„Polscy sędziowie, to kurwy sprzedawczykowie!” – niesie się po stadionach, i raz na jakiś czas faktycznie jest afera. Właśnie machnął się ogłoszony najlepszym sędzią świata Szymon Marciniak – najpierw nie wywalił Malarza, potem uznał zwycięskiego gola dla Legii w hicie z Lechem ze spalonego, bywa, ale akurat jemu nie wypada w parę minut kompromitować się przy ludziach, patrzą. Zrazu pomyślałem, że to dlatego iż nie miał na linii Tomka Listkiewicza, jest zameldowany w Wawie i Legii machać nie może (trzeba się dla spokoju meldować w Bydgoszczy może?), ale… Tenże Tomek mignął mi w innym meczu kolejki – tam pokazał spalonego, którego nie było, a nie uznał gola który był. Masz babo placek! Trudno, arbitrzy są przereklamowani, ale czy to największe zło tego zawodu? Na pewno?
No przecież rok temu jeden sędzia, prezes Rzepliński, napisał ustawę o Trybunale Konstytucyjnym, by za chwilę uznać ją za „niekonstytucyjną”. Wow, tydzień temu sędzia skazał oskarżonego na dożywocie (za zamordowanie przypadkowej dziewczynki siekierą, bo się zdenerwował), by po chwili uzupełnić, że po 35 latach można ubiegać się o zwolnienie – to cóż to za dożywocie?
Moje przygody z sędziami również są pouczające – jeden się jąkał (szczęśliwie dał rozwód, ale jak zdał aplikację?), drugi niezmiennie zwał mnie Zarzeckim – może mnie z kimś mylił? Nie czytał aktu oskarżenia? O tych boiskowych nie piszę, szkoda życia… A Marciniak jest cienki, Warszawa przeprasza Poznań za Płock. Szymon miał już urodzić się z gwizdkiem, sędziować finał Euro (jakoś nie, choć piłkarze wcześnie odpadając starali się mu pomóc), teraz Ligę Mistrzów – a Boże uchowaj! Aha, co do futbolistów – siatkarze odpadli w tej samej fazie i właśnie zwolniono Antigę, gdy Nawałce stawia się pomnik. Powinno być co najwyżej na odwrót.
Cały świat sądownictwa stoi na głowie, nie tylko sportowego, co parę lat temu wykazał w biografii najsławniejszy adwokat w Stanach i profesor Harvarda Alan Dershowitz. Mianowicie wspominając, jak wybronił przed karą śmierci dwa tuziny zwyrodnialców oskarżonych o morderstwo z premedytacją, większość doholował do uniewinnienia. I napisał – doskonale wiedziałem, że… byli winni. Guilty! A sędziowie raz za razem orzekali: not guilty! A on, sprzedawczyk, kasował. I czy to nie jest tytułowym kurestwem?
Ja świata nie naprawię, lubię sędziowskie błędy, ale tylko na własną korzyść i pewnie każdy tak ma – sprawiedliwość musi być po naszej stronie. Może to była kara dla Lecha za popsucie finału Pucharu Polski i celowanie racami w Malarza? Boska interwencja?
Ale bywają tak zabawne pomyłki sędziowskie, że zawsze się rozchmurzam. Zawsze, gdy przypomnę sobie Szwejka, doradzam nauczenie się jego przygód na pamięć. Jest to historia z życia, przy której parominutowe szaleństwo Marciniaka to pikuś, zapewniam:
„W pewnym sądzie okręgowym w Pradze pewnego razu zwariował jakiś sędzia. Przez długi czas nie można było zauważyć w nim nic osobliwego, aż raptem, podczas jakiejś rozprawy o obrazę czci, wariacja wybuchła. Niejaki wikary Hortik podczas nauki religii dał po pysku uczniowi, a ojciec tego ucznia, niejaki Znamenaczek, spotkawszy tego wikarego, rzekł do niego na ulicy: “Ty koniu, ty czarna bestio, ty świątobliwy kretynie, ty czarna świnio, ty plebański koźle, ty plugawicielu nauki Chrystusowej, ty obłudniku i szarlatanie w sutannie!” Ten zwariowany sędzia był bardzo pobożny i miał trzy siostry, a wszystkie były księżymi gospodyniami, on zaś był ojcem chrzestnym dzieci tych sióstr. Więc go ta sprawa tak wzburzyła, że raptem stracił rozum i ryknął na oskarżonego: “W imieniu najjaśniejszego pana, cesarza i króla, skazuję pana na śmierć przez powieszenie! Przeciw temu wyrokowi nie ma apelacji!” Potem zwrócił się do woźnego i rzekł: “Panie Horaczek, weźmiesz pan tego draba i powiesisz go pan tam, gdzie się trzepie dywany. Potem dostaniesz pan na piwo!” Oczywiście, że woźny i ten pan Znamenaczek zdębieli po takim wyroku, ale sędzia tupnął na nich: “Słuchacie, czy nie słuchacie?!” Woźny tak się przestraszył że już zaczął ciągnąć pana Znamenaczka, żeby go powiesić, i gdyby nie obrońca, który wtrącił się do tej sprawy i wezwał pogotowie lekarskie, to sprawa byłaby się dla pana Znamenaczka skończyła fatalnie, bo nawet jeszcze w chwili gdy pana sędziego wsadzali do karetki pogotowia, krzyczał na całe gardło: “Jeśli nie znajdziecie powroza to go powieście na prześcieradle, a rachunki załatwimy w wykazach półrocznych… ”.
Do Marciniaka nikt w porę nie wezwał pogotowia, i to by było na tyle.