W zagranicznych ligach owładniętych “moneyballami” i ubóstwieniem dla statystyk, rankingi powerplay bywają równie popularne jak oficjalne ligowe tabele. Postanowiliśmy pobawić się właśnie w taki sposób i wraz z naszymi partnerami z firmy Betsson przygotowywać przed weekendem raport dotyczący aktualnych rewelacji i zawodów w europejskiej piłce. Oczywiście nie będziemy iść na łatwiznę i pisać co tydzień, że Real jest mocny, bo ma Cristiano Ronaldo. Jeśli jednak etatowy chłopiec do bicia zacznie nagle marsz w górę tabeli, albo osłabiony kontuzjami faworyt do mistrzostwa na dobre utknie w środku tabeli – z pewnością się o tym dowiecie. Zapraszamy na nasz pierwszy Betsson PowerPlay!
AS MONACO
Nie wiemy, czy można mówić w tym przypadku o „efekcie Glika”, ale polemika ze stwierdzeniem, że Polak gra bardzo dobrze, a cała drużyna Monaco wręcz świetnie, to trochę jak wyjście do ringu na braci Kliczko po pięciu treningach bokserskich u Marcina Najmana. Delikatnie rzecz ujmując – może się nie udać.
Był falstart na samym początku – porażka w pierwszym meczu z Fenerbahce – a później jeden remis i siedem zwycięstw. Ostatnie trzy kolejno z: PSG u siebie (3-1), Lille na wyjeździe (4-1) i Tottenhamem również na wyjeździe (2-1).
Czasy, w których Monaco rozbijało bank na transfery, już jakiś czas temu odeszły w niepamięć, ale wszystko wskazuje na to, że nie będzie oznaczało to stagnacji. Mądre wzmocnienia (jak np. Glik) solidnej paki i szykuje się pasjonujący sezon, który teraz nareszcie może nie skończyć się koronacją paryżan, gdzieś w okolicach świąt Bożego Narodzenia Wielkanocy. Aktualny lider Ligue 1 w ten weekend gra u siebie z Rennes – Betsson płaci za zwycięstwo gospodarzy po kursie 1,75.
US SASSUOLO
Dość zapracowani na początku sezonu są podopieczni Eusebio di Francesco, prócz obowiązków ligowych muszą spełniać te związane z grą w pucharach. Ale robią to wszystko z uśmiechem na ustach. Nie, nie mamy materiału dowodowego w postaci nagrania z ukrytej kamery zamontowanej w szatni. Wystarczy, że obserwujemy ich grę, a dość nieoczekiwanie naprawdę jest co obserwować.
Z ośmiu rozegranych spotkań Sassuolo przegrało jedno. To znaczy formalnie dwa, ale o tym za moment. Na pewno było gorsze od Juventusu w ostatniej kolejce Serie A, ale wiadomo – to inna liga. Gdy we włoskich klubach z tej półki przed startem sezonu patrzy się w terminarz, kolejka oznaczająca spotkanie ze Starą Damą w zasadzie z góry spisywana jest na straty. Z kolei druga przegrana Sassuolo to jedynie efekt zaproszenia na staż Marty Ostrowskiej niedopilnowania papierków – na murawie piłkarze puknęli Pescarę, a w gabinetach pracownicy puknęli się w głowę, gdy spostrzegli się, że dopuścili do gry nieuprawnionego zawodnika.
Ale nawet to nie zbiło piłkarzy z pantałyku, czego najlepszym świadectwem jest czwartkowy mecz z Atheltikiem Bilbao w Lidze Europy. Wygrana 3-0 z Baskami ma swoją wymowę. Raz – styl imponujący. Dwa – była to udana obrona honoru włoskiej piłki, bo tego wieczora Inter przerżnął u siebie Hapoelem Beer Szewa, Roma nie potrafiła wygrać z Viktorią Pilzno, a Fiorentina z PAOK-iem Saloniki. Trzy – dokonano tego bez udziału narzekającego na uraz Domenico Berardiego, gwiazdy numer jeden zespołu (7 goli i 1 asysta na początku sezonu).
Jest moc. A w ten weekend – mecz na własnym terenie. Pokonanie Genui Betsson wycenia kursem 2,17. Coś nam podpowiada, że ich forma jeszcze trochę potrwa – Genoa wprawdzie wygrała swoje dotychczasowe ligowe mecze, ale rywalami były zespoły ze strefy spadkowej – Crotone oraz Cagliari.
Sofiane Hanni, Nicolae Stanciu, Alexandru Chipciu, Łukasz Teodorczyk – każdy z nich do Brukseli przeprowadził się przed tym sezonem, jeszcze kilka tygodni temu prócz Rumunów, którzy znać się musieli, mogli nawet wzajemnie nie wiedzieć o swoim istnieniu. A dziś współtworzą ofensywny kwartet belgijskiej drużyny i momentami współpracują tak, jakby znali się z podstawówki i kopali razem codziennie na długiej przerwie. Każdy z nich nabił już sobie w tym sezonie sporo punktów w klasyfikacji kanadyjskiej – najwięcej Polak, bo aż dziewięć.
A prawie wszystko to ku chwale Anderlechtu. Klub już przetrawił gorzką pigułkę, którą był brak awansu do Ligi Mistrzów – poza porażką z Rostowem, który kosztem Belgów gra w elitarnych rozgrywkach, Fiołki nie przegrały żadnego z dziesięciu meczów. Problemem bywa obrona, ale ofensywa jest w takim gazie, że w większości przypadków udało się więcej strzelić, niż stracić. W ostatniej kolejce Jupiler League piłkarze Anderlechtu rozprawili się z ówczesnym liderem z Charleroi, teraz powalczą o to, by samemu zasiąść na tronie. A zegar tyka – z każdym kolejnym tygodniem zupełnie nowa ofensywa w teorii powinna wyglądać przecież jeszcze lepiej.
To zresztą największy sprawdzian ich rzeczywistych możliwości. Rywalem będzie bardzo mocne Genk, w dodatku “Fiołki” zagrają na wyjeździe. Nasza propozycja? Anderlecht w 6 ligowych meczach zdobył 14 bramek. Betsson zaś płaci 2,25 za powyżej 2,5 gola gości.
Jeszcze kilka tygodni na tym poziomie i angielska drużyna wyląduje w programie „Niewiarygodne, ale prawdziwe”. Jeśli nie pamiętacie, z jakim statusem ekipa ta przystępowała do rozgrywek Premier League, no to krótka przypominajka:
Po pierwsze: murowany kandydat do spadku.
Po drugie: kandydat do miana najgorszej drużyny w historii ligi.
To jak wysłać kogoś w pieszą podróż z plecakiem kamieni na barkach. Jednak szeroko rozumiane problemy organizacyjno-kadrowe na razie nie przekładają się na boisko. Na dzień dobry zwycięstwo z mistrzem Anglii, kolejne ze znacznie silniejszym Swansea City, wyrównany bój z Manchesterem United, przegrany dopiero w doliczonym czasie gry, cenny punkcik przywieziony z wyjazdu na mecz z Burnley, a na dokładkę bezproblemowy awans w Pucharze Ligi.
Drużyna. A niejaki Curtis Davies, lider defensywy, na razie gra tak, jakby zaraz miał stać się rozwiązaniem wszystkich problemów angielskiej kadry w tyłach. Powstrzymał już szalejącego Ibrę, a także Vardy’ego, teraz ciężką przeprawę będą mieli z nim – i z całą drużyną – piłkarze Arsenalu.
To nie są leszcze, Arsene. 1x w meczu Hull – Arsenal? Betsson oferuje kurs 2,40.
WEST HAM UNITED
W teorii miało być pięknie. Przede wszystkim – utrzymano w składzie Dimitriego Payeta. Poza tym Slaven Bilić już dawno udowodnił, że zna się na robocie, potrafi wykrzesać ogień nawet ze średnich zawodników, a przy odrobinie szczęścia – sam wykreuje lidera drużyny, którym zacznie interesować się reszta ligi. Gdyby nie urazy francuskiego mózgu drużyny z Londynu – kto wie, może zamachnęliby się nawet na miejsce w pierwszej czwórce. Do końca siedzieli na ogonie obu drużyn z Manchesteru, prześcigając jednocześnie największe rozczarowania z Chelsea i Liverpoolem na czele.
Wydawało się, że po przeprowadzce na Stadion Olimpijski West Ham może wykonać ten jakościowy skok z klasy średniej do tej, która rokrocznie bije się o miejsca premiowane grą w pucharach. Wśród diabelnie silnych drużyn z Anglii, po wyjątkowo szalonym okresie transferowym wygrywali nad konkurencją dwoma atutami – stabilizacją w zespole oraz ciągłością pracy. Ich drużyna nie była przygotowywana w “transfer deadline day” z użyciem walizek z grubymi plikami gotówki. To spójny projekt, który zdążył już okrzepnąć.
Tymczasem obecny sezon to pasmo upokorzeń. O ile te w Europie to już tradycja – wszyscy pamiętamy konieczność strzelania rzutów karnych w dwumeczu z Maltańczykami w Lidze Europy 2015/16, o tyle ligowe to coś nowego. Najpierw przegrane derby z Chelsea, przegrane zasłużenie, bo podopieczni Antonio Conte dominowali przez większość meczu, ale jednocześnie przegrane pechowo, bo po golu w 89. minucie, strzelonym przez Diego Costę, którego już na murawie być nie powinno. Ale to przecież był dopiero wstęp. Potem zdarzyło się Watford – od 2:0 i pięknej asysty “krzyżakiem” w wykonaniu Payeta do… 2:4. Efekt? West Ham po czterech kolejkach ma zaledwie trzy punkty, w dodatku odpadł już z Ligi Europy po dwumeczu z Astrą Giurgiu. A jutro jedzie na wyjazdowy mecz z West Bromwich. Kurs na gospodarzy – 2,80 w Betsson.
LEGIA WARSZAWA
Nie mogliśmy od tego uciec. Może i banał, może i rzecz oczywista, ale jednak – gdy Mistrz Polski gra i w lidze, i w pucharach w sposób kompromitujący – nie sposób o tym nie wspomnieć przy rankingu PowerPlay. Problemy Legii Warszawa każdy zna – brak ikry w przodzie, zagubieni skrzydłowi, skołowana, niezgrana i kompletnie nieszczelna defensywa, trener bez charyzmy, w dodatku chyba na prostej drodze do efektownego zwolnienia. Atmosfera wokół klubu po awanturach na meczu z Borussią i tragicznych wynikach, i w Niecieczy, i u siebie z niemieckim mocarzem jest fatalna, i nikt nam tutaj nie odpysknie, że “fatalni to my jesteśmy”.
W Legii dzieje się źle. Mecz z Zagłębiem jest idealny na przełamanie, ale czy podopiecznych Hasiego stać w ogóle na jakiekolwiek przełamanie? Betsson za scenariusz X2 płaci po kursie 1,96.
INTER MEDIOLAN
Ha, pewnie kibice Milanu krzyknęliby, że ich lokalny rywal pod formą jest od odejścia Jose Mourinho i nie byłoby w tym zresztą szczególnie dużo fałszu. Fakty są jednak takie, że dla Interu obecny sezon miał być przełamaniem. Wreszcie huczne, ale i dość logiczne transfery, w tym zwinięcie Barcelonie sprzed nosa “GabiGola” czy Joao Mario ze Sportingu Lizbona.
Do tego utrzymany trzon – w bramce nadal stoi naprawdę mocny punkt całej Serie A, czyli Semir Handanović. W ataku biega niezawodny Icardi, zdobywca 16 goli w ubiegłym sezonie. A jest przecież i Candreva, i Perisić, Kondogbia, Brozović. Nazwisk nie brakuje, jakości właściwie też. A potem ten skład wychodzi na Chievo i dostaje 0:2. Remisuje z Palermo 1:1. I wreszcie grzech największy, za który pokuta będzie trwała pewnie kilka tygodni – porażka z Hapoelem Beer Sheva, na własnym terenie, 0:2, wcale nie w jakimś szczególnie ogórkowym składzie, ale za to w szalenie ogórkowym stylu. Interowi wcale nie stałaby się krzywda, gdyby goście skaleczyli ich w większym wymiarze.
W czterech meczach tego sezonu – jedno zwycięstwo. A terminarz wcale nie należał do najtrudniejszych, ten najbardziej wymagający rywal sprawdzi ich dopiero w niedzielę. Wtedy to Inter przyjmie u siebie Juventus i… Cóż, Betsson za zwycięstwo gości płaci po kursie 1,94.