Bardzo trudno jest wygrać z Barceloną na Camp Nou, ale oczywiście jest to możliwe – trzeba „jedynie” zagrać perfekcyjny mecz i jeszcze liczyć, że Blaugrana nie będzie w sosie. Dziś, niestety dla Deportivo, żaden z tych warunków nie zatrybił i dlatego obejrzeliśmy klasyczne lanie, 4:0 dla gospodarzy.
Żeby osiągnąć coś w tej jaskini lwa, musisz być perfekcyjny w obronie – Deportivo nie było. Pierwszych dwóch bramek dało się uniknąć, bo tak jak przy pierwszej, obrońca na pewno nie może się kiwać przed własnym polem karnym, a już na pewno nie może tej piłki stracić. No, ale Navarro tak zrobił i Rafinha, przy sporej też pomocy Luxa, wpakował futbolówkę do siatki. A drugi gol to już w ogóle nieporozumienie, ponieważ Barcelona trafiła po wrzutce z rzutu wolnego. Stały fragment gry – słabsza drużyna nie może sobie pozwolić na stratę gola w tym elemencie, bo tu najłatwiej jest zniwelować różnicę poziomów. Ale i to przyjezdnych dziś przerosło.
Skoro wpadły dwie bramki było już mniej więcej wiadomo, jak to wszystko się skończy, Barcelona rozpoczęła trening przed Manchesterem City. Trafił Suarez, a potem wszedł jeszcze Messi, żeby rozgrzać się przed starciem z Anglikami – widać, że pali się do gry, mniej niż pięć minut zajęło mu, by zdobyć swoją bramkę. Koniecznie zobaczcie tę akcję, ponieważ podanie Neymara – bajka.
I tak naprawdę każdy mógł dziś trafić przeciwko Deportivo, tylko nie Paco Alcacer. To znaczy – ktoś poważny na jego miejscu kończyłby mecz może i z hattrickiem, ale Hiszpan ma na koncie okrągłe zero. To był przykry widok, gość nie trafiał z kilku metrów, jego ostatnią próbę śmiechem skwitowali nawet rezerwowi. Nieważne, ile jeszcze by grali zawodnicy obu ekip, nieważne, czy z bramki zszedłby Lux – Alcacer dziś gola by nie strzelił.
Coś optymistycznego po takim spotkaniu dla Deportivo? Może paradoksalnie – wynik. Bywało, że takie treningi Barcelony kończono na 0:7 zgłoś się.