Mimo że nie jest to zgodne ze sztuką dziennikarską i kilku profesorów na wyższych uczelniach mogłoby gorzko zapłakać, tak naprawdę mamy dwa rodzaje tekstów na temat piłki nożnej – teksty spontaniczne, emocjonalne, pisane na gorąco oraz te zupełnie wyzute z emocji, chłodne, dojrzałe, kierujące czytelnika na inne tory myślowe.
Profesorowie powiedzą, że tylko te drugie mają sens i tylko takie powinny powstawać. Nie zgadzam się z tym. Moim zdaniem potrzebne jest współistnienie tych – nazwijmy to szumnie – gatunków. Teksty, w których buzuje od nadmiaru emocji i w których często padają ostre, szybkie stwierdzenia (np. o tym, że trener musi odejść) działają jak katalizator. Czytelnik jest zły, aż kipi po nędznym meczu i potrzebuje miejsca, gdzie przeczyta: i dobrze, że jesteś zły, dobrze, że aż kipisz, masz rację, zwolnić ich wszystkich!
A potem trzy dni później w tym samym miejscu zostanie zapytany: – Może to jednak przesada? Może nikogo zwalniać nie trzeba? Może na ten problem można spojrzeć z takiej i jeszcze innej perspektywy?
Tu nie chodzi więc o bycie zmiennym ja chorągiewka, a swoistą szczerość przekazu. W piłce – która jest przecież głupotą totalną, żadne to naprawianie świata – jest czas na ostre wkurzenie i na mądrą refleksję. Gdyby zawsze pisać tylko mądrze, byłoby to nie do zniesienia. Drużyna przegrywa kolejny mecz, masz ochotę wyrzucić telewizor przez okno? Spokojnie, nie takie w piłce zdarzały się sytuacje, nie ma się czym przejmować. Trener zdaje się być nieudacznikiem? Trzeba zaczekać, tak naprawdę za dwa lata będziemy wiedzieli, ile ten szkoleniowiec jest warty, a badania naukowców z Hanoweru mówią, że… Klub sprzedaje najlepszego zawodnika? Nie ma powodów do złości, być może następca okaże się jeszcze lepszy, co mogliśmy zaobserwować na przykład w… I tak dalej.
Ciekawie wygląda sytuacja z Besnikiem Hasim, trenerem Legii Warszawa. Jakieś 90 procent kibiców Legii marzy, by został w trybie natychmiastowym zwolniony (emocje!), a jednocześnie większość z nich zdaje sobie sprawę, że ocena pracy trenera na podstawie tak krótkiego czasu jest szaleństwem (rozsądek). Myślę, że w wielu domach Hasi jest zwalniany od soboty do wtorku, gdy emocje buzują, a potem zachowuje posadę między środą a piątkiem, gdy emocje opadają.
Działacze Legii są w niebywałym położeniu. Dobrze wiedzą, że ciągłe zwalnianie i zatrudnianie szkoleniowców do niczego nie prowadzi. Naczytali się przecież o prezesach – tak, z Polski (Wojciechowski), jak i z zagranicy (Zamparini) – którzy notorycznie dokonywali roszad i raczej nie byli za to chwaleni, a sportowo wszystkie te zmiany do niczego dobrego nie prowadziły. Nie chcą stać się obiektem drwin, jak tamci, chcą mieć w klubie ład, a nie burdel. Dodatkowo po 21 latach Legia awansowała do Ligi Mistrzów, co – mimo żałosnego stylu – jakimś osiągnięciem jednak jest, zwłaszcza finansowym. Łączy się to wszystko jeszcze z tym, że nowy szkoleniowiec sprowadził wielu „swoich” piłkarzy i zwolnienie go będzie oznaczało problem w szatni, może nawet taki, jaki miała Wisła po erze Maaskanta.
Podejrzewam, że też ich kusi, by Hasiego zwolnić (bo też są kibicami), ale potem sami siebie sprowadzają na ziemię i przypominają sobie, że takie zwolnienie byłoby zaprzeczeniem wszystkich zasad, jakie kiedyś przyjęli (bo jednak są prezesami, a nie kibicami). Więc trwają.
Problem w tym, że czasami mądrość prezesów nie polega na tym, by tkwić do końca przy trenerze, tylko by zorientować się możliwie jak najszybciej, że zatrudniając go popełniono błąd. Póki co sytuacja kojarzy mi się z tą z Manchesteru United, czyli klubu, który swoich trenerów szanuje i wspiera. Kibice tam szybko wyczuli, że David Moyes to nie ten rozmiar kapelusza, natomiast działacze woleli czekać, czekać i jeszcze raz czekać. I tracili czas.
Jak jest w tym wypadku i czy Hasi rokuje – naprawdę nie wiem.
Widzę tylko, że Legia gra bardzo źle.
Widzę, że trener nie sprawia wrażenia człowieka, który dokądś zmierza. Trudno mi dostrzec zalążki czegokolwiek, co spodoba nam się w październiku czy listopadzie.
Widzę, że jego jedynym argumentem sportowym jest to, iż wylosował Dundalk. Rozgrywki o Puchar Polski i o mistrzostwo Polski jak do tej pory wydają się dla niego zbyt wymagające.
Widzę, że Hasi nie jest typem osoby, za którą inni skaczą w ogień (poza prezesami – jak na razie). Czerczesow takim człowiekiem był – momentalnie zjednał sobie nie tylko szatnię, ale trybuny. Miał to coś, niewymuszoną, naturalną charyzmę, czego tak Moyes, jak i Hasi chyba nie mają (podobny do nich przypadek – Tata Martino, rozgryziony przez kibiców w dwa tygodnie). Jak powiedział kiedyś ktoś mądry – lider to nie osoba, która wrzeszczy „chodźcie za mną”, lider to osoba, która idzie, a inni sami za nią podążają. Hasi może wrzeszczeć, ale nic to nie daje.
Widzę, że kibice z Belgii w ogóle obecną sytuacją zaskoczeni nie są. A to bardzo wymowne.
Być może Hasi źle zaczął. Być może jednak ma świetny warsztat i gdyby się dało zrobić reset, wrócić do lipca i wszystko zacząć od nowa, okazałby się zupełnie innym trenerem i pokazał atuty, które dostrzegają teraz wyłącznie jego przełożeni. Jednak w tym rzecz, że czasu cofnąć się nie da i Hasi jest gdzie jest: przed drużyną, która w niego nie wierzy, przed kibicami, którzy go nie chcą, przed mediami, które niczego pozytywnego nie dostrzegają. Bardzo trudno jest z takiej sytuacji wybrnąć.
Ale spójrzmy też na to wszystko okiem matematyka.
Legia aktualnie zdobywa 1,125 punktu na mecz. Lechia Gdańsk zdobywa 2 punkty na mecz. Jeśli sytuacja się nie zmieni, po piętnastu kolejkach gdańszczanie będą mieli 30 punktów, a Legia 16. Ale oczywiście sytuacja może się zmienić – Lechia może zacząć punktować gorzej (tylko w sumie – z jakiego powodu?), a Legia lepiej. I pytanie: na ile lepiej?
Legia Czerczesowa przez cały okres jego pracy też zdobywała średnio dwa punkty na mecz, czyli tyle, ile teraz Lechia. Wniosek: musiałby się chyba zdarzyć cud, by Legia Hasiego zaczęła punktować jak Legia Czerczesowa, bo przecież sportowo wykonała wielki krok w tył, a to i tak przy obecnej stracie absolutnie niczego by nie gwarantowało.
Teraz władze klubu powinny zastanowić się, czego oczekują. Punktowania na poziomie 1,6-1,8 na mecz, co w obecnej sytuacji wydaje się ambitnym, ale wciąż realnym planem? OK, ale trzeba też przeprowadzić symulację i zastanowić się, co to da na koniec fazy zasadniczej? Bo punktowanie wyżej, 2 punkty na mecz albo jeszcze więcej, to w obecnej sytuacji personalnej (stosunki trener – drużyna, pomysł na grę itd.) mrzonka i chciejstwo. Zwłaszcza, że moim zdaniem do tej pory legioniści mieli dość korzystny terminarz.
Hmm, aktualnie największym atutem Legii jest podział punktów po trzydziestu kolejkach. Tylko że aby ten podział faktycznie jej pomógł, musi przestać tracić dystans do pierwszego miejsca, bo i tak jest już spory.
Hasiego broni jedno – stara piłkarska prawda, że trenerowi należy dać czas. Niestety, o ile jest to argument słuszny, to jednak można używać w obronie każdego szkoleniowca na świecie, nawet najsłabszego. Jeśli więc się źle trafiło, można lojalnie i z klasą pójść na dno, ignorując krzyki ludzi z brzegu: „złap się koła ratunkowego”.