Ciężko nam w ostatnich latach pasjonować się rozgrywkami ligi szkockiej. Nawet wczorajsze Old Firm Derby, w których Celtic rozbił Rangersów 5-1, nie było wydarzeniem, które rozpaliłoby nas do czerwoności, choć oczywiście zrozumiemy, jeśli na niektórych z was podziałało troszeczkę mocniej. Jednak generalnie nie ma się co oszukiwać – do śledzenia szkockiej piłki nie zachęca nas ani poziom, o którym nie najlepiej świadczą występy tamtejszych drużyn w pucharach, ani aktualna liczba Polaków w tej lidze.
Dlatego o rozgrywkach w tym kraju piszemy od wielkiego dzwonu, głównie za sprawą ciekawostek. Nie inaczej jest tym razem. Co więcej, zniżamy się do poziomu drugiej ligi, ale wydarzenie jest naprawdę godne odnotowania.
Mecz Dunfermline Athletic kontra Dundee United. Drudzy wygrali go 3-1. Niby pewnie, ale spotkanie mogło się potoczyć zupełnie inaczej. Mogło, gdyby pomiędzy słupkami Dundee United nie stał niejaki Cammy Bell. Gość dobitnie pokazał, co to znaczy mieć tzw. dzień konia.
A mianowicie ustrzelił swoistego hat-tricka. Obronił trzy rzuty karne w odstępie 23 minut!
Jasne, nie da się ukryć, że każdy ze strzelców (do karnych podchodziło trzech różnych piłkarzy) mógł uderzyć lepiej, ale nie zmienia to faktu, że mówimy o kozackim wyczynie. Po raz ostatni czegoś takiego dokonał chyba Jean-Francois Gillet, bramkarz Mechelen, który kilkanaście miesięcy temu odbił trzy strzały z jedenastu metrów graczy Anderlechtu.
A jeszcze kilka miesięcy temu Cammy Bell tylko rywalizował z Maciejem Gostomskim o miejsce na ławce rezerwowych Rangersów… Warto było ruszyć cztery litery.