Nigdy nie zrozumiemy patologicznego wątku polskiej piłki polegającego na zwalnianiu trenera w trakcie sezonu i zapomnieniu o człowieku. A przede wszystkim – o pieniądzach dla niego. Dziś piszemy o tym przez pryzmat sytuacji Leszka Ojrzyńskiego. Szkoleniowiec wygrał wczoraj sprawę w sądzie dotyczącą jego pensji od Górnika Zabrze.
– Wczoraj zapadł werdykt. Górnik musi wypłacić mi zaległe pieniądze. Ostatnią wypłatę dostałem za styczeń, zwolniono mnie w marcu, czyli klub ma mi zwrócić pensję za dwa miesiące pracy i za trzy miesiące, których brakowało do końca kontraktu po zwolnieniu. Ale nie mają zapłacić w całości, a ratalnie. Mi to pasuje, nie będę się odwoływał. Nie wiem jak Górnikowi, ale dla mnie i tak jest to śmieszna sprawa. Zdążył zmienić się prezes, sprzedano Gergela, nie wiem, czy otrzymano już procent z transferu Milika… Zostawiono mnie bez pieniędzy, a przecież mamy przepis, który zabraniał mi objęcia innego klubu w ekstraklasie. Zresztą mam nadzieję, że PZPN unormuje ten przepis. Kiedyś przy takiej sytuacji w Podbeskidziu, pewien klub z ekstraklasy chciał to obejść i zatrudnić mnie jako dyrektora sportowego, ale uznałem, że to nieetyczne i się nie zdecydowałem – mówi nam główny zainteresowany.
Finansowa wyjaśniona, a jak wygląda sportowa sytuacja Leszka Ojrzyńskiego?
– Otrzymałem cztery oferty z pierwszej ligi, jedną dopiero co, ale nie chcę schodzić poziom niżej. Do końca sezonu poczekam na oferty z ekstraklasy, jeśli takiej by nie było, to latem pomyślimy.
***
Dla nas to niebywały pokaz cebulactwa ze strony Górnika. Takimi zabiegami nie da się nic zyskać – bo przecież prędzej czy później kasa zostanie ściągnięta – a wizerunkowo można naprawdę wiele stracić.
Fot. FotoPyK