W Europie nie ma już słabych drużyn. Tatuaż na przedramieniu polskiego futbolu, neon nad siedzibą rodzimej piłki nożnej przez wiele lat. Wymówka, która przez kolejne sezony stała się symbolem eurowpierdolu, naszych wiecznych nierównych potyczek z pasterzami z górskich przełęczy i przybyszami z bezludnych wysp, jest już jedynie powodem do szydery. Nikt nawet nie odważy się usprawiedliwiać w ten sposób kolejnych Stjarnanów czy innych Irtyszów. To już wyłącznie żart odgrzewany przez użytkowników Internet Explorera przy kolejnych porażkach naszych eksportowych drużyn.
A jednak, przewrotnie warto się zastanowić – czy nie mamy właśnie do czynienia z sytuacją, gdy hasło w pewnych okolicznościach staje się prawdziwe? Prześledźmy wyniki tylko z wczoraj.
Kadra Adama Nawałki męczy się z osłabioną brakiem swojego najlepszego zawodnika i grającą w dziesiątkę Armenią. Rumunia odbija się od Kazachstanu w Astanie. Czesi nie potrafią u siebie pokonać Azerbejdżanu, Norwegowie do 77. minuty trzymają remis z San Marino, a Anglicy bezbramkowo remisują ze Słowenią. A przecież to ledwie wierzchołek. Azerowie wcześniej puknęli Norwegię, zaś Włosi zwycięskiego gola z Macedonią zdobyli w doliczonym czasie gry, Szwedzi z kolei męczyli się w Luksemburgu.
Początek eliminacji to zły czas na ocenianie siły i potencjału? Mocni jeszcze się rozkręcą, słabi wrócą do rozdawania punktów? Cóż, pewnie moglibyśmy to w ten sposób ująć, gdyby nie Euro 2016. Euro wygrane przez Portugalię po golu napastnika z piątego europejskiego szeregu. Pamiętacie mocniejszą i słabszą część drabinki? Grę Islandii z Anglią, zepchnięcie Hiszpanów do “strefy śmierci” przez Chorwację, która następnie sama uległa Portugalii po pierwszej akcji rywali w 115. minucie meczu?
Wszystko z perspektywy telewizora oglądali Holendrzy. Ukraińcy, którzy kompletnie zawiedli, Rosjanie, których napinka zakończyła się groteskowo.
W Europie naprawdę poziom się wyrównał i moim zdaniem przyczyn nie trzeba wcale daleko szukać. Dwa tygodnie temu zwracałem uwagę na rolę skautingu w szkoleniu danego klubu, na fakt, że czasem ważniejsze od trenerskiego kunsztu jest oko wysłannika wyrzuconego gdzieś na Białoruś, do wyrwania 12-letniej perełki z tamtejszej biedy. Najmocniejsi w Polsce – jak Lech, Legia czy Zagłębie – ściągają do siebie młodzież z oddalonych o kilkaset kilometrów miejscowości. Wyobraźmy sobie teraz starcia reprezentacji poszczególnych województw. Jeśli wcześniej na 10 boiskach Zagłębia szkoliły się dzieciaki z Dolnego Śląska, a dziś nawet z Pomorza czy spod Łodzi – poziom umownych “reprezentacji województw” musiał się wyrównać.
Globalnie? Dopóki w angielskich szkołach w ich fantastycznych warunkach korzystając z kapitalnej infrastruktury i potężnego “know-how” szkolili się kolejni Scholesowie, Rooneye i Shearerowie – wszystko było w porządku. Ale dziś United, Chelsea czy Arsenal szkolą nie tylko Anglików, ale i zawodników, którzy wkrótce mogą stanowić o sile reprezentacji z terenów piłkarsko zdecydowanie uboższych – choćby Krystiana Bielika, nie trzeba szukać specjalnej egzotyki. Oczywiście, nie każdy ściągnięty do Anglii, Francji czy Hiszpanii nastolatek zostanie nowym Szczęsnym, Iwobim czy Iheanacho, ale sposób w jaki obecnie funkcjonuje futbol z najwyższej półki gwarantuje dopływ nowych talentów nie tylko państwom z długimi tradycjami piłkarskimi, ale i tym, które po prostu oddały wcześnie swoje diamenty do profesjonalnych szlifierni z najsilniejszych lig. Nawet jeśli gruziński absolwent szkółki Arsenalu wyląduje gdzieś w Championship – nadal będzie to nieco lepsze rozwiązanie dla reprezentacji Gruzji, niż gdyby do końca życia kopał w Dynamie Tbilisi.
Tu znów warto się cofnąć do tych wczorajszych meczów. Ormianin Gael Andonian od lat w Marsylii, jego rodak znany z Lechii szkolił się w Niemczech, David Arszakjan w Rosji i Stanach Zjednoczonych. Czarnogórcy? Savić, Bakić, Stojković, wielu innych – dotykało wielkiej piłki, najczęściej jako kilkunastoletnie talenty przewijające się przez Bragę czy Benfikę, kluby z Francji czy Anglii. A jest przecież jeszcze przykład choćby Albanii, której diaspora dostarcza piłkarzy ze szwajcarskich czy włoskich szkółek piłkarskich.
Nawet nasze U-19 pokazuje efekt tych trendów – mamy Drawza z Hamburga, Wojtkowskiego i Płachetę z Lipska, Grabarę z Liverpoolu czy Schikowskiego z Moenchengladbach. Rok starsi: Skrzecz z Schalke, Zawada z Wolfsburga, Wolski z Ceseny…
Globalizacja futbolu kompletnie niszczy peryferyjny futbol klubowy, bezlitośnie wyciskając z niego to, co najlepsze. Zabierając przede wszystkim piłkarzy, ale też fachowców czy wręcz przedszkolaków, którzy przed sobą mają dopiero etap bycia “kandydatem na piłkarza”, o ukształtowanym zawodniku nie wspominając. Ma to proste konsekwencje – wystarczy prześledzić ile razy w ostatnich dwudziestu latach w półfinale Ligi Mistrzów zagrał klub spoza wielkiej piątki-szóstki najsilniejszych piłkarskich państw. Ale jest “nagroda pocieszenia”. Ci wszyscy ludzie, którzy mieli okazję skorzystać z bajecznych ośrodków, z budowanego od lat systemu szkolenia, z wiedzy fachowców, którzy od lat pracują nie oglądając się na to, czy boisko trawiaste będzie wolne na trening, czy też trzeba będzie skorzystać z parku – oni wrócą. Francja zabrała Krychowiaka naszej piłce klubowej, ale oddała ukształtowanego pomocnika reprezentacji. Niemcy wyrwały najważniejszy ząb w klubowej klawiaturze, ale oddały maszynę do strzelania goli kształtowaną przez największych trenerów świata z Guardiolą na czele. Piłkarskie potęgi drenują Polskę, ale i jeszcze słabsze rejony, z Armenią, Azerbejdżanem i Gruzją włącznie. Zabierają z nich wszystko, co daje choć cząstkę nadziei na realne wzmocnienie dorosłych klubów. Ściągają masowo Pawłowskich, Drągowskich czy Wolskich, część bezlitośnie wypluwają, część wnosząc na wyższy poziom.
Efekt uboczny jest taki, że Anglia ma problemy z każdym kolejnym rywalem, ale i inne potęgi coraz częściej nacinają się na niedawnych słabeuszach. Jak pod lupą było to widać w meczu Szwajcarii z Albanią na Euro, gdzie ci pierwsi dysponujący wielkimi pieniędzmi i coraz większą liczbą boisk czy trenerów niemiłosiernie męczyli się z biedniejszym krajem bez choćby jednej akademii. Dlaczego? Prawie pół składu (10 z 23) wychowało się czy wręcz urodziło w Szwajcarii, piłkarską wiedzę zdobyło w tamtejszych akademiach.
Ściąganie 12-latków z Bryndzostanu istotnie wykończy kluby bryndzostańskiej Ekstraklasy. Ale jest szansa, że reprezentacja Bryndzostanu w przyszłości z tych 12-latków złoży interesujący zespół. A jeśli nawet Bryndzostan będzie mocny, to w Europie naprawdę nie będzie już słabych drużyn.