Wyobraź sobie, że robisz to, co kochasz. Do tej pory nie masz zbyt wielu okazji, by wyjść z cienia. Pracujesz rzetelnie, pracodawcy cię bardzo doceniają, ale mało kto wie, kim ty tak właściwie jesteś. W końcu przychodzi moment, że spełniają się twoje marzenia. Dostajesz w swoje ręce projekt, o którym w twoim fachu marzy każdy. Chwilę później dowiadujesz się, że twój stan zdrowia nie pozwala ci na łączenie terapii i pracy. Oddajesz się leczeniu, walkę jednak przegrywasz…
Historia Tito Vilanovy to jedna ze smutniejszych opowieści ostatnich lat. Nowotwór ślinianki przyusznej okazał się o wiele cięższym przeciwnikiem niż Real czy Atletico. O chorobie Hiszpan dowiedział się w 2011 roku, ale początkowo lekarze szybko przeprowadzili operację i o żadnych dolegliwościach nie było mowy. W 2012 choroba zaatakowała jednak ponownie, znów udało się z nią uporać i wydawało się, że to już koniec tego meczu. Niestety, rak zaatakował jeszcze raz. Tito przerwał wówczas pracę i już do niej nie wrócił.
Współtwórca Barcelony Guardioli. To on działał z ukrycia, to on – mimo że cały splendor przypisuje się Pepowi – także odcisnął na niej spore piętno. Krążyły słuchy, że to Vilanova głównie odpowiadał za taktykę Barcy. Kiedy przejął ją po swoim poprzedniku, nie było widać żadnej różnicy. Ta sama gra, te same wyniki. Zapamiętaliśmy go jako gościa o ogromnej klasie i – tak po prostu – jako bardzo sympatycznego faceta, za którym chciało się skoczyć choćby w ogień.
Dziś Vilanova obchodziłby dopiero 48. urodziny… Spoczywaj w pokoju, Tito.