O wielu dziwnych perypetiach transferowych już słyszeliśmy. Czasem kilka groszy do interesu dorzucał sponsor, czasem zawodnik przerzucany był przez klub-słup, by ominąć wymogi Financial Fair Play, czasem nawet sam piłkarz był już do tego stopnia zdeterminowany, że pokrywał różnicę w oczekiwaniach pomiędzy negocjatorami. W Niemczech doszło jednak do jednego z najbardziej zagadkowych transferów w ostatnich latach. Niby wiadomo, kto zawodnika kupił, niby wiadomo na jakich warunkach, ale tak naprawdę to… nic nie wiadomo.
Generalnie obiektem sporu jest Serge Gnabry. Niektórzy z was w sumie mogli o nim nawet nie słyszeć, bo chłopak zagrał w Arsenalu raptem kilkanaście spotkań, ale że ma za sobą niezwykle udane Igrzyska Olimpijskie, to w ostatnich dniach sierpnia przyciągnął uwagę wielu klubów. Automatycznie w kolejce po 21-latka ustawiły się praktycznie wszystkie zespoły Bundesligi. Gnabry mógł więc przebierać w ofertach – odpalił Herthę, odpalił Lipsk, a w międzyczasie dyrektor sportowy Schalke, Christian Heidel, przyznał że pomocnikiem interesują się w zasadzie wszyscy poza Bayernem. Fakt – Bayern czasu na jakiekolwiek zainteresowanie nie tracił. Po prostu w odpowiednim momencie wpierdzielił się z ofertą między wódkę a zakąskę i postanowił zgarnąć chłopaka do Bawarii.
– Mój syn dogadał się z Bayernem. Lada chwila podpisze kontrakt z klubem i przeniesie się na Allianz-Arena – zakomunikował na finiszu okna transferowego ojciec Gnabry’ego i w zasadzie wszystko wskazywało na to, że tak się stanie. Plan był prosty – Serge podpisuje kontrakt z monachijskim zespołem, ale automatycznie zostaje wypożyczony do Werderu, by przez ten rok, może dwa, złapać trochę ogrania, rytmu meczowego i jako gotowy do gry o najwyższe cele produkt powrócić do Bayernu.
I teraz zaczyna się cała szopka.
Najpierw do akcji wkroczył dyrektor klubu z Bremy, Frank Baumann, który stwierdził, że Niemiec chce grać w Werderze, a mistrz kraju nie odgrywa w całej transakcji żadnej roli. No i w zasadzie to by się zgadzało, bo kolejne dzienniki podawały już niemal pewne informacje – pięć milionów euro dla Arsenalu, kontrakt na cztery lata. Ostatecznie po kilkunastu godzinach piłkarz pojawił się na Weserstadion, klub odtrąbił pozyskanie utalentowanego skrzydłowego i przedstawił warunki na jakich dogadał się z londyńczykami. Wydawało się, że telenowela znalazła swój happy-end i kurz po całej sprawie wkrótce opadnie.
Nic z tych rzeczy. Najpierw Kicker upublicznił informację, że pieniądze na transfer piłkarza wyłożył… Bayern, a w zamian tego otrzymał prawo ściągnięcia zawodnika za darmo po sezonie gry w Bremie. Jaki miałoby to cel i czym różniłoby się od zwyczajnego wypożyczenia? Oczywiście ominięciem restrykcji związanych z FFP. I w zasadzie wszystko byłoby w tym momencie jasne i zrozumiałe, gdyby nie uparta postawa dyrektora Werderu. „Klub z Monachium nie brał udziału w tym transferze” – powtarzał dalej. Sęk jednak w tym, że zaangażowanie Bawarczyków i fakt, że wyłożyli kasę potwierdził Willi Lemke, wcześniej wieloletni menedżer klubu, a teraz przewodniczący Rady Nadzorczej.
Słowem – cyrk. Wszystko wskazuje w tej chwili na to, że najbardziej skompromitował się w całej tej sytuacji Baumann, który gdzieś po drodze totalnie pogubił się w swoich wyjaśnieniach i chciał chyba za wszelką cenę, by jego było na wierzchu. Czy kiedykolwiek dowiemy się jaka jest prawda? Możliwe, że dopiero za rok, gdy Bayern będzie ściągał Gnabry’ego do siebie, choć i Bawarczykom raczej nie pali się, by odsłaniać kulisy tego transferu…