królewscy zdołali dziś dokonać czegoś naprawdę zjawiskowego – strzelili cztery gole, choć oddali na bramkę… pięć celnych strzałów. Żeby było śmieszniej – jedynym celnym uderzeniem, które nie wpadło do siatki, był niewykorzystany przez Cristiano Ronaldo rzut karny. Portugalczyk swoje dzisiaj jednak zrobił, Ostatecznie i tak zdołał bowiem wsadzić trzy bramki – najpierw wykorzystał rzut karny po ręce Deyversona, następnie sieknął zza pola karnego, a na do widzenia machnął w polu karnym obrońcę i załadował z bliska. Swojego kolejnego gola zdobył także ładnym lobem po wygranym pojedynku biegowym Álvaro Morata.
Żeby jednak nie było zbyt kolorowo, Real po raz kolejny udowodnił, ze ostatnimi czasy miewa kompletnie niezrozumiałe problemy w obronie. Widoczne były one w spotkaniu z Legią (!), widoczne były przed tygodniem w starciu z Atlethikiem Bilbao, w którym ekipa Zinédine’a Zidane’a zwycięstwo zawdzięczała głównie nieskuteczności Inakiego Williamsa, widoczne były także i dziś.
Najlepszym na to dowodem był gol Deyversona z samego początku meczu – najpierw Pepe nie zablokował dośrodkowania, następnie Varane nie zdołał wybić piłki, Keylor Navas zaliczył klasyczny pusty przelot, a Brazylijczyk wsadził na pustaka. Najbardziej w tym wszystkim dziwi właśnie to, że “Los Blancos” w większości przypadków kłopoty pod własną bramką stwarzają sobie sami. Alavés, nim opadło z sił, dość łatwo podchodziło pod pole karne Realu. Przy odrobinie szczęścia na początku drugiej połowy mogło nawet wyrównać, jednak Camarasa spartolił sam na sam.
Cokolwiek jednak powiedzieć na temat Realu, który – powiedzmy sobie szczerze – w tym sezonie poza pojedynczymi przebłyskami i nie wykorzystuje pełni potencjału, po tej kolejce wciąż utrzyma się na pozycji lidera. Po trupach do celu. Wygrać w obojętnie jaki sposób i zapomnieć. Jak na razie taktyka ta okazuje się mimo wszystko wyjątkowo skuteczna.