Dokładnie siedem lat temu każdy z was oglądając ten filmik zrobił tak skwaszoną minę, jakby oglądał właśnie najbardziej okrutną zbrodnię świata. Ciarki na całym ciele, ręka, którą odruchowo chce się zasłonić oczy – horrory Hollywood to przy tym naprawdę pikuś. Wtedy wydarzyło się to…
(uwaga – dla ludzi o mocnych nerwach)
Kto daje radę obejrzeć ten bandycki atak Axela Witsela bez grymasu na twarzy – ten musi mieć naprawdę mocną psychę. Po obejrzeniu wielu z was zastanawiało się: czy po czymś takim można w ogóle chodzić? Jak się okazało – można. Można nawet wrócić do zawodowego uprawiania sportu i być ważną częścią drużyny (wprawdzie bardziej poza boiskiem niż na nim, ale jednak) sięgającej po tytuł mistrza Anglii, wrócić do reprezentacji, znów znaczyć coś w europejskim futbolu.
Tylko naiwniak może sądzić, że nieopierzony Witsel nie miał w zamiarze zmasakrowania polskiego obrońcy. “Wasyl” nie był znany z odstawiania nogi, zawsze grał na pograniczu faulu, a w poprzednim sezonie dodatkowo zdzielił Witsela z łokcia w głowę. Nie przewidział jednak, że przez to pozbawi go podstawowych funkcji jakże cennego dla normalnego funkcjonowania człowieka organu (mózgu). Witsel mógł poczuć żądzę rewanżu, ale popełnił go w wyjątkowo obrzydliwy sposób.
Wielki charakter, wspaniały powrót po kontuzji, poświęcenie w każdej boiskowej sytuacji – to wystarczyło, by “Wasyl” stał się w Brukseli prawdziwą legendą. Marcinie, jesteś mega kozak, że to przeszedłeś. Dozgonny szacun.