Gdy Legia Warszawa miała potężny problem z oddaniem strzału na bramkę Sportingu Lizbona, młodzież tego klubu w juniorskim odpowiedniku Ligi Mistrzów zremisowała z rówieśnikami z Portugalii 2:2, wcale nie grając jakiejś męczącej padliny. To zresztą nie był pierwszy taki remis. Gdy Lech Poznań mordował się swego czasu z Belenenses, juniorzy “Kolejorza” grali kontrolny mecz, też ze Sportingiem, też zremisowany, tym razem 3:3.
Nie wydaje mi się, by to były jakieś wyjątkowe przypadki, podobne wyniki z teoretycznie mocniejszymi rywalami notuje też Zagłębie Lubin, a na Lech Cup (tak, to dzieciaczki i rezultat nie ma znaczenia) walka jak równy z równym z Chelsea, Sportingiem czy inną Herthą nie jest jakimś wielkim wyczynem.
Nie, nie jest to dowód na to, że szkolenie w Polsce jest już na tak fantastycznym poziomie, że tylko czekać jak którąś z naszych akademii opuści zawodnik pokroju wyszkolonego w Lizbonie Cristiano Ronaldo. Jest to jednak bardzo logiczna konsekwencja pracy na dole, którą obecnie wykonują najwięksi. Przy okazji wczorajszego remisu młodej Legii dający do myślenia tweet zamieścił Przemysław Zych ze sport.pl.
W jakim wieku do akademii Legii przyszli ci, którzy zagrali ze Sportingiem.
15 lat – 16, 14, 7, 13 – 16 (16), 14, 17, 15, 16 (13) – 17 (16).— Przemysław Zych (@PrzemZych) September 27, 2016
Co to oznacza w praktyce? Jedni pewnie powiedzą z przekąsem: Legia nie szkoli, tylko wraca do starych, dobrych czasów, gdy zbierała najlepszych z całej Polski. Ale – jak w dyskusji, która wywiązała się po tym meczu zauważył Tomasz Pasieczny, skaut Arsenalu – rozdzielanie szkolenia i skautingu młodzieżowego to duży błąd.
Przykładów jest mnóstwo, wystarczy spojrzeć na podawany jako wzór nowoczesnej akademii Anderlecht. Dennis Praet trafił do klubu w wieku 16 lat, Oswal Alvarez jako 17-latek, a przecież w odwrotnym kierunku w podobnym wieku trafili Mishy Batshuayi czy Massimo Bruno – obaj przewinęli się przez akademię, ale oddano ich do innych klubów. Tak to działa na całym świecie – różnicę robi jedynie wiek skupowanych piłkarzy, zasięg klubu oraz trafność oceny. I tak Partizan gromadzi Serbów już od najmłodszych lat, Anderlecht próbuje zgarniać dwunastolatków z całej Belgii, podobnie zresztą jak Ajax, natomiast Anglicy polują nawet na 16-latków rozsianych po całym świecie – ściągając do siebie choćby Bielików czy Bertrandów Traore.
Hiszpania? Wystarczy przyjrzeć się zakazom transferowym, swoją drogą dość bezmyślnym. Największe kluby monitorują najdalsze zakątki świata ściągając do siebie każdego, kto wykazuje minimalny potencjał. Dlatego musi cieszyć to, co dzieje się w Polsce.
Piotr Nowak opowiadał jak w USA próbowano nakłonić do transferu 12-letniego Christiana Pulisicia załatwiając pracę jego rodzicom, historię przywołał na TT Krzysztof Stanowski. Tego typu rzeczy już dzieją się w Polsce. Kluczowy moment dla młodych piłkarzy, czyli przejście ze szkoły podstawowej do gimnazjum to czas łowów, w których najmocniejsi nie tylko pożerają wszystkie płotki, ale i kąsają siebie nawzajem. Gdzieś już przywoływałem przykład z zachodniej ściany, gdzie jeden z pracowników działu skautingu dopytywał znajomych o stan materialny i codzienne stosunki w rodzinie utalentowanego zawodnika. Szczegóły, szczególiki, “te detale”. 12-latków z potencjałem traktuje się jak pełnoprawne wzmocnienia, oprowadzając ich po klubie i kreśląc ścieżki rozwoju. Listy życzeń dotyczące absolwentów szkół podstawowych są w wielu klubach traktowane niemal równie poważnie jak te przygotowywane przez pierwszego trenera, a ściągnięcie do siebie wymarzonego juniora z któregoś z mniejszych klubów, często ubiegając konkurencję, to powód do dumy i spory sukces.
No właśnie. Jeśli transfer utalentowanego 12-latka postrzega się jako sukces akademii, to automatycznie doszkalanie (w odróżnieniu od szkolenia) oraz skauting młodzieżowy stają się niemal równie ważne, jak proces kształcenia tych młodych adeptów. Czego wobec tego brakuje w Polsce, skoro już wszystko jest tak świetnie?
Legia ucieka się do skautingu i skupowania młodych piłkarzy nie tylko dlatego, że tak robi cały świat, ale dlatego, że na swojej mizernej infrastrukturze nie jest w stanie masowo kształcić. Musi się skupić na dokształcaniu, przynajmniej do czasu ukończenia tej hucznie zapowiadanej akademii. Lech czy Zagłębie mogą już pójść ten krok dalej i rozglądać się za 12-latkami – bo wiedzą, że utalentowany 12-latek w ich środowisku prawdopodobnie w wieku 18 lat nadal będzie postrzegany za utalentowanego, a nie tylko za człowieka, który “kiedyś miał papiery na duże granie”. We wspomnianym remisie 3:3 Lecha ze Sportingiem grali przecież Gumny i Jóźwiak, którzy – jak się wydaje – wkrótce mogą pełnić istotną rolę w drużynie Nenada Bjelicy.
Lechowi jednak mimo wszystko zaczyna brakować boisk (szczególnie na zimę), w dodatku do tej pory nigdzie nie krzyżowały się ich “terytoria polowań”. Teraz, gdy musi rywalizować na południu Wielkopolski z Zagłębiem a na północy powoli zaczyna działać Pogoń Szczecin, rekrutacja najlepszych staje się cięższa. Z tych wspomnianych “list życzeń” w tym roku więcej ugrało Zagłębie, które ściągnęło praktycznie wszystkich najważniejszych młodych piłkarzy, których wskazał ich skauting. Do tego lubiński klub podpisał specjalne porozumienie z SMS-em Łódź, pokazując jasno, że ich teren będzie się nadal powiększał, za moment sięgając może nawet do stolicy. Rywalizacja na poziomie kształcenia to jedno, na potęgę przyspiesza walka działów skautingu młodzieżowego, którzy mają proste zadanie – na najlepszą infrastrukturę i do najlepszych trenerów dostarczyć zawodników z największym potencjałem.
Co to jednak oznacza w praktyce dla polskiego futbolu? Może jestem przesadnym optymistą, ale wydaje się, że pod względem infrastruktury w przeciągu kilku lat będziemy mieć przynajmniej trzy solidne ośrodki. W każdym z nich w dodatku ludzie są świadomi roli skautingu – przeczesują Polskę już teraz, zbierając u siebie najlepszych, dając im narzędzia i środki do rozwoju. Czego brakuje? Jak zwykle: pieniędzy. Brakuje, by w Olsztynie przy Stomilu powstało dziesięć boisk i zatrudniono dziesięciu skautów, który będą zgarniać utalentowanych nawet spod Wilna. Brakuje, by Jagiellonia mogła szkolić pięć drużyn jednocześnie, w samym środku zimy, na murawie ukrytej pod balonem. Brakuje by kadrę trenerską nawet w tych mniejszych klubach tworzyło nie dziesięciu ludzi z kursami UEFA A i stażem w Akademii Młodych Orłów, ale dwudziestu z kursami UEFA A Elite Youth i stażami w Gelsenkirchen oraz – a co! – Lubinie czy Poznaniu.
Gdy najbogatsze państwa ze Szwajcarią, Belgią czy Holandią mogły wysyłać nowiutkimi autostradami wagony pieniędzy do swoich piłkarskich akademii, my dopiero zaczynaliśmy budować autostrady. Teraz powoli zasypujemy doły – a Linettych i Bielików przynajmniej w teorii powinno być coraz więcej. Mam nadzieję, że remisy ze Sportingiem – czy to młodej Legii, czy młodego Lecha albo Zagłębia – upewnią działaczy w całej Polsce, że to właśnie ta praca u podstaw wykonywana w kilku ośrodkach jest jedyną rozsądną drogą dla polskich klubów, które nie mają już raczej szans by kiedykolwiek być na jednym poziomie z Realem i Bayernem, ale wciąż mają szansę zrównać się z Ajaksami czy Sportingami właśnie.