Dziesiąta kolejka Ekstraklasy rozpędza się w tempie Wartburga załadowanego po dach workami cementu, a jeszcze ciągnącego przyczepkę żeliwnych prętów. Wczoraj strzelać nie kazano, dzisiaj na otwarcie w szlagierowym inaczej Pogoń Szczecin – Górnik Łęczna, najwięcej dla siebie mogli znaleźć miłośnicy popularnej w sieradzkiej okręgówce taktyki “laga na bałagan”.
W pierwszej połowie obie drużyny grały z werwą i zaangażowaniem godną pogrążonego w śpiączce farmakologicznej. Pogoń szlifowała skuteczność podań wszerz boiska, a Górnik szlifował stanie. Powiecie – badali się. Normalna historia znana z tysięcy meczów. Ale ile do cholery można się badać, czterdzieści pięć minut? To jeszcze futbol, czy już gra w doktora? Wyróżnić za ten fragment gry należy dwóch stoperów – Fojuta i Gersona.
Kiedy już myśleliśmy, że pichci nam się powoli kolejne 0:0, że na gole trzeba będzie poczekać generalnie chyba do przyszłego tygodnia, dał się zauważyć młokos z bramki Pogoni, Adrian Henger. Niestety, chłopak przez cały mecz przechodził wojskowe kocenie, w roli bezlitosnych kaprali i sierżantów nie tylko zawodnicy z Łęcznej, ale i sama piłka. To Henger tuż przed przerwą po marnym uderzeniu Bonina wypluł futbolówkę prosto pod nogi Śpiączki, z czego w konsekwencji zrobiło się 0:1. To Henger zaliczył kilka pustych przelotów, mało nie sprokurował karnego, w drugiej połowie zostawił Śpiączce pustą bramkę, a jeszcze na deser staranował Fojuta. Był bardziej elektryczny niż transformator, a może nawet bardziej niż druty wysokiego napięcia.
Jakim cudem więc Pogoń nie przegrała? A to dlatego, że ofensywę Górnika Łęczna stanowił jednoosobowo Bartosz Śpiączka – Rybarski zaskoczył nowoczesnym stawienie 1-9-0-Bartek. Śpiączka jest to zawodnik pożyteczny, niewygodny dla obrońców, ciągle będący pod grą, no ale szanujmy się – to jednak wciąż Śpiączka, a nie Diego Armando Maradona. Szału sam nie zrobi.
W Pogoni nieco mniej udanym Śpiączką był Gyurcso. Tak, wypracował Murawskiemu pozycję strzelecką, po której padł gol. Tak, w drugiej połowie dwoił się i troił, właściwie jego zrywy pozwalały rozbić na chwilę betonowy mur gości. Ale Węgier miał zwycięstwo na nodze nie raz, a dwa razy, w obu przypadkach przekombinował niemal tak, jak ze swoją fryzurą.
Jest to remis, na który żadna ze stron nie powinna kręcić nosem. Obie drużyny grały przeciętnie, na granicy dyspozycji, za którą proponowalibyśmy karać odbieraniem punktów. Dla Pogoni szacunek, że mimo roztrzęsionego młodzieżowca w klatce nie skończyła z workiem bramek, a co do Górnika – jeśli Śpiączka jest twoim jedynym argumentem w ataku, szanuj fakt, że jakąkolwiek bramkę strzeliłeś.
Fot. FotoPyK