Jorge Valdano powiedział o nim w jednym z wywiadów, że to piłkarz kultowy. Prawdziwy madridista. Guti jednak nigdy nie dorósł do pełni swojego potencjału, którego skalę oceniano nawet przez pryzmat Złotej Piłki – z Realem Madryt zdobył przecież więcej trofeów niż Ronaldo, Figo czy Zidane. Na jego drodze do wielkości, do napisania bajecznej historii wciąż stawał mu bowiem na drodze najtrudniejszy przeciwnik, od którego zdecydowanie zbyt często zbierał bolesne cięgi. On sam.
***
„Guti potrafił w pojedynkę wygrać – ale i przegrać – spotkanie w ciągu kilku sekund. Jeżeli nie załatwił ci dwóch asyst na wagę tytułu w ciągu 32-minutowego występu z ławki, prawdopodobnie za moment mógł sprawić, że będziesz grać w dziesiątkę.”
Nicholas Kituno, artykuł dla inbedwithmaradona.com z lipca 2016 roku
***
Luty 2008. Real gra na Bernabeu ze swoim imiennikiem z Valladolid. Asysty przy golach na 2:0, 3:0 i 7:0, a także gole na 5:0 i 6:0 to dzieło jednego piłkarza, który tamtego dnia rozegrał jeden z najlepszych meczów w całej swojej karierze.
***
Październik 2009. 45 minut wystarczyło kopciuszkowi z Segunda B, by wbić Jerzemu Dudkowi stojącemu w bramce Królewskich trzy bramki. Szatnia gości stadionu Municipal de Santo Domingo w mieście Alcorcon, leżącym we wspólnocie autonomicznej Madryt.
Guti: Dawać! Dawać! Pokażcie, że macie jaja!!!
Manuel Pellegrini: Ty też mógłbyś dać z siebie więcej. Jeśli nie masz ochoty grać, powiedz.
Guti: Jeśli to ja stanowię problem, ściągnij mnie z boiska.
Manuel Pellegrini: W takim razie się przebieraj.
Guti: Chuj ci w dupę!
Chwilę później Guti postanowił nie kryć się również z tym, co myśli o kibicach Alcorcon, gdy jeden z nich nazwał go pedałem.
W efekcie przez miesiąc próżno było szukać nazwiska blondwłosego Hiszpana w protokołach meczowych. Pellegrini nigdy nie powiedział wprost, że to pokłosie zdarzeń w przerwie pamiętnego spotkania z trzecioligowcem, ale jak było naprawdę, to każdy dopowie sobie bez najmniejszego problemu.
***
Te dwie sytuacje najlepiej obrazują praktycznie cały przebieg kariery Gutiego. Z jednej strony ktoś powie, że piłka nożna nie widziała zbyt wielu graczy takich jak on. Z drugiej – to przecież tak często spotykana kalka. Wielki talent, któremu nie pozwala się spełnić jeszcze większe ego. A to Hiszpan miał doprawdy ogromne. Jego kariera zawodnicza w Madrycie zbiegła się w czasie z zatrudnianiem przez klub szesnastu różnych trenerów. Na palcach jednej ręki można policzyć tych, których choć raz otwarcie by nie skrytykował. Jakoś tak się składało, że zawsze gdy Hiszpana zżerała ambicja, zawsze gdy trenerzy nie widzieli dla niego miejsca w pierwszym składzie, w pobliżu znajdował się życzliwy dziennikarz, gotów wysłuchać żalów zawodnika i pomóc mu je nagłośnić.
Bo można było Gutiemu zarzucić wiele, ale na pewno nie lenistwo. – Kiedy był młodszy, pytał, co mógłby robić lepiej na boisku. Mówiłam mu tylko: corre. Biegaj – wspominała w reportażu hiszpańskiego Canal+ matka Gutiego Carmen Hernandez.
Oprócz biegania, Hiszpan miał też wyjątkową zdolność dostrzegania rzeczy, których nikt inny na boisku nie widział. Potrafił patrzyć w jedną, ułożyć ciało w drugą, a zagrać w trzecią stronę, czego kompletnie nikt się nie spodziewał.
***
„Niektórzy zawodnicy mają wyjątkowy styl podawania piłek, Guti ma szczególnie wyjątkowy. Xavi, który jest w tym znakomity, nie ma sobie równych w krótkich, dokładnych zagraniach. Xabi Alonso specjalizuje się w dłuższych podaniach. Andrea Pirlo z kolei jest mistrzem prostopadłych piłek. Ale styl Gutiego nie przypomina nikogo innego. Jego podania są nieprzewidywalne i potrafią siać spustoszenie wśród najciaśniejszych defensyw na świecie. Ma unikalny styl grania prostopadłych piłek przecinających przestrzeń między nim, a ścieżką biegu partnera z drużyny.”
Jackson Huang, artykuł dla Bleacher Report ze stycznia 2010 roku
Po obejrzeniu tej powtórki dużo łatwiej zrozumieć, dlaczego „styl Gutiego nie przypominał nikogo innego”
***
Nie tylko boiskowa elegancja, ale też wyzbycie się kurtuazji poza nim sprawiało, że kibice Realu mieli nawet przygotowaną specjalną przyśpiewkę na jego cześć.
Forca Guti śpiewane przez kibiców z Ultras Sur
Hiszpan bowiem miał to do siebie – i nadal ma – że lubił wchodzić w polemikę z rywalami. Gdy niedawno za pośrednictwem Twittera otrzymał ironiczne gratulacje po remisie Realu z Eibar, podziękował za nie wraz z końcowym gwizdkiem w meczu Barcelony, która kilka godzin później przegrała 3:4 z Celtą Vigo.
Nie miał też oporów, by umniejszyć dokonaniom Atletico z ostatnich lat: – Nie sądzę, żeby któryś z piłkarzy Atlético mógł grać w Realu Madryt, nie widzę takiego – po czym dodał: – W moich czasach mecze na Calderon były trudne tylko na papierze. Teraz stały się bardziej skomplikowane, ale ja zawsze cieszę się, kiedy im nie idzie.
Barcelona? – To prawda, że jej gracze dużo symulują. Alba, Alves, Neymar… Gdybym miał wręczyć Oscara najlepszemu aktorowi, dostałby go Neymar. Biorąc pod uwagę wszystkie „filmy”, które stworzył, zasługuje.
Pieśni o Gutim pozytywny wydźwięk miały więc zwykle tylko wtedy, gdy były śpiewane przez kibiców na Bernabeu. I im zdarzało się jechać z Hiszpanem, bo jak wiadomo trudno znaleźć na całym świecie bardziej krytyczną publiczność niż ta przyzwyczajona do ciągłych zwycięstw. Ale najbardziej nasłuchać się musiał poza swoim domem. Domem, którego nie opuścił od momentu, gdy wszedł doń jako dziewięciolatek, aż do chwili, gdy niedługo przed 34. urodzinami odchodził skończyć karierę w tureckim Besiktasie.
„Guti maricón”, to znaczy „Guti pedał”. Bronił się sam, broniła go jego matka („zawsze mówię, że to nie ma nic wspólnego z prawdą, a nawet gdyby mój syn był gejem – choć nim nie jest – dla mnie byłby taki sam”), ale ci, którzy mieli ochotę zmieszać go z błotem, wiedzieli swoje. Szczególnie po publikacji przez magazyn Cuore zdjęć, na których wtedy jeszcze zawodnik Realu całuje namiętnie po wyjściu z restauracji swojego kolegę, co zbiegło się w czasie z oświadczeniem jego żony, Aranchy de Benito, o separacji pomiędzy nią a małżonkiem.
Trudno powiedzieć, czy większy ból zadały mu podobne publikacje, bo jak sam później mówił w jednym z telewizyjnych wywiadów, był czas gdy czuł się opuszczony i potrzebował opieki psychologa, czy może fakt, że nigdy nie zaistniał na dobre w reprezentacji Hiszpanii. Ani w tej „grającej jak nigdy, przegrywającej jak zawsze”, ani w tej późniejszej, dominującej w europejskiej piłce najpierw pod wodzą Luisa Aragonesa, a później Vicente del Bosque.
Choć trudno w to uwierzyć, piłkarz Realu Madryt nigdy nie znalazł się w kadrze La Roja na mistrzostwa świata czy mistrzostwa Europy, a rozegrał w niej przez całą swoją karierę łącznie zaledwie 12 meczów. W 2010 roku, gdy jego kariera – jak się później okazało – dobiegała już końca, powiedział otwarcie w jednym z wywiadów, że chce wystąpić na mundialu. Że to cel, który motywował go do gry, do wzmożonej pracy przez cały sezon. Wspierał go zresztą w tych dążeniach publicznie Miguel Angel Lotina, trener Deportivo La Coruna, który mówił wprost: – Jeśli Guti będzie grał na tym poziomie, powinien pojechać do RPA.
Nie pojechał. A jeszcze przed mistrzostwami czekało go pożegnanie z kibicami, którzy obserwowali, jak z dziewięciolatka z fryzurą „na Schustera” przemienia się w piłkarza o ogromnych możliwościach i chyba nigdy nie wykorzystanym do końca niezwykłym potencjale. We wspomnianym wcześniej reportażu Canal+ jest zresztą dość znamienna scena. Guti wchodzi do swojej byłej szkoły, gdzie czyta kartę z oceną swojej osobowości. Podsumowuje je jedno zdanie, które później musiał słyszeć setki, jeśli nie tysiące razy.
„Stać go na więcej.”
***
– Słuchałem kibiców wykrzykujących moje imię z szacunkiem i uwielbieniem. To było najpiękniejsze. Doceniam to. Myślę, że przychodząc tutaj byłem dzieciakiem, a dzięki temu klubowi i jego kibicom stałem się mężczyzną. Dawałem z siebie wszystko dla tej koszulki. Mogę tylko powiedzieć, że jestem madridistą od serca. To podsumowuje wszystko – mówił dziennikarzom chwilę po swoim pożegnaniu z Bernabeu (cytat za: realmadryt.pl).
źródło: Marca
Nie żegnano go jednak bynajmniej z wielkimi honorami, o co zresztą wielu kibiców do dziś ma pretensje. Określano tamto pożegnanie różnie – jako intymne, ciche, chłodne. Na pewno nie wymarzone dla zawodnika, który wszystko co najlepsze oddał jednemu klubowi i z którego nie miał zamiaru odchodzić nawet wtedy, gdy jego pozycja nie była najsilniejsza. – Każdy, kto spędziłby w danym klubie tyle lat, zawsze liczyłby na coś szczególnego. Faktem jest jednak, że było z tym wszystkim dużo zamieszania, dlatego nic w tym dziwnego. Chociaż wraz z Raulem potrzebowaliśmy czegoś większego. Teraz nie było na to czasu i mam nadzieję, że w przyszłości uda się coś zorganizować. Podczas mojego pożegnania zabrakło mi ciepła ze strony madridistas – mówił później, odnosząc się również do pożegnania innej legendy Królewskich, Raula, któremu „do widzenia” powiedziano w podobny sposób. Bez możliwości podziękowania wypełnionemu szczelnie Bernabeu, na zamkniętym przyjęciu, jakże różnym od żegnających choćby Alfredo Di Stefano czy Francisco Gento meczów pożegnalnych, gdy cały stadion na stojąco ostatni raz bił brawo swoim bohaterom.
Odszedł, jak się później okazało, do Besiktasu, gdzie był przez nieco ponad rok, zanim odstrzelił go na dobre Carlos Carvajal. W tym czasie zdążył zdobyć, choć trudno w to uwierzyć, dopiero swój pierwszy krajowy puchar w karierze. Zapisał się też w historii klubu ze Stambułu bramką i asystą w wygranym pierwszy raz od ośmiu lat meczu na Ali Sami Yen, obiekcie Galatasaray. Madryt szybko mógł o nim zapomnieć, bo serca kibiców zdobywali już wtedy nowi idole, na czele z Cristiano Ronaldo.
Nie sposób jednak podsumowując jego niewątpliwie naznaczoną trofeami zdobytymi z Realem karierę, karierę w której na boisku występował w jednej drużynie obok najlepszych piłkarzy w historii nie zadać sobie pytania: gdzie obecny trener zespołu Juvenil A mógłby jako zawodnik zajść, gdyby sam tak często nie stawał sobie na drodze? Czy przypadkiem dziś, mówiąc o „Galaktycznym” Realu nie wymieniałoby się go w pierwszym szeregu obok Ronaldo, Zidane’a czy Figo? Przecież wraz z Królewskimi zdobył więcej trofeów, niż którykolwiek ze wspomnianej trójki.
Patrząc na kompilacje jego genialnych zagrań, wcale nie jesteśmy pewni, czy odpowiedź brzmiałaby: nie.
SZYMON PODSTUFKA