Reklama

Oto gość z patentem na awanse. Dziś daje GieKSie wicelidera

redakcja

Autor:redakcja

09 października 2016, 16:44 • 3 min czytania

Mikołaj Lebedyński w CV ma już dwie promocje do Ekstraklasy, teraz postanowił – w związku z tym, że w Wiśle Płock z różnych względów zrobiło się dla niego za ciasno – pomóc wrócić do najwyższej ligi drużynie, która marzy o tym od ładnych paru lat. Może i jeszcze za wcześnie, by mówić o awansie, ale dziś jego świetna gra pozwoliła GKS-owi znaleźć się tuż za plecami lidera, na drugim miejscu w I lidze.

Oto gość z patentem na awanse. Dziś daje GieKSie wicelidera

Co prawda wciąż czeka na swoje premierowe trafienie w sezonie 16/17, ale na pewno dziś nie schodził z boiska nieusatysfakcjonowany. Bo gdyby rozdzielać udziały w jedynej bramce dla GieKSy, to jemu trzeba by było oddać pakiet większościowy. Jasne – świetnie wypatrzył go jeden z partnerów, pewnie, z wyczuciem do akcji podłączył się Paweł Mandrysz. Ale to, jak były napastnik Wisły Płock pognał na bramkę i jak udało mu się zmusić Rafała Misztala do rozpoczęcia interwencji, by w ostatniej chwili zagrać do wbiegającego z prawej strony Mandrysza, czyszcząc mu „na zero” drogę do bramki, zasługuje na najwyższe uznanie.

Reklama

Zresztą Lebedyński tak się tą akcją rozochocił, że dosłownie kilka chwil później włączył mu się Ibra i zaczął traktować rywali jak tyczki slalomowe. Szkoda tylko, że ktoś pstryknął off, gdy przyszło się złożyć do strzału, bo już, mówiąc kolokwialnie, nie było z czego. Sama akcja doprawdy przednia – wkręcenie w ziemię na małej przestrzeni czterech rywali w zaledwie pięciu szybkich, króciutkich kontaktach z piłką – palce lizać.

Wychodzi więc na to, że GKS ściągając napastnika do siebie zrobił złoty interes, bo podobnie jak równo miesiąc temu z Wisłą Puławy, tak i dziś jego asysta dała GKS-owi arcyważną bramkę w kontekście walki o cel, który w Katowicach każdy kibic powtarza jak mantrę od ładnych paru lat, gdy w eter poszło hasło: „Ekstraklasa albo śmierć”. Jakby tego było mało, zamiast odpowiedzi rywali, to GKS miał kolejne sytuacje na podwyższenie rezultatu. Najlepszą zmarnował w 87. minucie Grzegorz Goncerz po świetnym rajdzie lewą stroną Dawida Abramowicza, gdy jego strzał po koźle w ekwilibrystyczny sposób wyjął Rafał Misztal.

O Pogoni Siedlce z kolei trzeba powiedzieć, że nie wyglądała dziś na zespół z jakimś szczególnie interesującym pomysłem na grę. Ten z wysokim pressingiem, który na początku przynosił niezły skutek, bo nie dawał GKS-owi rozwinąć skrzydeł, szybko się wypalił. Alternatyw na horyzoncie próżno było szukać. Symptomatyczne były dwie sytuacje – pierwsza jeszcze sprzed zmiany stron, gdy Gołębiewski nie potrafił skorzystać z prezentu Mateusza Kamińskiego, który poślizgnął się i zostawił „Gołębia” jeden na jeden z Damianem Garbacikiem. Mimo tego napastnik Pogoni wypuścił piłkę hen przed siebie i nie wycisnął z tej akcji czegokolwiek. Druga – już z okolic 80. minuty, gdy siedlczanie próbowali gonić wynik. Do linii końcowej schodzi Świerblewski i kompletnie nieudanie dośrodkowuje. Słabo, po ziemi, prosto w ręce Abramowicza. To był jeden z ostatnich „wypadów” ofensywnych mających za wszelką cenę dążyć do wyrównania siedlczan…

W zasadzie jedyna sytuacja, za którą Pogoń można było pochwalić, to ta, gdy po błędzie jednego z Abramowiczów, sytuację musiał ratować ten drugi, broniąc strzał Demianiuka, jeszcze przy stanie 0:0. To zdecydowanie za mało, by myśleć o wywiezieniu pozytywnego wyniku z Katowic, gdzie w tym sezonie wygrały tylko Wigry Suwałki w inauguracyjnej kolejce.

Taki rezultat sprawia natomiast, że w czołówce wciąż jest potwornie ciasno, a jedna-dwie kolejki wciąż mogą dokonać prawdziwego przetasowania. Dość powiedzieć, że między zespołami z miejsc 1. i 7. różnica to na tę chwilę zaledwie pięć oczek.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama